Dobre pytanie. Najprostsza odpowiedź brzmi – To fotograf, który żyje z robienia zdjęć. Nie amator i nie artysta, tylko zwyczajny rzemieślnik. Usługodawca. Fotograficzny odpowiednik robola z łopatą. Dla tych, którzy jednak nie wiedzą (i każdy większy aparat nazywają profesjonalnym), przypomnę…
Fotograf zawodowy jest trochę jak dziwka. W każdym razie tak jest traktowany przez ludzi, którzy korzystają z jego usług. Wszystko jedno, czy ślubny, czy dokumentalista, czy dziennikarz, jego wizerunek w społeczeństwie plasuje się gdzieś pomiędzy hieną, a piranią i to wyjątkowo bezczelną. W trochę lepszej sytuacji są ci, którzy zajmują się fotografią reklamową (produktową, techniczną), ale tylko dlatego, że zwykle pracują w jakiejś firmie, razem z innymi i ta „odpowiedzialność” się trochę rozmywa. Traci twarz, w którą można by napluć…
Fotograf zawodowy, traci powoli rację bytu. jego naturalne środowisko skurczyło się do tego stopnia, że nawet dla tych paru nielicznych, którzy pozostali przy życiu, świat stał się zdecydowanie za mały. Kiedyś bez fotografa nie sposób było się obejść. Zdjęcie do dokumentów, chrzciny, ślub, wesele, albo gdy prowadziło się do zakładu dziecko, ubierało w idiotyczne ciuszki, sadzało z misiem w wiklinowym foteliku i kazało uśmiechać, obiecując przy tym głupio, że „z tej dziury zaraz wyleci ptaszek”.

Częściowo winne temu wszystkiemu, są smartfony. Przynajmniej tak uważa większość ludzi. Zganiają winę na łatwość, z jaką można zrobić dziś pamiątkową fotkę i na fakt, że kiepska jakość tej fotki nikomu nie przeszkadza. Oczywiście ci ludzie nie zdają sobie sprawy, że istnieje coś takiego, jak „dobra jakość”, bo miejsca, w których prezentują te swoje „pamiątki”, ograniczone są w tej chwili, w zasadzie tylko do facebooka, instagrama, ewentualnie jakiegoś innego portalu społecznościowego. A tam, nawet najbardziej gówniane zdjęcie wygląda jak „profesjonalna fotografia”.
Skoro więc, zdjęcie pamiątkowe może sobie zrobić każdy, to po co płacić temu darmozjadowi fotografowi? Ale zaraz zaraz… To jest myśl! Skoro zdjęcia może robić każdy, to mogę i ja! Zostanę więc sam „profesjonalnym fotografem” i sam będę kosił kasę za zdjęcia!
Tak. Niestety, ten kij ma dwa końce. Bo w dzisiejszych czasach, człowiek, który coś wie, ma jakieś zdolności, zawód i co gorsza, pracę, jest znienawidzony i wyszydzany bardziej od najgorszego obiboka, tumana i pasożyta. Jeśli jeszcze ktoś taki robi usługi dla ludności, a jego praca polega na byciu kreatywnym, to rzeczywiście, lepiej żeby stanął pod latarnią i zaczął sprzedawać swoje ciało, bo wtedy przynajmniej nikt mu nie powie, że jest darmozjadem i wyzyskiwaczem.
Otóż w przypadku fotografii, wygląda to tak, że świeżo upieczonemu posiadaczowi smartfona, któremu przypadkiem udało się zrobić zdjęcie i to zdjęcie dostało na facebooku kilka lajków, zaczyna świtać w głowie pomysł na biznes. Dodajmy, że biznes łatwy, lekki, przyjemny i praktycznie nie wiążący się z żadnymi poważniejszymi inwestycjami. No bo przecież wystarczy kupić aparat, przeczytać jakiś szybki tutorial i już można się ogłaszać z „profesjonalną fotografią ślubną”. Na przykład ślubną. Niektórzy wybierają fashion, a jeszcze inni fotografię produktową. Jak zwał tak zwał, ale…
„Od jutra otwieram profesjonalne studio, gdzie będę zajmował się fotografią mody. Proszę was tylko, żebyście mi powiedzieli, gdzie i jaki aparat mam dokupić, no i co to jest właściwie to ISO. Aha, byłbym zapomniał o oprogramowaniu. Czy możecie polecić jakiś darmowy software?”
To nie żarty. To się dzieje naprawdę. Wystarczy zajrzeć na pierwsze z brzegu forum fotograficzne i odszukać dział pod tytułem „Co kupić”. Takich pytań jest setki i co gorsza, ich autorzy nie są w stanie zrozumieć, że gadają głupoty. Wszelkie próby wyjaśnienia im, że „zawodowa fotografia” MUSI się wiązać ze zdobyciem jakiejś wiedzy, praktyki, czy choćby przeczytaniem paru książek o tej fotografii, niezmiennie spotyka się z agresją i wybuchami złości. Jak ktoś w ogóle śmie zwracać uwagę! Zamiast podać na tacy link do oferty i jeszcze podwieźć do sklepu, oni mają czelność mądrzyć się i mówić coś o „zdobywaniu wiedzy”! Pewnie są zazdrośni!
Niestety, to zamknięte koło, bez wyjścia. Kolesiom z telefonami, albo z „luszczanką entry level” wydaje się, że mogą być, ot tak, profesjonalistami, wystarczy tylko, że ktoś im powie, jaki kupić obiektyw, a klienci, tak naprawdę nie mają zielonego pojęcia, czego należy oczekiwać od poobnych usług i czego wymagać. W rezultacie jakość usług drastycznie spada (ona właściwie już dawno spadła, a teraz leży na samym dnie i kwiczy), a klient uważa za rzecz naturalną, że taka usługa powinna być prawie darmowa. Bo klient to jest ten sam człowiek, który uważa, że gdyby tylko chciał robić podobne usługi, to robiłby, bez najmniejszego wysiłku. A więc jest to łatwe i to właściwie on robi łaskę temu bezczelnemu fotografowi, że daje mu możliwość „wzbogacenia swojego portfolio”
To też nie są żarty! W internecie, na różnych portalach pośredniczących w wymianie usług, aż się roi od ogłoszeń, w których „poszukiwany jest fotograf ślubny, będący w stanie sprostać bardzo wygórowanym wymaganiom i gotowy do zrobienia całej roboty w zamian, za możliwość wzbogacenia swojego portfolio. Bo oczywiście państwo młodzi wyrażą łaskawą zgodę na użycie ich wizerunków w tym celu.”
Już zachęciłem Was do uprawiania fotografii zawodowej? Jeszcze nie? To posłuchajcie dwóch przykładów.
Pierwszy przykład – Fotograf zajmujący się zdjęciami ślubnymi (sesje we własnym studio, oraz reportaże) od blisko 50 lat, a jakże, posiadający nowoczesną lustrzankę cyfrową i komputer, oferuje usługę parze, która właśnie przyszła do niego, dowiedzieć się czegoś o cenach, no i o tym, co mogą dostać. Najpierw przeglądają przykładowe zdjęcia (bez większego zainteresowania), aż w końcu pada pytanie – Ile zdjęć i za ile.
Fotograf wymienia sumę, oraz ilość, rodzaj i charakter zdjęć studyjnych (później powiększeń), narzeczeni kręcą głową, cmokają i wyraźnie rozczarowani mówią tak:
– Proszę pana, nam jeden pan zrobił take oferte. Pięć tysięcy zdjęć, na pendrajwie, za dwieście złotych. I te, co pan robi we studio, to on też nam zrobi, bo pojedzie z nami na sesje do skansenu i tam bedziem mu pozować. Jak pan zrobi taniej, to możemy się zdecydować…
Fotografowi na chwilę dech zaparło, próbował coś tłumaczyć, że jakość, że średni format w studio, że powiększenia, ale zaraz go sprowadzono na ziemię.
– Ten pan też nam pokazywał, na komputerze takie fotki, że jakość to proszę pana super. Lepszej nie trzeba… To co, za sto złoty pójdzie?
Fotograf miał zamiar jeszcze coś dodać, na temat pięćdziesięcioletniej praktyki, szkół jakie skończył, sprzętu, który kosztował go majątek, komputera, oprogramowania (płatnego) i czasu, jaki musi poświęcić na obróbkę zdjęć, ale młoda para nie dała mu tej szansy
– Chodź kochanie, poszukamy innej oferty – rzuciła znudzonym głosem, ciamiąc gumę do żucia, „narzeczona”. I tyle ich widzieli
Bo oczywiście ten gówniarz, który im zaproponował 5k zdjęć, specjalnie się nie wysila z ich robieniem, ani ich nie obrabia, tylko trzaska seryjnie, z prędkością karabinu maszynowego, a później daje klientom kartę pamięci, wprost z aparatu, bo mu się nawet nie chce tego przegrywać na pendrajwa. Siedzi na weselu do pierwszej albo drugiej w nocy, nażre się za friko, popije wódki (jak mu się pofarci, to i co przeleci), trochę potańczy… To jakie on ma koszty? A przede wszystkim JAK ten bidny fotograf może z nim konkurować? Przecież on ma zakład, lokal musi opłacić, ubezpieczenie, podatki, pracownika… O kosztach sprzętu i wieloletniej nauki, nawet nie wspomnę…
Drugi przykład, znacznie krótszy. Fotograf, młody chłopak po szkole, ale ambitny zatrudnił się w agencji reklamowej (bynajmniej, nie jako fotograf, ale jako „człowiek od wielu, często najgorszych, prac”). Właściwie w szyldziarni, która tym się różni od agencji, że tylko wykonuje to, co ta pierwsza zaprojektowała. Bo rzadko się zdarza, żeby w jednym miejscu powstawał i projekt i gotowy szyld. No i ta firma postanowiła urządzić sobie porządną ekspozycję swoich prac, żeby móc się chwalić klientom (również na stronie internetowej), czego to oni nie potrafią. W tym celu były jej potrzebne zdjęcia. Szef, mając w biurze fotografa, zlecił mu tą robotę, żeby było „profesjonalnie”. Chłopak podszedł do sprawy poważnie i bardzo się w to zaangażował.

Gdy zaczął ustawiać wszystkie te litery, kasetony i neony, łazić po zakładzie w poszukiwaniu odpowiedniego tła, przytargał jakieś własne oświetlenie, jego szef obserwował to wszystko z rosnącym rozdrażnieniem. Gdy prace były już na ukończeniu, nagle polecił chłopakowi wszystko rzucić w diabły i wygonił go do innej, „pilniejszej” roboty. Przy pierwszej lepszej okazji go zwolnił…
Po jakimś czasie stało się jasne, czemu tak zrobił. Otóż wyobrażał on sobie, że chłopak wyjmie smartfona, no… Ewentualnie jakiś nieskomplikowany aparat i poprostu obleci całą pracownię w trzydzieści sekund, trzaskając tysiące zdjęć, a następnie wręczy kartę pamięci następnemu facetowi, w biurze, który wstawi te zdjęcia (w trzydzieści sekund) na stronę internetową. Koniec, robota zrobiona.
On się przestraszył, że cała ta zabawa, to jest tylko nikomu niepotrzebny show, którym ten chłopak chce wywołać wrażenie, że jest to „jakaś trudna i wymagająca wiedzy, oraz przygotowania, operacja” i wyciągnąć (wyłudzić) od swojego szefa dodatkowe pieniądze. W najlepszym przypadku, zmarnować kupę czasu, w którym mógłby robić coś znacznie bardziej pożytecznego. W rezultacie nakazał mu przerwać prace, a później dał jakiś prosty kompakt pierwszemu z brzegu pracownikowi i ten zrobił to tak, jak „boss” sobie wyobrażał, że powinno być zrobione…
I nie była to jakaś mała dwuosobowa manufaktura, tylko ogromna fabryka, z księgowymi, biurem projektowym, i radą nadzorczą, warta około 10 mln dolarów (bo za tyle wkrótce potem została sprzedana).
Czy nadal są wśród Was entuzjaści, którzy uważają, że fotografia, to praca lekka, łatwa i przyjemna, a na dodatek dobrze opłacalna? No cóż. Jeśli tak myślicie, to wolno Wam. Nie mój biznes. Ale według mnie i mojego doświadczenia, to właśnie tak wygląda. I jeżeli ktoś powie, że zawód fotografa jest „na wymarciu”, bo sprawiła to technologia cyfrowa i łatwość robienia zdjęć, to będę zmuszony się nie zgodzić.
Technologia jedynie „wmówiła” szerokim masom społeczeństwa, że fotografia jest łatwa i nie wymaga żadnej wiedzy, ani przygotowania, o talencie nie wspominając. Oni wszyscy UWIERZYLI, że fotografem być każdy może. Trochę lepiej, lub trochę gorzej. Że wystarczy kupić jakiś „specjalny” obiektyw, przeczytać prosty (żeby nie obciążać zbytnio umysłu), kilku zdaniowy tutorial na fejsie i Tadaaam! Można się ogłaszać jako profesjonalista.
Technologia była tylko katalizatorem, który wyzwolił w ludziach złudne przekonanie, o bezużyteczności nauki. No bo po co się uczyć, skoro wystarczy zajrzeć na facebooka i wszystko się wie? Niedawno na forum fotograficznym pojawił się młody człowiek, który zadał parę prostych pytań z dziedziny optyki i zaznaczył, żeby tylko odpowiedzieć mu – Tak – lub – Nie, bo to jest test, który on ma rozwiązać w szkole. Nie chciało się gówniarzowi nawet odpalić Googli, żeby wpisać jedno słowo! Czy litera K, w skrócie CMYK, oznacza kolor biały! Zajrzałbym z czystej ciekawości, a on nie. Wolał zarejestrować się na forum, założyć temat i zadać to głupie pytanie.
Czy w tej sytuacji należy się spodziewać, że ktokolwiek będzie się chciał uczyć jakiegoś zawodu? Robić ćwiczenia, szperać po bibliotekach w poszukiwaniu książek? Zaczynać od podstaw? Eee tam. A po co. Gdy się sprzeciwić, zaraz pojawiają się oskarżenia, że stare pryki, że uważają się za wszystkowiedzących, że zazdrośniki i nie chcą pomóc młodym…
Nie, no jasne. Ależ to oczywiście naturalne. Jakże mogłoby być inaczej?