Większość opowiadań starych fotografów, zaczyna się od słów – Jak ja robiłem zdjęcia Druhem, to zdobywałem pierwsze miejsca we wszystkich konkursach! To był aparat nad aparaty!
Trochę młodsze pokolenie, mówi to samo, tylko że Druha zastępuje Smiena. Obydwa mity (bo tak naprawdę, to w większości są bajki) ilustrują rzekomą umiejętność zrobienia zdjęcia wszystkim. Nawet pudełkiem do butów. Takim właśnie pudełkiem był niezwykle popularny bakelitowy aparat, z dwusoczewkowym symetrycznym obiektywem typu Peryskop, na film zwojowy 6 cm. Ten format trochę ratował sytuację, bo o ile nie marzyły się nam jakieś duże powiększenia, to powierzchnia odbitki była niewiele większa od negatywu. Wtedy rzeczywiście, tragiczna jakość obiektywu, nie była aż tak widoczna.
Zbigniew Jarzyński w książce „Kupujemy aparat fotograficzny” z 1960 roku tak opisywał dzieło Warszawskich Zakładów Foto-Optycznych:
„DRUH 6×6 cm (4,5 x 6 cm) – najpopularniejszy i jednocześnie najtańszy na naszym rynku aparat produkcji Warszawskich Zakładów Foto-Optycznych. Jest to aparat dostępny dla wszystkich, głownie zaś dla młodzieży. Wykonany z bakelitu, posiada zgrabny kształt i jest niezmiernie prosty w obsłudze. Odpada kłopot oceniania odległości i nastawiania ostrości. Obojętnie czy fotografowany przedmiot znajduje się w odległości dwudziestu, czy też kilku metrów, obiektyw zawsze rysuje ostro…”
Był jeszcze jeden slogan, w którym zachwalano, że Druh jest aparatem na każdą pogodę. Pod warunkiem, że będzie to pogoda słoneczna…
Jak robić tym zdjęcia, jak założyć film i jak naprawić? Wbrew pozorom, ten sprzęt też sie może popsuć. Wydaje się niewiarygodne, ale jest prawdziwe.
Do transportu, ewentualnie trzymania w futerale, bądź w kieszeni, obiektyw jest wkręcony.
Żeby zrobić zdjęcie, trzeba go wykręcić.
Otwieramy tylną ściankę…
I widzimy coś takiego.
Sprężynująca blaszka, która stanowi zatrzask dla obiektywu. Żeby zbyt łatwo się sam nie „wkręcił”, lub nie „wykręcił”. Na kolejnym zdjęciu, mechanizm spustowy…
Zakładamy film, czyli błonę zwojową 6cm, ładunek 120. Ponieważ nie miałem akurat pod ręką filmu, więc posłużyłem się szarym papierem.
Wkładamy szpulkę z filmem, do aparatu, papierem ochronnym na zewnątrz. Następnie wsuwamy jego koniec do takiej samej pustej szpulki
I nawijamy kawałek, dość ciasno, żeby się nie odwinął. Jak nie jesteśmy pewni, możemy użyć kawałka taśmy klejącej…
Następnie wkładamy szpulkę odbiorczą na swoje miejsce i naciągamy kawałeczek, żeby się upewnić, iż zabierak filmu „wskoczył” na swoje miejsce.
Tylna scianka ma dwa przezroczyste, czerwone okienka. Odpowiadają one dwóm formatom filmu. 6×6 cm i 6×4,5 cm.
Przewijając, obserwujemy, co pojawia się w tych okienkach. Są to numery klatek, nadrukowane na wstędze ochronnego papieru, na dwóch, albo trzech wysokościach, dla każdego formatu. Ten trzeci, to 6×9 cm. Jeśli robimy na formacie 6×6, patrzymy oczywiście w okienko środkowe. Najpierw pojawiają się kropki, lub kółka, o coraz większej wielkości, jako ostrzeżenie, że to już za chwilę, a po nich numer klatki. Żeby nas nie rozpraszało to drugie okienko, zamykamy go, obracając tarczową przysłonę.
Żeby użyć tego mniejszego formatu, należało przed założeniem filmu, umieścić we wnętrzu specjalną wkładkę 6×4,5 cm i oczywiście skorzystać z tego drugiego okienka.
Po zrobieniu około 12 zdjęć formatu 6×6, otwieramy aparat i mamy gotowy do wywołania film, na szpulce odbiorczej.
Zwykle ten drugi koniec jest zaopatrzony w pokrytą klejem banderolę z napisem „exposed”, żeby można było zabezpieczyć całość przed rozwinięciem. Papier ochronny zapobiega przypadkowemu naświetleniu, ale lepiej takiej rolki nie wystawiać na słońce. Zawinąć w czarny papier, albo w folię aluminiową, ewentualnie zakupić specjalne światłoszczelne pudełka. Do czasu wywołania.
Gdyby nasz Druh się popsuł, musimy dobrać się do migawki. W tym celu odkręcamy dwie długie śruby z przodu.
Zakończone z drugiej strony nakrętkami, które być może będzie trzeba przytrzymać jakimiś szczypcami.
Następnie zdejmujemy blaszaną osłonę…
I znajdującą się pod nią, drugą, bakelitową, wraz z obiektywem. Migawka składa się z dwóch blaszek (2 i 4) osadzonych wahliwie na dwóch przeciwległych osiach (1 i 6), oraz połączonych sprężyną.
Gdy naciskamy spust, blaszka 2 zaczyna się obracać i dzięki sprężynie 3, powoduje „przeskoczenie” na drugą stronę blaszki 4. Gdy obydwie mijają się, mniej więcej na środku, migawka jest otwarta, przez jakąś setną sekundy, gdy puszczamy spust, wracają do pozycji wyjściowych, ale mijają się już poza otworem w obudowie.
Czasami się zdarza, że te blaszki są powyginane, albo przyrdzewiałe i zakleszczają się, ocierając się o siebie. Bywa też, że spadnie, albo ulegnie osłabieniu, któraś ze sprężynek. Trzeba ją wtedy założyć, albo skrócić, dobierając naciąg doświadczalnie.
Po prawej stronie u góry, widać też gniazdo synchronizacji lampy i przytwierdzony do dolnego segmentu migawki drucik, który uderza w odpowiedni styk, gdy migawka jest otwarta. To też jest konstrukcja delikatna jak pajęczyna i w zasadzie w większości aparatów, nie działa.
Poniżej gniazda synchronizacji, widać też kawałek drucika. To „zderzak” amortyzujący górną część migawki, żeby nie uderzała w obudowę i broń Boże, nie zacięła się w skrajnej pozycji. Drucik ten najczęściej sam bywa przyczyną zacięć.
No i to by było na tyle. Druh, to jakby nie patrzeć, kawał historii i fajnie by go było mieć (nie to, żeby nim robić jakieś zdjęcia). Jednak zdobycie dziś, egzemplarza, który jest w dobrym stanie, działający, nie rozkręcany z tysiąc razy i nie zjedzony przez myszy, graniczy z cudem. A szczególnym powodzeniem, cieszą się egzemplarze z bakelitu czerwonego…
Na popularnym w Polsce portalu aukcyjnym, jakiś szaleniec, chciał za takiego niedawno 1300 zł. Nie było ofert kupna…
Druh
Większość opowiadań starych fotografów, zaczyna się od słów – Jak ja robiłem zdjęcia Druhem, to zdobywałem pierwsze miejsca we wszystkich konkursach! To był aparat nad aparaty!
Trochę młodsze pokolenie, mówi to samo, tylko że Druha zastępuje Smiena. Obydwa mity (bo tak naprawdę, to w większości są bajki) ilustrują rzekomą umiejętność zrobienia zdjęcia wszystkim. Nawet pudełkiem do butów. Takim właśnie pudełkiem był niezwykle popularny bakelitowy aparat, z dwusoczewkowym symetrycznym obiektywem typu Peryskop, na film zwojowy 6 cm. Ten format trochę ratował sytuację, bo o ile nie marzyły się nam jakieś duże powiększenia, to powierzchnia odbitki była niewiele większa od negatywu. Wtedy rzeczywiście, tragiczna jakość obiektywu, nie była aż tak widoczna.
Zbigniew Jarzyński w książce „Kupujemy aparat fotograficzny” z 1960 roku tak opisywał dzieło Warszawskich Zakładów Foto-Optycznych:
„DRUH 6×6 cm (4,5 x 6 cm) – najpopularniejszy i jednocześnie najtańszy na naszym rynku aparat produkcji Warszawskich Zakładów Foto-Optycznych. Jest to aparat dostępny dla wszystkich, głownie zaś dla młodzieży. Wykonany z bakelitu, posiada zgrabny kształt i jest niezmiernie prosty w obsłudze. Odpada kłopot oceniania odległości i nastawiania ostrości. Obojętnie czy fotografowany przedmiot znajduje się w odległości dwudziestu, czy też kilku metrów, obiektyw zawsze rysuje ostro…”
Był jeszcze jeden slogan, w którym zachwalano, że Druh jest aparatem na każdą pogodę. Pod warunkiem, że będzie to pogoda słoneczna…
Jak robić tym zdjęcia, jak założyć film i jak naprawić? Wbrew pozorom, ten sprzęt też sie może popsuć. Wydaje się niewiarygodne, ale jest prawdziwe.
Do transportu, ewentualnie trzymania w futerale, bądź w kieszeni, obiektyw jest wkręcony.
Żeby zrobić zdjęcie, trzeba go wykręcić.
Otwieramy tylną ściankę…
I widzimy coś takiego.
Sprężynująca blaszka, która stanowi zatrzask dla obiektywu. Żeby zbyt łatwo się sam nie „wkręcił”, lub nie „wykręcił”. Na kolejnym zdjęciu, mechanizm spustowy…
Zakładamy film, czyli błonę zwojową 6cm, ładunek 120. Ponieważ nie miałem akurat pod ręką filmu, więc posłużyłem się szarym papierem.
Wkładamy szpulkę z filmem, do aparatu, papierem ochronnym na zewnątrz. Następnie wsuwamy jego koniec do takiej samej pustej szpulki
I nawijamy kawałek, dość ciasno, żeby się nie odwinął. Jak nie jesteśmy pewni, możemy użyć kawałka taśmy klejącej…
Następnie wkładamy szpulkę odbiorczą na swoje miejsce i naciągamy kawałeczek, żeby się upewnić, iż zabierak filmu „wskoczył” na swoje miejsce.
Tylna scianka ma dwa przezroczyste, czerwone okienka. Odpowiadają one dwóm formatom filmu. 6×6 cm i 6×4,5 cm.
Przewijając, obserwujemy, co pojawia się w tych okienkach. Są to numery klatek, nadrukowane na wstędze ochronnego papieru, na dwóch, albo trzech wysokościach, dla każdego formatu. Ten trzeci, to 6×9 cm. Jeśli robimy na formacie 6×6, patrzymy oczywiście w okienko środkowe. Najpierw pojawiają się kropki, lub kółka, o coraz większej wielkości, jako ostrzeżenie, że to już za chwilę, a po nich numer klatki. Żeby nas nie rozpraszało to drugie okienko, zamykamy go, obracając tarczową przysłonę.
Żeby użyć tego mniejszego formatu, należało przed założeniem filmu, umieścić we wnętrzu specjalną wkładkę 6×4,5 cm i oczywiście skorzystać z tego drugiego okienka.
Po zrobieniu około 12 zdjęć formatu 6×6, otwieramy aparat i mamy gotowy do wywołania film, na szpulce odbiorczej.
Zwykle ten drugi koniec jest zaopatrzony w pokrytą klejem banderolę z napisem „exposed”, żeby można było zabezpieczyć całość przed rozwinięciem. Papier ochronny zapobiega przypadkowemu naświetleniu, ale lepiej takiej rolki nie wystawiać na słońce. Zawinąć w czarny papier, albo w folię aluminiową, ewentualnie zakupić specjalne światłoszczelne pudełka. Do czasu wywołania.
Gdyby nasz Druh się popsuł, musimy dobrać się do migawki. W tym celu odkręcamy dwie długie śruby z przodu.
Zakończone z drugiej strony nakrętkami, które być może będzie trzeba przytrzymać jakimiś szczypcami.
Następnie zdejmujemy blaszaną osłonę…
I znajdującą się pod nią, drugą, bakelitową, wraz z obiektywem. Migawka składa się z dwóch blaszek (2 i 4) osadzonych wahliwie na dwóch przeciwległych osiach (1 i 6), oraz połączonych sprężyną.
Gdy naciskamy spust, blaszka 2 zaczyna się obracać i dzięki sprężynie 3, powoduje „przeskoczenie” na drugą stronę blaszki 4. Gdy obydwie mijają się, mniej więcej na środku, migawka jest otwarta, przez jakąś setną sekundy, gdy puszczamy spust, wracają do pozycji wyjściowych, ale mijają się już poza otworem w obudowie.
Czasami się zdarza, że te blaszki są powyginane, albo przyrdzewiałe i zakleszczają się, ocierając się o siebie. Bywa też, że spadnie, albo ulegnie osłabieniu, któraś ze sprężynek. Trzeba ją wtedy założyć, albo skrócić, dobierając naciąg doświadczalnie.
Po prawej stronie u góry, widać też gniazdo synchronizacji lampy i przytwierdzony do dolnego segmentu migawki drucik, który uderza w odpowiedni styk, gdy migawka jest otwarta. To też jest konstrukcja delikatna jak pajęczyna i w zasadzie w większości aparatów, nie działa.
Poniżej gniazda synchronizacji, widać też kawałek drucika. To „zderzak” amortyzujący górną część migawki, żeby nie uderzała w obudowę i broń Boże, nie zacięła się w skrajnej pozycji. Drucik ten najczęściej sam bywa przyczyną zacięć.
No i to by było na tyle. Druh, to jakby nie patrzeć, kawał historii i fajnie by go było mieć (nie to, żeby nim robić jakieś zdjęcia). Jednak zdobycie dziś, egzemplarza, który jest w dobrym stanie, działający, nie rozkręcany z tysiąc razy i nie zjedzony przez myszy, graniczy z cudem. A szczególnym powodzeniem, cieszą się egzemplarze z bakelitu czerwonego…
Na popularnym w Polsce portalu aukcyjnym, jakiś szaleniec, chciał za takiego niedawno 1300 zł. Nie było ofert kupna…