Kup pan cegłę!

Czyli rzecz o strzyżeniu owiec…

Codzienność zna wiele przypadków robienia interesu na niczym, czyli tak zwanego robienia ludzi w kulki. Do klasyki gatunku należy oczywiście tytułowe „Kup pan cegłę”. „Odpalasz pan stówkę, ratujesz główkę. Tańsza cegła od kapoty, kup pan cegłę od sieroty”, i tak dalej i temuż podobnież.

W latach 50 i 60, to była ulubiona zagrywka warszawskich rzezimieszków, które byli na tyle honorowe, że nie śmieli tak po prostu faceta obrabiać, więc oferowali jemu coś za coś. Czyli cegłę, których to cegieł nie brakowało w zniszczonej wojną Warszawie. Byli też cwaniaki, co sprzedawali przyjezdnym kolumnę Króla Zegmonta, ale to już była wyższa szkoła jazdy.

Dziś zmieniło się tylko tyle, że rzezimieszki pozakładali garnitury i nie są już takie honorowe, jak kiedyś. A złodziejskie rzemiosło, ubrali w dwa słowa, które na pierwszy rzut oka, nie mają nic wspólnego z przestępczą działalnością. Te słowa to – polityka i marketing.

Jeśli chodzi o fotografię, to nietrudno się domyślić, że pierwszym dystrybutorem cegieł, na rynku, byli „Österreichische Geschäftsleute” o czym pisałem już wcześniej. Ceny swoich aparatów ustalali na zasadzie – Wymyśl dowolną kwotę, a następnie pomnóż ją przez dwa. I tak, aparat znany, jako Lomo LC-A, kosztuje u nich 1300 zł (przeliczam z cen w dolarach), choć jego rzeczywista wartość oscyluje w okolicach 100 zł. Diana, w podstawowej wersji, to koszt około 400 zł (powinno być 25 zł), Lubitel na film 120, 1500 zł (powinno być 120 zł) i tak dalej. Nie będę powtarzał historii, jak to się zaczęło, w każdym razie, panowie… Rozwinęli się na tyle, że przestali być zależni od zakładów Lomo i zlecili produkcję „cegieł” Chińczykom. W międzyczasie oczywiście zadbali o współpracę z różnymi magazynami o fotografii, stronami i w ogóle każdym opiniotwórczym medium, jakie tylko znaleźli. Bardzo ich popierał brytyjski magazyn Black & White Photography, ale nawet tam, ludzie piszący artykuły o kolejnych wynalazkach z pod znaku „łoma”, acz niechętnie, musieli przyznać, że do najpoważniejszych wad tych produktów, należy niezrozumiale wysoka cena.

Weźmy na przykład taką… Sardynkę.

Ma toto przypominać puszkę sardynek i rzeczywiście, pierwsze „sardynki” tak wyglądały. Czerwone tło, żółte litery i obrazek przedstawiający rybę. Cena tego ustrojstwa, to było jakieś 400 – 500 zł. Tak naprawdę, za design. Bo w gruncie rzeczy, jest to aparat tego typu…

Czyli jednorazówka przerobiona na „cegłę” wielokrotnego użytku. Rzecz w tym, że jakiś czas temu, gdy jeszcze nie było aparatów cyfrowych, a fotografia amatorska przeżywała któreś z kolei „odrodzenie”, rynek był zapełniony setkami różnych aparatów kompaktowych, tych lepszych i tych najprostszych, niewiele różniących się od pokazanej wyżej jednorazówki. Prosty, często jednosoczewkowy, plastikowy obiektywik, ręczny transport filmu, baterie służyły tylko do zasilania lampy błyskowej. Te najtańsze „małpki” były oczywiście masowo tłuczone przez Chińczyków i sprzedawane na całym świecie pod najróżniejszymi nazwami. Skina, Sinpo, Polaroid, Vivitar, Soligor, Kodak, Agfa, Aryca, Braun, Exakta, Hanimex, Premier, i jeszcze wiele innych. Bo te bardziej znane firmy, jak Kodak, Polaroid, czy Agfa, przecież nie zawracały sobie głowy produkcją. Podobnie jak reszta, zamawiali kilka kontenerów w tej samej chińskiej stodole, tylko że ze stosownym nadrukiem i voila!

Aż pewnego dnia jebło, hukło i… Fotografia na filmie skończyła się w czasie krótszym, niż ci wszyscy dystrybutorzy zdążyli powiedzieć – O k…. !

Dlatego, gdy Österreichische Geschäftsleute przyszli do Chińczyków i powiedzieli im, że są zainteresowani tym plastikiem, który zalega im w magazynach, od lat 90, ci się nie posiadali ze szczęścia. I w rezultacie, dostaliśmy coś takiego…

Widzicie podobieństwo do tego jednorazowego aparatu? Bo to jest dokładnie to samo. Chińczycy, szczęśliwi jak jasna cholera, że ubili jeszcze na tych śmieciach interes, dołożyli parę gadżetów, jak kolorowe filtry na lampę, czy bajerancka nalepka i pogonili je… Po jakieś 1 – 2 dolary za sztukę. Firma Lomography, sprzedaje je po 20 – 25 dolców. Jest interes? Jest.

Wprawdzie te wszystkie Holgi, Diany i Sprockety, mają swój niepowtarzalny, łomograficzny styl, ale to nie stanowi akurat problemu dla producenta. Jeśli tylko zadeklarować, że się tego weźmie odpowiednią ilość, zrobią dokładnie, według zamówienia.

Cała idea tego „sprzedawania cegły” polega jednak na tym, że oferuje się klientowi coś, co tak naprawdę mógłby zrobić sobie sam. Dla lepszego zrozumienia, wyobraźmy sobie, że jesteśmy na biwaku i chcemy zagotować wodę nad ogniskiem. Mamy garnek z uchem, musimy tylko znaleźć trzy kije. Dwa wbijamy w ziemię, po obu stronach ogniska, a trzeci, na którym zawieszamy garnek, kładziemy w poprzek. Takie kije to prowizorka, ale spełnią swoje zadanie, a poza tym, jesteśmy w puszczy, więc to jakby naturalne, że radzimy sobie sami.

I teraz, pojawia się firma, która sprzedaje taki komplet kijów, nie różniący się w zasadzie niczym, od tych naszych, tyle, że z odpowiednią nalepką i „gwarancją, że tylko kije tej firmy sprawią, że Wasza zupa będzie smakowała lepiej, niż kiedykolwiek”. A poza tym, prawdziwy traper, korzysta tylko z kijów firmowych i w ogóle istnieje coś takiego, jak międzynarodowy ruch użytkowników tych kijów, dekalog użytkownika kija, forum dyskusyjne i tak dalej. Oczywiście komplet tych trzech kijów, przewiązany eleganckim hipsterskim sznurkiem w kolorach tęczy, kosztuje 1200 zł i sprawia, że będą Was wszyscy podziwiać.

I w tym momencie nikt już nie dostrzega, że przecież te kije można znaleźć wszędzie i samemu je sobie zastrugać. Bo ludzi ogarnął zbiorowy obłęd. Wydali właśnie tysiąc złotych, na zwykłą cegłę.

Ale to jeszcze nic. Prawdziwym kuriozum, są tak zwane obiektywy. Zacznijmy od najprostszego z nich, czyli od kawałka blaszki z dziurką, firmy Wanderlust…

Zgadniecie, ile to kosztuje? Śmiało! Rzućcie jakąś cenę. Nieee… Nie byliście nawet blisko. Dekielek ten, jest reklamowany w wielu fotograficznych magazynach, oraz oferowany na Amazonie, za jedyne 75 funtów, czyli około 380 złotych.

Zwykły kawałek plastiku z dziurką. I wiecie co? Właśnie na tym polega cała zabawa z fotografią otworkową. Że tanimi środkami, z folii aluminiowej, papieru i taśmy klejącej, oraz nieużywanej zaślepki, można zmajstrować coś takiego samemu. Tak, jak cała przyjemność biwakowania polega na tym, że sami sobie wycinamy trzy kije, z jakiegoś krzaka i budujemy z nich ognisko.

Tu jednak, przez cały czas obracamy się w granicach 200 – 1000 złotych. Co powiecie więc, na… Tani plastikowy obiektyw od chińskiej lornetki, zapakowany w błyszczącą blaszaną obudowę i sprzedawany w eleganckim pudełku, za jedyne… 2000 zł ?

A może coś, co było montowane w nieco lepszych kompaktach, w latach 90? Czyli najprostszy trójsoczewkowy tryplecik, tym razem w plastikowej obudowie, udającej mosiądz? Konkretnie, jest to ten sam obiektyw, który był montowany w aparatach Lomo LC-A. Taniocha. Jedynie 2600 zł. Za sztukę! Na zdjęciu są dwa obiektywy, ale to tylko dwie różne opcje kolorystyczne.

Uwierzycie, że to możliwe? A jednak. Obiektyw ten jest marzeniem wielu fotografów i podobno sprzedaje się, jak świeże bułki. Nic dziwnego, skoro w specyfikacji możemy przeczytać…

Zoptymalizowany pod kątem fotografii ulicznej i podróżniczej. Z ogniskową 32mm i minimalną odległością ostrzenia 0,4 m, Lomogon pozwala ci podejść dramatycznie blisko i widzieć cudownie szeroko. Specjalny tarczowy mechanizm przysłony, pozwala ustawić ją od f/2,5 do f/11 w ułamku sekundy – Już nigdy nie przeoczysz tego najlepszego momentu (moim zdaniem, zwykła przysłona jest szybsza, ale co ja tam wiem…).

Super elegancka i bezproblemowa przysłona. Stylizowany na antyczny, tarczowy mechanizm jest niezwykle szybki. Działa z charakterystycznym dla Lomography uczuciem „kliknij i zatrzymaj”, dzięki czemu przełączanie między przysłonami — od f/2,5 do f/11 — jest prostsze niż kiedykolwiek wcześniej. A dzięki gładkim krawędziom płytek przysłony efekt bokeh na zdjęciu będzie idealnie okrągły — to wielka przewaga nad mechanizmami złożonymi z wielu listków (w innym miejscu twierdzą, że okrągła przysłona daje mało interesujący bokeh, czyli innymi słowy, jest gorsza. Poza tym, taką tarczową jest łatwiej zrobić, niż irysową).

Świetny obiektyw dla filmowców. Lomogon jest idealny do kręcenia filmów. Szerokokątna ogniskowa pozwala uzyskać większą część kadru ostrą, co oznacza, że możesz fotografować rozległe widoki, intymne zbliżenia i spontaniczne sceny uliczne bez utraty tła przez rozmycie (czyli teraz rozmycie tła, w celu wyizolowania motywu głównego, jest be?). A ponieważ Twoje nagrania będą lśnić klasycznym wyglądem Lomo, będą całkowicie wyjątkowe — możesz nawet eksperymentować z pokrętłem przysłony podczas filmowania (Naprawdę? A co z przejściami pomiędzy kolejnymi otworami „przysłony”? Czy obraz nie zniknie? A może to jest właśnie ten „klasyczny styl lomo”?), aby tworzyć nakładki i całkowicie niepowtarzalną estetykę.

Konstrukcja wysokiej jakości. Wykonany ręcznie przy użyciu najlepszej dostępnej optyki, pozwala rejestrować krystalicznie czyste, ostre obrazy przystrojone żywymi kolorami, mocnym kontrastem i miękkim winietowaniem oryginalnego Lomo LC-A. Szklana optyka z powłokami wielowarstwowymi i metalowa konstrukcja obiektywu (jakieś tam elementy metalowe są, ale to nie tak, jak myślicie), zapewniają lepszą ostrość i trwałość podczas kolejnej przygody (bla bla bla bla…). Dzięki wielowarstwowo powlekanym elementom w sześciu grupach z pewnością uzyskasz wspaniałe obrazy za każdym razem, gdy naciśniesz migawkę (Ciekawe, o co chodzi z tymi sześcioma grupami. Obiektyw ten składa się z trzech soczewek, więc może „elementy”, to są po prostu strony? Każda soczewka ma dwie strony, więc to by się zgadzało).

Dzięki wszechstronnej ogniskowej 32 mm i bezproblemowemu systemowi przysłony rewolwerowej, Lomogon jest najlepszym obiektywem do fotografii podróżniczej i ulicznej. Wykonany ręcznie przy użyciu najlepszej optyki, pozwala rejestrować krystalicznie czyste, ostre obrazy z żywymi kolorami, mocnym kontrastem i miękkim winietowaniem oryginalnego Lomo LC-A. Fotografuj z biodra, zaskocz obiekt i uchwyć piękno świata w ciągłym ruchu (tak jakby się trochę powtarzali).

Na koniec, cegła profesjonalna. Cegła cegieł i cegła dziurawka w jednym. Jak ktoś kiedyś pięknie powiedział, „Zemsta po latach”. Trioplan Meyer Görlitz. Oczywiście w nowej lepszej wersji…

Dlaczego zemsta? No cóż… W latach 90, jak już wspominałem, był wielki boom na aparaty kompaktowe. Pojawiło się przeto całe mnóstwo złomu, za którym jeszcze niedawno Polacy stali nocami i dniami w kolejkach, przywozili z zagranicy, jednym słowem marzyli o nim, a teraz przestali się nim zupełnie interesować. Pamiętam artykuł, o Zenicie TTL, w Młodym Techniku, który kończył się tymi słowami – Ponieważ redakcja dostaje dużo listów z pytaniami, gdzie taki sprzęt można kupić i kiedy będzie dostępny (Zenit TTL był wtedy zapowiadaną nowością), informujemy, że nie dysponujemy takimi informacjami… Dziesięć lat później, gdy naprawiałem aparaty, ludzie przynosili mi takie Zenity TTL całymi workami i zostawiali za darmo, albo za rolkę filmu. Swojego pierwszego własnego Zenita, zdobyłem właśnie w ten sposób. Jego własciciel kupił sobie automatycznego Kodaka i jak mi powiedział – Nie widział sensu w dalszym używaniu tego kloca, skoro tu, naciska tylko spust i wszystko robi się samo…

Oczywiście, większość tego sprzętu, to była produkcja radziecka i enerdowska. Wszystkie te Trioplany, Orestegory, Primoplany, Meritary i Domiplany, walały się nikomu niepotrzebne, bo i szczerze powiedziawszy, to ich jakość była taka sobie. Na przykład tego Trioplana…

… Można było kupić za jakieś 20 złotych. Albo za flaszkę, co na jedno wychodziło. Dziś, na eBayu, żądana cena za niego, to przeciętnie 300 dolarów. A nowy? Nowy kosztuje 1000 euro. TYSIĄC! Czyli prawie 4,5 tysiąca złotych! Czy to nie jest obłęd?

Oczywiście, nie obwiniam, ani firmy Meyer Görlitz, ani tych austriackich cwaniaków. Oni po prostu wykorzystują fakt, że ktoś nie potrafi sobie sam wyciąć paru kijów, z jakiegoś krzaka, tylko musi je kupić. A ludzie, którzy to kupują, są zdrowo walnięci. To są typy, które wierzą w reklamy, pytają sprzedawczyni w mięsnym, „czy dobra ta kiełbasa” i uważają, że czekoladę w sreberka zawijają świstaki. To frajerzy, którzy jak najbardziej zasługują, żeby ich oskubać. Żeby im sprzedać cegłę.

To co ziomuś, wyskakujesz ze stówki, czy mam przenicować facjate?