Jak nie robić zdjęć artystycznych

Najprościej byłoby ustalić jakiś zbiór cech, które powinny cechować prawdziwą fotografię artystyczną. A następnie, zrobić coś dokładnie odwrotnego. Dla przykładu pokażę Wam dwa zdjęcia. To pierwsze jest na wskroś artystyczne…

A to drugie, wprost przeciwnie…

Przecież one się niczym nie różnią! – powiecie – A jednak różnią się i to zasadniczo. Już mówię, czym.

Dobre zdjęcie artystyczne powinno posiadać bokeh. Wszyscy wiedzą, co to takiego? Dla odróżnienia, zdjęcie zwyczajne, może mieć małą głębię ostrości, rozmycie tła, albo nieostrość niezamierzoną (bądź zamierzoną). Pierwsze zdjęcie, jak widzimy, ma bokeh. Drugie, jest po prostu nieostre, bo wyzwoliła mi się przypadkiem migawka, zanim ustawiłem odległość.

Druga ważna rzecz, to oczywiście brak kolorów. Pierwsze zdjęcie jest wypasionym dziełem undergroundowym, dlatego nie może być po prostu kolorowe. Drugie, jest czarno białe, ponieważ akurat taki film miałem w aparacie. Na pierwszym, widzimy jeszcze jakieś rysy, paprochy, no i ziarno, które ma podkreślić wyalienowanie z mainstreamowego populizmu. Na drugim, też są jakieś paprochy, ale to skan z negatywu i to dość starego. No a ziarno… Cóż. Po prostu obraz negatywowy ma ziarno i już.

Mogła być jeszcze ramka, winieta i HDR, czy jak kto woli, kontrast na maxa, ale skąpa ilość detali w kadrze nie pozwoliła na użycie tych wszystkich atrybutów w sposób widoczny. Winieta właściwie jakby jest, ale to wynika z obecności zachodzącego słońca i z faktu, że zdjęcie było robione właśnie pod słońce. Można przyjąć, że jest.

A teraz poważnie.

Kiedyś mieliśmy High Key, Low Key, solaryzację, relief, no i parę filtrów nakręcanych na obiektywy. Kontrast regulowało się twardością papieru i odpowiednim jego naświetlaniem, a o zabawie w kolory można było w zasadzie zapomnieć, chyba że miało się do dyspozycji własne laboratorium i ogromną wiedzę z zakresu chemii nieorganicznej. Dziś mamy „Fotoszopę” i dziesiątki innych programów do obróbki, a większość prostych efektów, o jakich kiedyś nam się nie śniło, możemy dodać już z poziomu aparatu. O telefonie nie mówiąc. Efekt starego filmu, efekt przeterminowanego filmu, efekt zaświetlenia, efekt „toy camera”, zdjęcia z Polaroida, zdjęcia imitującego makrofotografię, i mnóstwo innych, a każdy w tysiącu wariantów. W telefonie, wystarczy wzbogacić standardowe menu, jakimś darmowym programem „vintage camera”, a ilość możliwych wariacji urasta do tak nieprawdopodobnej liczby, że nie starczyło by i tygodnia, żeby wypróbować je wszystkie.

Tylko po co?

Kiedyś, w FOTO (to taka papierowa gazeta z lat 80) był konkurs pod tytułem – solaryzacja. Zdjęcia były oceniane pod kątem uzasadnionego zastosowania tej techniki. Bo niektóre były naprawdę świetne i wydawały się wprost stworzone do owego „efektu”. Prace, które wybrano „ni przypiął, ni przyłatał” i poddano tej obróbce zupełnie bez żadnego pomysłu, ot tak sobie, w ogóle nie zostały opublikowane. Podobnie było z innymi konkursami, z „wysokim kontrastem”, czy zdjęciami „przez filtr”. Dobre zdjęcie musiało pokazywać jakąś celowość, jakieś przemyślane działanie, dla podkreślenia pewnych jego cech. I takie prace nagradzano. „Efekt” był tylko narzędziem, które do tego służyło, a nie celem samym w sobie. Ziarno uwypuklało suchość pustynnego krajobrazu wydm, albo szorstkość i surowość jakiejś zardzewiałej maszyny. Filtry podkreślały niepokojący, burzowy wygląd nieba, albo powielały tysiączne refleksy i światła miasta nocą..

Później pojawiła się fotografia cyfrowa i wtedy się zaczęło. Oczywiście są tego dobre strony. Nagle retusz, stał się dziecinnie prosty. Usunięcie jakichś niedoskonałości obrazu, niepożądanych odblasków, cieni, a nawet pewnych przeszkadzających elementów krajobrazu, jest kwestią minut i to bez żadnego wysiłku. Ale efekty specjalne? Te zaczęto stosować bez opamiętania.

Najpierw nieśmiało, pojawiła się winieta. To akurat zbiegło się z chwilową popularnością lomografii, która jak wiadomo, lansowała tanie, gówniane aparaty, z prymitywnymi obiektywami i winieta miała symulować właśnie coś takiego. Później, przyszły dziwne kolory, również udające przeterminowany „lomograficzny” film, aż wreszcie pojawił się HDR.

HDR (High Dynamic Range), to technika polegająca na wykonaniu kilku ekspozycji tego samego kadru, z których część jest niedoświetlona, a część prześwietlona. Innymi słowy, „składa” się obraz, z kilku obrazów, o różnym naświetleniu. Nie wiedzieć czemu, technika ta została doprowadzona do absurdu i zaczęły nas zalewać fotografie wyglądające tak:

Może to i ładne, takie odpustowe i kolory „jak żywe”, ale czy o to właśnie chodziło w tej technice? I czy nie macie wrażenia, że oczy Wam wypadają na podłogę?

Niestety, HDR w takiej „wywrotowej” formie zdominował fotografię i oczywiście każdy szanujący się artysta „musiał to mieć”. To i głupie kolory, trafiły nawet do reportażu, co widać na poniższym zdjęciu, będącym (nawiasem mówiąc) jednym wielkim oszustwem.

Nie rozumiem. Naprawdę nie rozumiem, jakie może być uzasadnienie dla stosowania „tego czegoś” w reportażu. Jakie motywy kierują gościem, który pojechał do Wietnamu, żeby sfotografować jakąś zezowatą Wietnamkę z dzieckiem, a następnie wrzucił to zdjęcie na komputer i pomyślał – Już wiem. Muszę wprowadzić zieloną dominantę, żeby wyglądało jak lomografia i zrobić z tego HDR. Na pewno wtedy moje zdjęcie będzie cool i wygram 100 tysięcy dolców.

Każdy efekt, czy to będzie symulacja filmu, czy obróbka czarno biała, czy winieta, albo HDR, musi mieć swoje uzasadnienie. Musi podkreślać charakter przedmiotu zdjęcia, albo charakter modela (jeśli tematem jest człowiek). Innymi słowy mówiąc, jeśli decyduję się na zrobienie czegoś w czerni i bieli, to TYLKO dlatego, że w czerni i bieli TEN obraz będzie wyglądał lepiej.

Kiedyś, zwolennicy fotografii czarno białej, mówili, że zdjęcie monochromatyczne nie odwraca uwagi od treści, krzykliwymi barwami. Że pozostawia pewien margines dla wyobraźni i pozwala się skupić na tym, co najistotniejsze. Można i tak. Choć oczywiście tęcza, czy kwiaty, będą wyglądały dość kiepsko bez kolorów, ale tu właśnie jest pole do popisu, dla świadomego twórcy. Musi on umieć ocenić, co w danym przypadku będzie wyglądało najlepiej. Obrobić obraz według tej koncepcji (a nawet kilku), przyjrzeć się im krytycznie i podjąć decyzję.

Czy już widzicie różnice, pomiędzy tymi dwoma obrazkami na początku? Jeśli tak, to świetnie. O to mi właśnie chodziło…