Nazywam się Beniamin Glebsky i nie jest to oczywiście moje prawdziwe nazwisko, a nazwisko jednego faceta z powieści Arkadija i Borysa Strugackich. Imię Beniamin… Po prostu mi pasowało do Glebsky’ego. Jakoś tak ładnie się komponują razem. Kim był Mr Glebsky i dlaczego akurat to jemu ukradłem personalia (w każdym razie ich część)? No cóż… Najprościej było by przeczytać książkę. Jest w tej postaci pewien fatalizm, jakieś fatum, ale to, co czyni gościa mi bliskim, to fakt, że on zdaje sobie z tego sprawę. Krótko mówiąc, okazuje się w pewnym momencie tak uczciwy wobec siebie, że staje się skończoną świnią. Czego żałuje do końca swoich dni…
Wypadałoby powiedzieć, czym się zajmuję, jakie jest moje hobby, ale czy kogokolwiek to obchodzi? Jesteście tu po to, żeby obejrzeć jakieś fajne zdjęcia, może coś przeczytać, poznać odmienny punkt widzenia na parę spraw i tak naprawdę nie interesuje Was, z czego utrzymuję siebie i moją rodzinę, ani co robię, jak mam wolny czas. Z tym wolnym czasem to jest tak, że najczęściej mamy go dużo, gdy nasze pojęcie o życiu jest jeszcze mgliste i nieokreślone. Później zdobywamy jakieś tam doświadczenie, „wyrabiamy się” i… Wtedy już nie mamy czasu na nic. Gdzie w tym wszystkim miejsce na fotografię, gdzie na czytanie książek? Oglądanie filmów? Klejenie kartonowych modeli? Są oczywiście ludzie, którzy mają np kolekcję maszynek do golenia, albo wiecznych piór, czy zegarków i siedzą w tym po uszy, kupując wciąż nowe eksponaty, dyskutują o tym na forach, wiedzą na dany temat wszystko… A ja zastanawiam się wtedy, z czego oni żyją i jak to się dzieje, że żony jeszcze ich nie powyrzucały z domu.
W ciągu mojego dotychczasowego życia, interesowałem się rysunkiem, muzyką, lotnictwem (chciałem nawet iść do szkoły lotniczej), architekturą, starymi motocyklami, radiotechniką i krótkofalarstwem, poezją, teatrem, modelarstwem kartonowym i plastikowym, historią, filozofią, nauką języków obcych, japońskimi sztukami walki, kinem (kręceniem filmów także), filatelistyką, numizmatyką, grami karcianymi, introligatorstwem i oprawą książek, samymi książkami, kamieniami i minerałami, zielarstwem i… Zdaje się że akwarystyką.
Od pewnego czasu (myślę, że od około 40 lat) moim hobby jest również fotografia. Żyłem z fotografii przez jakąś dekadę, chałturząc na weselach i naprawiając sprzęt fotograficzny, ale to parszywy zawód. Podobnie jak bycie taksówkarzem (co też robiłem) i prostytutką (tego nie robiłem). Ci, którzy chcieliby zostać „zawodowymi fotografami”, powinni sobie to dobrze przemyśleć…
Czemu „O fotografii, sztuce i o życiu”?
Otóż jeszcze niedawno, tytuł tego bloga (bo to głównie blog) brzmiał „Fotografia nieartystyczna” Dałem taki tytuł, bo pomyślałem, że jest stanowczo za dużo fotografii artystycznej. Co drugi fotograf to artysta, a trzy czwarte wszystkich stron, publikacji, blogów i internetowych magazynów (innych teraz nie ma), o fotografii, to „sztuka” w najczystszej postaci. Postanowiłem więc, że dla równowagi, zrobię coś nie-artystycznego. Coś zwykłego i prostego, w sam raz dla zwykłego chłopa i robotnika (o inteligencie nie wspominając).
Dlaczego piszę o wszystkim?
Jeden z moich ulubionych fotografów, Ansel Adams, powiedział kiedyś…
Zdjęć nie robi się tylko aparatem fotograficznym. Na tworzenie zdjęcia składa się całe twoje życie. Wszystkie obrazy, które widziałeś, muzyka, której słuchałeś i wspomnienie ludzi, których kochałeś…
To moje życiowe motto, przynajmniej w odniesieniu do fotografii. Dlatego próbuję opowiedzieć parę historii, z których ja buduję moje zdjęcia. Historii pozornie nie związanych z tematem, ale składających się właśnie, na sumę moich doświadczeń…
No więc właśnie… Skąd ta zmiana?
Z dwóch powodów. Po pierwsze, odkryłem, że o fotografii nie da się pisać tak naprawdę, pisząc wyłącznie o fotografii. Część poświęcona samej sztuce robienia zdjęć, sprawom technicznym, i tak wkrótce zyska formę książki (co planuję już od dawna), natomiast cała reszta, cała opowieść o życiu, które ukształtowało moją fotografię, pozostanie tutaj i będzie powoli kontynuowana.
Po drugie, fotografia jako taka, stała się czymś w rodzaju… Polowań z nagonką. Albo konnych kuligów, odręcznego pisania listów, czy tradycyjnego, corocznego strzyżenia owiec… Wszystko to, co jeszcze niedawno stanowiło nasze zainteresowania, nasze pasje, zostało najpierw zastąpione smartfonem, a teraz jest stopniowo eliminowane przez twór o złowieszczej nazwie „sztuczna inteligencja”. Krótko mówiąc, fotografia już prawie nikogo nie interesuje. Może kiedyś wrócą normalne czasy i stąd pomysł zachowania części mojej pracy, w postaci książki. Co do reszty… Chcecie, to wpadajcie, kiedy tylko macie ochotę. Być może niektórzy z Was dojdą do wniosku, że mamy podobne zdanie na ten czy inny temat i poczują się dzięki temu lepiej. Czego Wam serdecznie życzę…
O mnie
Nazywam się Beniamin Glebsky i nie jest to oczywiście moje prawdziwe nazwisko, a nazwisko jednego faceta z powieści Arkadija i Borysa Strugackich. Imię Beniamin… Po prostu mi pasowało do Glebsky’ego. Jakoś tak ładnie się komponują razem. Kim był Mr Glebsky i dlaczego akurat to jemu ukradłem personalia (w każdym razie ich część)? No cóż… Najprościej było by przeczytać książkę. Jest w tej postaci pewien fatalizm, jakieś fatum, ale to, co czyni gościa mi bliskim, to fakt, że on zdaje sobie z tego sprawę. Krótko mówiąc, okazuje się w pewnym momencie tak uczciwy wobec siebie, że staje się skończoną świnią. Czego żałuje do końca swoich dni…
Wypadałoby powiedzieć, czym się zajmuję, jakie jest moje hobby, ale czy kogokolwiek to obchodzi? Jesteście tu po to, żeby obejrzeć jakieś fajne zdjęcia, może coś przeczytać, poznać odmienny punkt widzenia na parę spraw i tak naprawdę nie interesuje Was, z czego utrzymuję siebie i moją rodzinę, ani co robię, jak mam wolny czas. Z tym wolnym czasem to jest tak, że najczęściej mamy go dużo, gdy nasze pojęcie o życiu jest jeszcze mgliste i nieokreślone. Później zdobywamy jakieś tam doświadczenie, „wyrabiamy się” i… Wtedy już nie mamy czasu na nic. Gdzie w tym wszystkim miejsce na fotografię, gdzie na czytanie książek? Oglądanie filmów? Klejenie kartonowych modeli? Są oczywiście ludzie, którzy mają np kolekcję maszynek do golenia, albo wiecznych piór, czy zegarków i siedzą w tym po uszy, kupując wciąż nowe eksponaty, dyskutują o tym na forach, wiedzą na dany temat wszystko… A ja zastanawiam się wtedy, z czego oni żyją i jak to się dzieje, że żony jeszcze ich nie powyrzucały z domu.
W ciągu mojego dotychczasowego życia, interesowałem się rysunkiem, muzyką, lotnictwem (chciałem nawet iść do szkoły lotniczej), architekturą, starymi motocyklami, radiotechniką i krótkofalarstwem, poezją, teatrem, modelarstwem kartonowym i plastikowym, historią, filozofią, nauką języków obcych, japońskimi sztukami walki, kinem (kręceniem filmów także), filatelistyką, numizmatyką, grami karcianymi, introligatorstwem i oprawą książek, samymi książkami, kamieniami i minerałami, zielarstwem i… Zdaje się że akwarystyką.
Od pewnego czasu (myślę, że od około 40 lat) moim hobby jest również fotografia. Żyłem z fotografii przez jakąś dekadę, chałturząc na weselach i naprawiając sprzęt fotograficzny, ale to parszywy zawód. Podobnie jak bycie taksówkarzem (co też robiłem) i prostytutką (tego nie robiłem). Ci, którzy chcieliby zostać „zawodowymi fotografami”, powinni sobie to dobrze przemyśleć…
Czemu „O fotografii, sztuce i o życiu”?
Otóż jeszcze niedawno, tytuł tego bloga (bo to głównie blog) brzmiał „Fotografia nieartystyczna” Dałem taki tytuł, bo pomyślałem, że jest stanowczo za dużo fotografii artystycznej. Co drugi fotograf to artysta, a trzy czwarte wszystkich stron, publikacji, blogów i internetowych magazynów (innych teraz nie ma), o fotografii, to „sztuka” w najczystszej postaci. Postanowiłem więc, że dla równowagi, zrobię coś nie-artystycznego. Coś zwykłego i prostego, w sam raz dla zwykłego chłopa i robotnika (o inteligencie nie wspominając).
Dlaczego piszę o wszystkim?
Jeden z moich ulubionych fotografów, Ansel Adams, powiedział kiedyś…
Zdjęć nie robi się tylko aparatem fotograficznym. Na tworzenie zdjęcia składa się całe twoje życie. Wszystkie obrazy, które widziałeś, muzyka, której słuchałeś i wspomnienie ludzi, których kochałeś…
To moje życiowe motto, przynajmniej w odniesieniu do fotografii. Dlatego próbuję opowiedzieć parę historii, z których ja buduję moje zdjęcia. Historii pozornie nie związanych z tematem, ale składających się właśnie, na sumę moich doświadczeń…
No więc właśnie… Skąd ta zmiana?
Z dwóch powodów. Po pierwsze, odkryłem, że o fotografii nie da się pisać tak naprawdę, pisząc wyłącznie o fotografii. Część poświęcona samej sztuce robienia zdjęć, sprawom technicznym, i tak wkrótce zyska formę książki (co planuję już od dawna), natomiast cała reszta, cała opowieść o życiu, które ukształtowało moją fotografię, pozostanie tutaj i będzie powoli kontynuowana.
Po drugie, fotografia jako taka, stała się czymś w rodzaju… Polowań z nagonką. Albo konnych kuligów, odręcznego pisania listów, czy tradycyjnego, corocznego strzyżenia owiec… Wszystko to, co jeszcze niedawno stanowiło nasze zainteresowania, nasze pasje, zostało najpierw zastąpione smartfonem, a teraz jest stopniowo eliminowane przez twór o złowieszczej nazwie „sztuczna inteligencja”. Krótko mówiąc, fotografia już prawie nikogo nie interesuje. Może kiedyś wrócą normalne czasy i stąd pomysł zachowania części mojej pracy, w postaci książki. Co do reszty… Chcecie, to wpadajcie, kiedy tylko macie ochotę. Być może niektórzy z Was dojdą do wniosku, że mamy podobne zdanie na ten czy inny temat i poczują się dzięki temu lepiej. Czego Wam serdecznie życzę…