A za chwilę przejmie władzę nad całym kurnikiem…
Czym Wy robicie zdjęcia? Albo inaczej… Czym uważacie, że robi się zdjęcia? Większość ludzi, zwłaszcza tych urodzonych po roku 2000, odpowie – To jasne! Smartfonem. A jak się płaci rachunki? Smartfonem. Skąd czerpie się wiedzę? Ze smartfona. Gdzie ogląda się filmy? Na smartfonie… A jak idziesz do kibla, to używasz papieru, czy apki na Androida?
Smartfony i „apki” załatwiają dziś praktycznie wszystko. Tak naprawdę, współczesny człowiek uzbrojony w smartfona i dostęp do internetu, mógłby się zamknąć na klucz i nigdzie nie wychodzić. Żarcie z fast fooda zamówi przez internet, albo bezpośrednio, przez apkę jednego z tych potentatów, którzy wyspecjalizowali się w sprawianiu, że możecie się poczuć ciężsi, gdy jesteście głodni. Ciuchy, kosmetyki i w ogóle wszystko co potrzebne do wegetacji, również załatwia się jednym kliknięciem… Rachunki, przelewy, pensja, a nawet (w nielicznych przypadkach) praca, to wszystko się dziś robi przez telefon. Wiadomości, prognozę pogody, informacje o tym co się dzieje na świecie, filmy, muzykę, to wszystko się ogląda w sieci. Oczywiście przez telefon. Bilet autobusowy (jeśli już trzeba ruszyć dupę z fotela i gdzieś się przemieścić)? Jest apka i podstawia się smartfona z kodem pod czytnik. Kody są zresztą wszędzie. Na siłowni, na maszynach do ćwiczeń, w muzeum, w supermarkecie, na dziecięcych zabawkach… Wystarczy zeskanować kod i jakaś inna apka pokaże nam, jak tego używać, albo gdzie kupić więcej, podobnych. Nie, żeby trza było gdzieś po to się udać. Wystarczy jedno kliknięcie i… Kupione. Listonosz, albo kurier, przyniesie pod drzwi.
Czy nie tak właśnie wyglądały apokaliptyczne wizje przyszłego świata, które roztaczli przed nami pisarze SF? Ludzie stłoczeni jak pszczoły w ulu, każdy ma swoją „komórkę” (celę), rurkę aprowizacyjną, drugą rurkę kanalizacyjną i ekran telewizora podłączonego do sieci… Nigdzie nie wychodzą, nie ruszają się właściwie z fotela, zapomnieli już, co to w ogóle znaczy – chodzić – co to znaczy jeździć na rowerze, czytać książki, tańczyć, kąpać się w morzu, łazić po drzewach, zrywać kwiaty, palić ognisko i piec na nim kiełbaski… Czy nie tak wyobrażali sobie przyszłość niektórzy futurolodzy? Czyż nie mówili nam o tym, a my czyż nie pukaliśmy się znacząco w czoło, słuchając tych głupot? A tymczasem nie minęło jeszcze pół wieku, a te „głupoty” stają się z dnia na dzień coraz bardziej rzeczywistością.
Nie będziemy jednak tutaj mówić o przyszłości, jako że jest to temat bardzo szeroki, tylko skupimy się na jednym, postawionym na samym początku, pytaniu.
Czym się robi zdjęcia?
Producenci telefonów komórkowych, które jeszcze nie tak dawno, służyły jedynie do dzwonienia i wysyłania krótkich wiadomości tekstowych, chcieliby, żebyśmy w ogóle przestali używać jakichkolwiek innych urządzeń, poza telefonami. Mało im, że dzisiejsze smartfony zastępują aparat fotograficzny, komputer, maszynę do pisania, radio, odtwarzacz muzyki, telewizor, nawigację, i cholera wie, co jeszcze… Oni wciąż wymyślają nowe „bajery”, które mają „przejąć” kolejne urządzenie i wyeliminować je z rynku. Chorzy na cukrzycę, już nie sprawdzają poziomu cukru starodawnymi „paskami” i glukometrem, tylko przypinają cobie specjalny czujnik (trzeba go wymieniać co parę dni) i… Instalują odpowiednią „apkę” w smartfonie, który wystarczy zbliżyć do owego czujnika i już wszystko wiadomo.
Nowe paszporty biometryczne, współpracują z inną apką i używając tylko telefonu, możemy dziś w większości instytucji potwierdzić swoją tożsamość. A niebawem będziemy MUSIELI użyć do tego celu smartfona. Już dziś jest tak, że wielu spraw bez smartfona nie załatwicie. Tak jak do niedawna bez konta w banku. Ten czas, kiedy nie pytają Was w urzędzie, czy macie telefon komórkowy, ale uważają to za oczywiste, już nadszedł. W komunikacji publicznej, na razie można używać i aplikacji i normalnych, papierowych biletów, ale to niebawem się zmieni. Masz konto w banku? Nie dokonasz żadnej wpłaty, jeśli nie podasz numeru telefonu, bo na ten numer przychodzi specjalny kod, który trzeba wklepać w apce, żeby za coś zapłacić. Chcesz wyjechać za granicę? W niektórych krajach potrzebny jest (w każdym razie, jeszcze niedawno był) certyfikat szczepień na Covid-19. Który wprawdzie może być wydrukowany na papierze, ale i tak pytają o ten, który macie zainstalowany wraz z odpowiednią aplikacją w smartfonie. Zastanawiam się, jak sobie z tym wszystkim radzą starsi ludzie i dochodzę do wniosku, że ten problem właściwie już rozwiązano. Stare dziady są nikomu niepotrzebne i nikogo nie obchodzi, że „nie łapią” tych wszystkich apek i smartfonów. To nie jest „liczący się target”. Oni mają trzy wyjścia. Albo zlecić wszelkie operacje jakiejś firmie, która się tym zajmie, zabierając dziadkom całą emeryturę, albo udać się do domu starców, który też się wszystkim zajmie, zabierając im całą emeryturę, albo kopnąć wreszcie w kalendarz i wtedy inna firma ich pochowa, za całą ich emeryturę, jaka im jeszcze została.
Mówicie, że to wygoda? No nie wiem… Kiedyś większość z tych rzeczy robiło się dużo prościej. Nie czyhało na nas tyle niebezpieczeństw, scamu, złodziei i bandytów, którzy chcą nas ograbić na każdym kroku, ilekroć płacimy rachunek, wysyłamy maila, czy kupujemy coś przez internet. To tak zwana cyberprzestępczość, która w ogóle nie jest przez nikogo zwalczana (spróbujcie zgłosić coś takiego na policję, a się przekonacie), więc różne firmy biorą to na siebie, zwiększają liczbę zabezpieczeń i w rezultacie zapłacenie zwykłego rachunku wiąże się z taką ilością operacji, wpisywania kodów, które dostaliśmy smsem, haseł które musimy pamiętać, że ja sam się w tym gubię i zaczynam żałować, że nie poszedłem na jakieś studia informatyczne. Chcąc dziś normalnie funkcjonować, tzn pracować, płacić podatki, rachunki, utrzymywać samochód, wysyłać dzieci do szkoły i korzystać z telewizora, musimy ogarnąć tyle różnych procedur, że bez książki z hasłami i umiejętności nerda komputerowego, nie jesteśmy w stanie tego wszystkiego dopilnować. Słyszycie? To niemożliwe!
To nabrało takiego rozpędu, że wymknęło się z pod kontroli. Większość instytucji, zwłaszcza państwowych ma ambicje, żeby wszystko zcyfryzować, zautomatyzować i uinternetowić. A także odczłowieczyć. Jeszcze niedawno można było zadzwonić, do urzędu miejskiego, skarbowego, czy do wydziału komunikacji, albo dostawcy energii i porozmawiać z kimś o swoich problemach. Teraz jest to niemożliwe. Telefony do wielu tych miejsc są już niedostępne (zachęcają nas do zainstalowania apki i robienia wszystkiego on line), a nawet jak się dodzwonicie, to możecie co najwyżej pogadać z „digital assistant”, którego debilizm przewyższa wszystko, czego do tej pory doświadczyliście ze strony najgłupszych urzędników. Komu na tym zależy? No przede wszystkim producentom smartfonów i owych apek.
Nic więc dziwnego, że marketing, piorący ludziom te żałosne resztki mózgów, jakie im jeszcze pozostały i wmawiający, że WSZYSTKO da się zrobić smartfonem, jest tak agresywny. Nie dziwi również, że poza agresywnością, jest to stek bezczelnych i prymitywnych kłamstw. Gra wszak toczy się o ogromne pieniądze.
W internecie mnożą się „recenzje” i „niezależne opinie” pożytecznych idiotów, którzy za garść miedziaków gotowi są zrobić z siebie szmatę i bezczelnie Was okłamywać, twierdząc, że właśnie wydrukowali z najnowszego Samsunga zdjęcie o wymiarach 5 na 8 metrów i że nie odbiega ono jakością od tego zrobionego pełnoklatkową lustrzanką o rozdzielczości 50 Mpx, ani trochę. Jest takich artykułów coraz więcej i niestety, jest coraz więcej bałwanów, którzy w to wierzą i radośnie przekazują te rewelacje dalej. Na każdym praktycznie forum fotograficznym, jakie jeszcze istnieje, jest jakiś użytkownik, który zakłada temat „smartfon vs telefon” (albo podobnie) i w toczącej się rozmowie, dyskretnie podsuwa linki do wspomnianych artykułów, ewentualnie dyskretnie „moderuje” dyskusję, faworyzując co bardziej entuzjastyczne wypowiedzi. Ciekawe, że podobne wątki są (od niedawna) na co najmniej trzech forach sprzętowych (ja widziałem trzy, a może jest więcej) i wszystkie są do siebie podobne. Czyżby „cudowny” zbieg okoliczności?
Ja w takie cuda nie wierzę, a skądinąd wiem, że tak właśnie działa współczesny marketing. Klienci nie wierzą w oficjalne zapewnienia, tylko raczej przykładają ucho do tzw. poczty pantoflowej. Nic więc prostszego, jak „kupić” kogoś, z takiego właśnie grona i wprowadzić do tego środowiska swojego „kreta”. Naiwnością jest sądzenie, że „oni” na ten pomysł nie wpadli. Wpadli i to dawno. Ten marketing nawet tak się nazywa. „Marketing szeptany”, „szeptanka” itp. Czasami jest zbyt prymitywny i wtedy szybko bywa zdemaskowany. Ale gdy biorą się za to fachowcy, wszystko wygląda jak najbardziej naturalnie.
Propagandzie mówiącej, że…
Zdjęcia się robi smartfonem
… Ulegli już właściwie wszyscy. Nawet redaktorzy różnych magazynów ilustrowanych, czy to poświęconych rowerom, czy wedkarstwu, czy łażeniu po górach, wyraźnie zaczynają ostatnio lansować zdjęcia robione smartfonami. Gdy ktoś im zwraca uwage, że to jest kaszana, scrambled egg, akwarela i w ogóle g… widać, oni są zszokowani, bo przecież „takie teraz są trendy”. Pojawiły się nawet jakieś „konkursy” na miarę co najmniej World Press Photo, gdzie okazuje się, że wszystkie pierwsze miejsca zgarniają „fotografowie artyści” i „fotografowie zawodowcy”, zdjęciami ze smartfonów. Przecież to trzeba być skończonym kretynem, by nie dostrzec, że jest to bezczelna i ordynarna reklama, a ten rzekomo „sławny konkurs”, to jest pic na wodę, fotomontaż, bujda na resorach, stworzony na potrzeby danej reklamy, no ale przecież nikt im tego nie wytknie. Bo komu się będzie chciało szukać i grzebać, by udowodnić, że taki konkurs nie istnieje i nigdy nie istniał?
Producenci smartfonów są jednak bardzo dobrze przygotowani i mają w rękawie kilka „asów”, które mogą wyciągać, gdy jeden z „chwytów” zawiedzie. Pierwszy krok, to próba wmówiania klientom, że „jakość zdjęć ze smartfona nie odbiega od tej z aparatu, a nawet ją przewyższa.” Ten argument, to zwyczajne prymitywne kłamstwo, które łatwo można zdemaskować. Nie wdawając się w szczegóły, wystarczy powiedzieć, że z pustego i Salomon nie naleje, tak jak z mikroskopijnej matrycy nie da się uzyskać obrazu bogatego w szczegóły, nie mówiąc o takich sprawach, jak rozpiętość tonalna, czy oddanie barw.
Żeby zdjęcia z telefonu były w ogóle możliwe, obraz musi być obrobiony przez oprogramowanie telefonu i ingerencja ta sięga nie raz tak daleko, że właściwie obraz ten jest tworzony, w większości, od podstaw przez komputer. Nie ma to nic wspólnego z fotografią rzecz jasna, ale ci cyniczni dranie i tu wmawiają nam, że nie mamy racji, ponieważ „nie liczy się autentyczność fotografii, tylko końcowy efekt.” Zapewne ta maksyma przyświecała firmie „Hujałej”, kiedy wrzucili do oprogramowania zdjęcie Księżyca, zastępujące to zrobione telefonem przez użytkownika. Ten szwindel akurat wykryto, ale niebawem algorytmy będą tak udoskonalone, że podmieniany będzie nie tylko Księżyc, ale dosłownie wszystko. Trawa, niebo z chmurami, czy znane obiekty i budowle na całym Świecie. Stworzenie w pełni komputerowego obrazu już jest możliwe i to, kiedy zostanie wprowadzone w smartfonach na szeroką skalę, jest tylko kwestią czasu. Google Pixel jest tego dowodem.
Drugim „asem w rękawie”, jeśli ktoś przypadkiem nie uwierzy w te kłamstwa o „obrazach dwa na trzy metry, drukowanych ze smartfona, na których można policzyć pojedyńcze włosy na głowie człowieka stojącego gdzieś na horyzoncie…”, jest wyświechtany już nieco tekst, że „Najlepszy aparat to ten, który ma się w danej chwili przy sobie, czyli smartfon”.
Jest to argument mocno naciągany, ponieważ po pierwsze – ja noszę ze sobą aparat, czyli prawie zawsze mam go przy sobie, a pomimo to nie zdarzają mi się na każdym rogu ulicy sytuacje, w których musiałbym go użyć. Gdy ktoś już koniecznie chce uprawiać „street”, czy mówiąc inaczej, reportaż, najlepsze wyniki uzyska, wybierając się do miasta (lub na wieś) wyłącznie w celu robienia zdjęć i weźmie ze sobą nawet najprostszy APARAT.
Ci dranie wciskają nam kit, że przecież możemy natrafić na jakąś demonstrację, albo spadnie nam przed nosem samolot i wtedy jesteśmy uratowani, bo mamy w kieszeni smartfona. Gówno prawda! Mnie się coś takiego nigdy nie zdarzyło i większości z Was, też nigdy. Jeśli ktoś mówi, że „miał taką sytuację i na szczęście miał telefon pod ręką”, to jest to najczęściej kłamstwo, albo jeden przypadek na milion. Znacznie częściej się słyszy przekleństwa w rodzaju – Cholera, w takim pięknym miejscu byłem i nie zrobiłem żadnego dobrego zdjęcia, bo uwierzyłem, że można zrobić to telefonem. A na tym pier… jeb… złomie, w ogóle nic nie widać. Znaczy na ekraniku 6.5 cala widać, ale po wrzuceniu zdjęć na komputer, okazuje się, że jest totalna kaszana.
I to jest – po drugie. Najlepszy aparat, to istotnie ten, który mamy przy sobie, więc jeśli tak kochamy fotografię, to miejmy go, do cholery! Smartfon NIE jest aparatem. W internecie, na YT, roi się wprost od gównianych filmów, nakręconych telefonami, na których nic nie widać i wszystko się oczywiście trzęsie, nie mówiąc o idiotycznym formacie takiego filmu, który wbrew wszelkiej logice jest w pionie a nie w poziomie. Pojawiają się też od czasu do czasu reklamy pokazujące „pomysły do zrealizowania”, które można nakręcić telefonem. Pokazują jak to zrobić, a później gotowy, oszałamiający film o zapierającej dech w piersiach jakości. Nakręcony… Profesjonalną kamerą z wyposażeniem wartym dziesiątki tysięcy dolarów. To jest kłamstwo stare jak świat. Kodak też niedawno reklamował jakiś „kompakcik”, zdjęciami robionymi pełnoklatkowym aparatem z „górnej półki”. W latach 90, plastikowe tanie „małpki” zachwalano dokładnie w ten sam sposób. Studyjnymi fotografiami, nad obróbką których pracował sztab specjalistów, coby wyglądały „jak żywe, albo jeszcze żywsze”.
Spotkałem się też ze zdaniem, że telefon, w przeciwieństwie do aparatu, nie wzbudza negatywnych reakcji u fotografowanych osób, na przykład na ulicy. To też nieprawda, bo jest dokładnie odwrotnie. Ktoś z aparatem, w publicznym miejscu, z pewnością jest fotoamatorem, pasjonatem, turystą i wiadomo, po co robi zdjęcia. Człowiek z telefonem jest podejrzany, bo na dobrą sprawę nie wiadomo, kto to jest. A może to jakiś prywatny detektyw, albo ktoś z policji? Ewentualnie innej instytucji lubiącej wściubiać nos w nasze prywatne życie? Przecież tacy ludzie nie używają aparatów, tylko właśnie telefonów. Firmowych rzecz jasna. Wiele razy robiłem zdjęcia w takich okolicznościach i pomimo, że miałem lustrzankę o rozmiarach domu, to nigdy nikt nie zaniepokoił się – po co robię zdjęcia? Bo to wygląda bardziej naturalnie. Aparat kojarzy się z kimś, kto interesuje się fotografią. Byłem natomiast świadkiem kilku sytuacji, w których osoba podnosząca telefon, w celu zrobienia zdjęcia, została zaatakowana przez fotografowanych ludzi. Po co? Dla kogo?
Jeden z ostatnich „Asów”, które tak naprawdę reprezentują moc dwójki trefl, to ulubione kłamstwo demokracji, czyli Wciskanie ludziom kitu, że „tak wybrała większość”. Podczas każdej kampanii wyborczej, media (w zależności od tego, w czyim ręku się znajdują) karmią lud „badaniami opinii i sondażami przedwyborczymi”, w których oczywiście jedyna słuszna partia ma miażdżące poparcie, a wszystkie inne, to jest jakiś ułamek poniżej progu wyborczego. No i lud wierzy w te bzdety, więc na wszelki wypadek staje po stronie „większości”.
„Wszyscy fotografują smartfonami, nawet sławni fotografowie i sławne fotografki”. Ta, jasne. Pomijając już samo słowo „fotografki”, które jest niepoprawne językowo, ale za to bardzo poprawne politycznie (co już powinno budzić podejrzenia w stosunku do używającej go osoby), to jest to oczywiście bzdura. Nie znam żadnego sławnego fotografa, który używa w swojej pracy smartfona i twierdzi, że jest w stanie nim zrobić to samo, a nawet więcej, niż aparatem. Jest to takie samo bezczelne kłamstwo, jak to, że jakość obrazu ze smartfona w niczym nie ustępuje jakości z profesjonalnego aparatu.
Telefon, jako aparat, nie ma żadnych zalet.
Nie ma niczego, co mogłoby usprawiedliwić jego przewagę nad najprostszym, nawet takim dziesięcioletnim aparatem. Jest jeszcze jeden argument, którymi się posługują jego producenci i ci pożyteczni idioci piejący z zachwytu nad „liczbą megapixeli” i „inteligentnymi algorytmami obróbki”, który brzmi niczym śpiew tonącego człowieka, mającego pod ręką jedynie brzytwę. „Najnowsze telefony osiągają taką jakość zdjęć, że niedługo przegonią, a właściwie już przegoniły aparaty”
Doprawdy? Zapomnieliście chyba, że producenci aparatów nie siedzą z założonymi rękami i nie czekają, aż sprzątną im cały rynek z przed nosa. Kolejne generacje są też coraz lepsze, nawet od samych siebie, więc porównywać to sobie możecie te swoje „Hujałeje” z czymś takim…
Stawiam dolary przeciwko orzechom, że biorę pierwszy z brzegu aparat, taki z matrycą około 12 Mpx, z przed dziesięciu czy dwunastu lat, również niewielkich rozmiarów (a więc zawsze będę go mógł mieć przy sobie) i zmiatam Was z powierzchni Ziemi z waszym najnowszym, najbardziej wypasionym smartfonem. Tylko że zdjęcia będziemy oceniać na wydruku, powiedzmy A3, albo na ekranie monitora, nie mniejszego niż 21 cali. I będziemy je robić w różnych warunkach. W kiepskim oświetleniu, w ruchu, operując głębią ostrości itd… Ktoś podejmie wyzwanie?
Pomijając, że entuzjazm ludzi fotografujących smartfonami jest zazwyczaj opłacany przez ich producenta, bierze się on z tego, że ci ludzie najczęściej
Nie widzieli innej fotografii, poza smartfonową.
Gdy się będą krztusić z zachwytu nad kolejnym cukierkowym, ostrym i bogatym w szczegóły krajobrazem, „czaśniętym” w słoneczne letnie popołudnie, pokażcie im ten sam obrazek na 32 calowym (a więc standardowym dziś) monitorze. Zobaczycie jak im zrzednie mina. A później pokażcie im jakikolwiek podobny obrazek, wykonany waszą muzealną lustrzanką, czy nawet odrobinę wyższej klasy kompaktem. W każdym razie czymś, co ma matrycę od 4/3 wzwyż…
Opad szczęki gwarantowany.
Jeżeli jesteście propagatorami smartfonów jako aparatów, które „robią zdjęcia nie ustępujące aparatom i zawsze można je mieć przy sobie”, to mogę Wam udzielić tylko jednej rady. Przestańcie okłamywać ludzi, bo któregoś dnia trendy się zmienią i być może, ktoś z tych oszukanych, wystawi Wam rachunek, którego nie będziecie w stanie zapłacić.
Jeśli zaś jesteście fotografami, fotoamatorami, albo po prostu zastanawiacie się, czy można kupić smartfona zamiast aparatu, radzę Wam, żebyście porównali sobie zdjęcia z topowego telefonu i jakiejkolwiek lustrzanki, czy bezlusterkowca, z matrycą 4/3, lub większą. Ale porównali nie na ekranie telefonu, tylko na czymś znacznie większym. I zachęcałbym raczej nie do „widoków ogólnych”, tylko np czegoś w tym stylu…
Możecie też spróbować portretu, z małą głębią ostrości, lub takiego bardziej „studyjnego”, przy sztucznym świetle. Różnice będą wówczas wyraźniejsze.
Krótko mówiąc, nie wierzcie w te bzdury! Śmiejcie się z artykułów reklamowych, w których jakaś sprzedajna, pozbawiona skrupułów kanalia, łże w żywe oczy, twierdząc że właśnie wydrukowała zdjęcie z najnowszego „ajfona”, o wymiarach prześcieradła i widać na nim pojedyńcze atomy, z jakich składdają się przedmioty na tym zdjęciu. Zwróćcie uwagę, że jako „dowód”, oni zawsze pokazują te wydruki nie większe, niż znaczek pocztowy, tak że nie jesteście w stanie zauważyć różnicy nawet wtedy, gdyby jedno ze zdjęć było zrobione Nikonem Z9, a drugie kamerą Sony Mavica o rozdzielczości 1024 x 700 pixeli. To naprawdę wyjątkowo bezczelny cynizm…
Nie dajcie się wodzić za nos. Inaczej, kiedyś powiększycie grono rozczarowanych, którzy przeklinają wszystkie chwile, kiedy zamiast byle jakiego aparatu, użyli do zrobienia ważnych i niepowtarzalnych zdjęć telefonu. Bo taka chwila, kiedy to sobie uświadomicie, z pewnością kiedyś nadejdzie.
A jeśli nadal nie rozumiecie o co mi chodzi, albo macie w zanadrzu jeszcze jakiś argument na obronę smartfonów, to „tyz piknie”, jak powiedział jeden Gazda. Wszystko jedno, czym będziecie fotografować. Bo tych zdjęć i tak nikt nigdy nie obejrzy, a za parę lat nie obejrzycie ich nawet Wy sami.
Na koniec…
Oppowiem Wam jeden stary szmonces…
Pewien Żyd, spekulant, postanowił kupić trochę marek niemieckich. A było to przed końcem pierwszej wojny światowej. Radzi się przyjaciela – Wiesz, chciałbym kupić marki niemieckie – Marki spadną – ostrzega go przyjaciel, ale ten nie słucha, tylko kupuje i traci. Po jakimś czasie znów pyta – A może zainwestować w carskie ruble? – Ależ to dziś bezwartościowe papierki! – Ten jednak znów robi po swojemu i traci – Poradź mi – pyta znów przyjaciela – Co ja mam zrobić? – Pocałować mnie w pępek! – Jak to w pępek? – No bo zawsze robisz coś dokładnie odwrotnego, niż ja ci radzę. To w tym konkretnym przypadku zrobisz to, co powinieneś…
Zdaję sobie sprawę (dzięki osobistemu, dośc bogatemu doświadczeniu), że jak ktoś chce uzależnić swoje życie od smartfona, chce robić nim zdjęcia i uważa, że to jest lepsze od każdego aparatu, to nie ma takich argumentów, które by go przekonały, że jest w błędzie. Ludzie, którzy dają wiarę kłamstwom, zachowują się jakoś tak przedziwnie, że im bardziej ktoś próbuje ich przekonać, że to są kłamstwa, tym bardziej w nie wierzą i tym bardziej stają się jego wrogiem im kłamstwo jest większe i bardziej bezczelne. Dlatego nie mam złudzeń, że mógłby zmienić ich zdanie w tym względzie, powyższy skromny felieton. Nie traktujcie go więc, jako próby przekonania kogokolwiek do moich racji. Przedstawiłem jedynie kilka faktów i nie obchodzi mnie, czy jakiś fan smartfonów wyciągnie z tego wnioski. Poza tym (i to jest chyba najważniejsze)…
Nie powiedziałem, że telefonem nie można robić zdjęć.
Ależ można! Wielu fotoamatorom (również im) wcale to nie przeszkadza i robią to z pełną świadomością wad i ograniczeń smartfona. Ja tylko protestuję przeciwko kłamstwom mówiącym, że smartfon robi tak samo dobre, lub nawet lepsze zdjęcia niż aparat. Nie zgadzam się z agresywną polityką chcących nam nałożyć kaganiec koncernów i nie godzę się na manipulację faktami, oraz działania, które odbierają mi wolność wyboru. Krótko mówiąc, nie zgadzam się, by moim życiem, a także moim hobby zarządzał facet o nazwisku Smith…