Tego tutaj już nie ma

Czyli opowieści z krypty…

Ze zdjęciami jest często tak, że właściwie nie wiadomo po co je robimy, a dopiero po jakimś czasie okazuje się, że są to zdjęcia bezcenne. Żałujemy wtedy, że nie zrobiliśmy ich trochę więcej i mówimy sobie – Eeech, żeby to człowiek wtedy wiedział…

Proponuję zatem, zwłaszcza gdy nie bardzo mamy pomysł na zdjęcie, a koniecznie chcemy jakieś zrobić, żeby spojrzeć na otaczający nas świat, w taki właśnie sposób. Jakby to miał ktoś oglądać dopiero za czterdzieści lat. To czasami pomaga. Nie namawiam do fotografowania na siłę, ale do zastanowienia się, co znajduje się w zasięgu naszego aparatu i nie „przepuszczenia okazji”. Może lepiej będzie to wyjaśnić na przykładzie konkretnego zdjęcia…

Oto typowy obrazek zrobiony na zasadzie – A, zostało mi jeszcze ze trzy klatki, trza wypstrykać film do końca i założyć nowy. Jest tu droga wijąca się wśród pól, jakiś las na horyzoncie, nie wyróżniający się niczym specjalnym, niebo z paroma chmurkami (widać, że był wtedy upalny letni dzień) i właściwie… To tyle.

Dla mnie jednak jest to widok o szczególnym znaczeniu. Znam tam niemal każde pojedyńcze drzewo, które majaczy gdzieś na horyzoncie. Wiem, gdzie znajduje się ta droga i rejestruję dalekie świergotanie skowronka, będące jedynym słyszalnym dźwiękiem w tej najgorętszej porze dnia. Miejsce to znajduje się przy asfaltówce, równej jak stół, łączącej drogę krajową nr 12 z wsią, w której się wychowałem i w której spędziłem moje dzieciństwo. Gdy zatrzymać się w połowie tej asfaltówki, po prawej stronie stoi niewielki maszt radiowy, zapewniający okolicy internet, właśnie na początku owej polnej drogi, a po lewej, trochę w polu, jest drewniany krzyż, pamiętający jeszcze Powstanie Styczniowe. Postawiono go najprawdopodobniej w miejscu stracenia kilku powstańców, którzy następnie zostali pochowani (też nie wiemy tego na pewno) na cmentarzu w Jedlni Kościelnej.

Ten polny krzyż i ta droga, były tam od zawsze. Gdy byłem małym chłopcem, nie mogłem się sam wałęsać po okolicy, więc nie od razu je poznałem. Z niektórymi obiektami będącymi w naszej okolicy, oswajamy się i choć widzimy je każdego dnia, nigdy nie przyjdzie nam do głowy, żeby podejść bliżej, przyjrzeć się im i poznać ich historię. Czasami przeżyjemy wiele lat, wyprowadzimy się do innej miejscowości, albo nawet innego kraju i pewnego dnia, oglądając zdjęcia takie jak te, uświadamiamy sobie, że nigdy tam nie byliśmy, a to było tak… Blisko!

Pamiętam kilka takich miejsc. Jedne widywałem tylko z daleka, inne z bliska, ale nawet wtedy, gdy do nich podszedłem, odczuwałem jakiś irracjonalny, niemal zabobonny lęk. Polny krzyż, wieża triangulacyjna, Ścieżka kościelna… Ta ostatnia, była po prostu wąskim korytarzem, wydeptanym w polu, gdy ludzie skracając sobie drogę do kościoła, z sąsiedniej wsi, szli na skróty, przez zboża, znacząc swój ślad na zawsze, jeśli nie fizycznie, wydeptując go stopami, to w każdym razie w pamięci. Bo choć dziś każdy ma już samochód, a najstarsi ludzie, dla których bycie na mszy, w niedzielę, było pozycją obowiązkową, poumierali, to wciąż w świadomości ludzkiej istnieje Ścieżka Kościelna. Wedle Ścieżki Kościelnej, za Ścieżką Kościelną… Jako paroletni brzdąc, lubiłem iść polną drogą, daleko aż na „górkę” i znajdować tą wąziutką nitkę łączącą ludzi z kościołem (który dziś jest walącą się i zapomnianą ruderą), choć nie raz nie było to łatwe. Pamiętam jak się cieszyłem, gdy na nią wreszcie trafiłem. Jest! Wciąż istnieje! Zarosła wprawdzie trochę i stała się jeszcze węższa, ale trwa…

Sam kościół? Wybudowany w 1939 roku, według projektu architekta Tadeusza Kucharskiego. Jego matka była rodzoną siostrą mojej babci, a jego syn (którego znałem bardzo dobrze) był genialnym elektronikiem, który potrafił z pamięci, bez żadnego schematu, zbudować np telewizor.

W tym kościele brali ślub moi rodzice, w nim zostałem ochrzczony, tam przyjąłem pierwszą Komunię i… Jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby uwiecznić go na zdjęciach (to zdjęcie powyżej też nie jest mojego autorstwa). Po prostu on zawsze tam był i wydawało się to tak naturalne, jak to, że po nocy przychodzi dzień. Pewnego dnia jednak, skończono budowę nowego kościoła, a ten zamknięto na klucz i więcej do niego nikt nie zaglądał. Za wyjątkiem paru złodziei, których łupem padła większość wyposażenia, a w co był zamieszany miejscowy proboszcz. Sprawa do dziś nie została wyjaśniona, proboszcz się powiesił, a kościół, który był naszym kościołem przez tyle lat, powoli zapada się w ziemię…

Widzicie daleko, na horyzoncie ten „trójnóg” oznaczony niebieskim okręgiem? To jest wieża triangulacyjna, czyli punkt na mapie, do którego odnoszą się geodeci, robiąc pomiary terenu. Znajdowała się na polu któregoś z kolejnych sąsiadów, więc nigdy nie miałem śmiałości, żeby się tam przejść i obejrzeć ją sobie z bliska. Gdy byłem większy, poszedłem, ale wciąż był to dla mnie przedmiot tajemniczy, niemal mistyczny. Zresztą tabliczka wisząca na nim, informowała, że jest to „obiekt państwowy” i „niszczenie będzie surowo ukarane”. Nie wiedziałem wprawdzie na czym ta kara miała by polegać, ale domyślałem się, że musi to być coś strasznego.

Dziś już nie ma po onej wieży najmniejszego śladu. Rozpadła się ze starości, a nowej nie postawiono, ponieważ w dobie lokalizacji satelitarnej, wieże takie straciły całkiem swoje znaczenie. Chyba, że jako zabytki techniki, ale to raczej jakieś interesujące konstrukcje, a nie takie prymitywne „trójnogi”, jak ten. Czemu o niej piszę? Bo poza tym powyższym, nie mam żadnego zdjęcia, na którym byłoby ją widać. A na żywo już nikt jej nie zobaczy. Jest to po prostu jeden z elementów krajobrazu, jaki oglądałem w moim dzieciństwie. Krajobrazu, po którym zostały TYLKO zdjęcia. I to nieliczne. Ale jakże przez to cenne!

Ta zagroda znajdowała się w lesie, niedaleko „Diabelskiego Stawu”. Kiedyś był to rzeczywiście całkiem spory staw, ale niewiele z niego zostało. Powiadali ludzie, że tam „złe” siedzi, a może i sam diabeł. Dlatego „Diabelski”, choć na mapie figurował pod zupełnie inną nazwą, której właściwie nikt nie używał. Nie wiadomo, co było w tej wodzie, ale mówili, że pokłady siarki, co to przedostawały się ku powierzchni, prosto z piekła. Dlatego nie było tam życia żadnego w onej wodzie, a gdy trafiło się w tą okolicę pod wieczór, po upalnym dniu, nad stawem rozpościerała się dziwna mgła. Jakby opary piekielne… Wierzył nie wierzył, ale było w tym miejscu coś takiego, że będąc zupełnie samemu, odczuwało się jakiś niepokój. Potęgowany niezwykłą wprost ciszą…

Dziś są tam murowane domy, jakieś zakłady, asfaltowa droga i hurtownia materiałów budowlanych. Stawu nikt już się nie boi, ponieważ nie został po nim najmniejszy ślad. Zarósł szuwarami, a to co jeszcze było, zostało zasypane, zmeliorowane i wybetonowane. Tej zagrody też już oczywiście nie ma. Zostało tylko zdjęcie i garść wspomnień…

Przenieśmy się zatem do miasta, nieco bliżej „cywilizacji”, choć jeszcze w latach 80 i 90, te miejsca z cywilizacją nie miały wiele wspólnego. Oto trzy zdjęcia, które zrobiłem pod koniec lat 90, bez żadnego konkretnego celu. Ot, żeby (jak napisałem na początku) wykończyć film. Zresztą kto wie? Może i chodziło mi o pewną dokumentację „życia ówczesnej ulicy”, jednak nie sądzę, bym wtedy przykładał do tych obrazków jakąś większą wagę…

Zdjęcia te mam od dawna, ale dopiero parę miesięcy temu przyszło mi do głowy, żeby pokazać je na fb, w grupie ze wspomnieniami z mojego miasta. Reakcja przeszła moje najśmielsze wyobrażenia! Już po kilku godzinach zdjęcia te miały ponad dwieście „polubień” i tyle samo komentarzy. Rozpoznały się niemal wszystkie osoby (wtedy dzieciaki) na nich! Odżyły wspomnienia tych ludzi, bo przecież sama ulica nie wygląda już od dawna tak, jak tu. Zachęcony tak miłym przyjęciem, postanowiłem pokazać kolejne dwa, robione ulicę dalej, mniej więcej w tym samym czasie…

Okazało się, że również i tu, wszyscy się odnaleźli. Ludzie, którzy kupowali warzywa i owoce od tego pana i dziewczyna przechodząca przez ulicę ze swoją babcią…

Powiedzcie, czy jesteście w stanie sobie wyobrazić coś takiego? Że idziecie sobie z babcią, albo bawicie się na ulicy i po prawie 30 latach dowiadujecie się, że jakiś amator fotograf zrobił Wam zdjęcie i Wy nawet o tym nie wiedzieliście, aż do dziś? A teraz możecie zobaczyć to zdjęcie np na Facebooku? Nie jestem fanem Facebooka, nawet go nie lubię, ale muszę przyznać, że jako narzędzie umożliwiające dzielenie się z bliźnimi swoimi wspomnieniami i odnajdywanie śladów przeszłości, jest niezrównane. Kiedyś nie mieliśmy czegoś takiego. Musimy jednak pamiętać, że aby podzielić się z ludźmi swoimi zdjęciami…

Trzeba te zdjęcia najpierw mieć.

Niestety, tak jak napisałem na początku, w momencie gdy trzymamy aparat w dłoniach i wychodzimy z nim „na miasto”, najczęściej nie zdajemy sobie sprawy, co może być ważne za kilkanaście, albo nawet kilkadziesiąt lat. Odpowiadając tym ludziom na pytania i otwierając kolejne powiadomienia o dziesiątkach komentarzy, zacząłem się zastanawiać, jak to możliwe, że fotografując (w latach 80 i 90) tak dużo, jednocześnie mamy tak mało zdjęć. Ktoś nawet stwierdził, że „ludzie na pewno mają, tylko trzymają w szufladach”. Nie sądzę… Jeśli porozmawiacie z kimś, kto pracował w tych czasach w labie i wywoływał zdjęcia, to powie Wam, że dominowały trzy ich rodzaje. Imprezy rodzinne, czyli imieniny, chrzciny, pierwsze komunie i wesela, tudzież przeróżne „grille” na działce, w ogrodzie itp; Zdjęcia wakacyjne, czyli portrety wykonywane z dużej odległości (zbiorowe i indywidualne) na tle gór / morza / pomnika / budynku; Oraz obrazki z wydarzeń sezonowych, takich jak wizyta Ojca Świętego, albo pokazy lotnicze…

Zastanówmy się przez chwilę… Dziś wystarczy wyciągnąć przed siebie telefon i trzaskać fotki jedną za drugą. I to jest za darmo! Kiedyś trzeba było kupić film, który miał 24, albo 36 klatek, wywołać ten film po naświetleniu i jeszcze zapłacić za odbitki. Po wakacjach, gdy przywoziło się z nad morza kilka rolek takiego filmu, trzeba było wydać na zdjęcia jedną czwartą miesięcznej pensji. Trudno się więc dziwić, że nikt nie zawracał sobie głowy „dokumentowaniem” życia zupełnie obcych osób, czy widoku jakiejś zapomnianej ulicy. Nawet ludzie, którzy (wydawałoby się) byli niejako „zatrudnieni” do takiego dokumentowania, myślę tu o fotografach pracujących dla lokalnej prasy, robili tylko to, co musieli, ergo – z czego będą mieli pieniądze. W moim mieście był taki jeden facet, który dostarczał zdjęcia kilku gazetom i można go było spotkać zawsze tam, gdzie coś się działo. Gdzie są więc te „tysiące zdjęć z życia mieszkańców”? Miał podobno parę wystaw, opisywanych przez media jako „wyjątkowe i niepowtarzalne”, ale co się z tym ogromnym materiałem stało? Wyparował?

Oczywiście byli też ludzie, którzy fotografowali bo lubili. Nie dla pieniędzy, nie żeby zaspokoić rodzinne potrzeby posiadania pamiątek, ale dla samej przyjemności fotografowania. Zresztą, skoro jesteśmy już przy pamiątkach, gdzie są w tej chwili Wasze zdjęcia ślubne? Wynajęliście fotografa, wykłóciliście się z nim o cenę, w tym wielkim dniu odstawialiście „spektakl” pod tytułem „pan młody oświadcza się w parku, przyklękając przed swoją wybranką”, ewentualnie „panna młoda pokazuje swojemu przyszłemu mężowi podwiązkę”, oczywiście w tym samym parku / skansenie / muzeum, a teraz gdzie to wszystko jest? Założę się, że większość z Was nie ma zielonego pojęcia. A po zdjęciach z Waszego wesela, tych robionych przez różnych wujków, ciotki i znajomych, swoimi tanimi kompakcikami, nie ma nawet śladu. Jaki z tego wniosek?

Wygląda na to, że te fotografie, które wykonywaliście w przeświadczeniu, że są to absolutnie najważniejsze zdjęcia na świecie, są dziś kompletnie bezwartościowe, a tych kilka klatek, które ktoś wypstrykał na jakiejś „zapomnianej ulicy”, żeby szybciej skończyć rolkę filmu, są wprost bezcenne. O czym rzecz jasna nie miał nikt pojęcia. Bo gdyby miał, to dziś takich zdjęć było by zatrzęsienie. A tymczasem jest ich, jak na lekarstwo…

Dlatego dziś, gdy mamy aparaty cyfrowe i za zdjęcia nie musimy płacić, róbmy je. Przy każdej okazji. Jeśli jeszcze zastanowimy się nad kompozycją, oświetleniem i wyborem kadru, czyli będziemy zwracać uwagę na te rzeczy, które zwykle zaprzątają umysł każdego ambitnego fotoamatora (a przecież nimi właśnie jesteśmy). to stworzymy jakiś ślad dzisiejszych czasów. Mamy do wypełnienia misję, uwiecznienia na fotografii świata, któy za paręnaście lat nie będzie być może już istniał. A za kilkadziesiąt lat, nie będzie istniał na pewno. I właśnie TERAZ jest czas, żeby o tym pomyśleć.

Bo za te paręnaście, czy parędziesiąt lat będzie za późno…