Czy można robić zdjęcia na filmie graficznym? No jasne! Na wszystkim można…

…Zaraz po Smienie, która jak już wspomniałem, została zakopana głęboko w szafie zaraz po mojej Komunii, pojawił się w domu inny aparat, bardzo podobny, choć trochę bardziej zaawansowany. Była to Vilia Automat…

        Znalazło się to u nas, ponieważ starszy cioteczny brat Wojtek (który jeszcze nie raz pojawi się w moich opowiadaniach), stał się pewnego dnia szczęśliwym posiadaczem Feda 5B. Vilia, którą robił zdjęcia wcześniej, stała się więc nagle sprzętem przestarzałym, niepotrzebnym i na tyle prymitywnym, że postanowił się jej pozbyć. Allegro, ani eBay jeszcze wtedy nie istniały, więc przywiózł ją do nas, mając nadzieję, że zrobi dobry uczynek, zaszczepiając bakcyla fotografii swojemu młodszemu kuzynowi. Niestety mój ojciec twardo obstawał przy swojej filozofii, w związku z czym Vilia dołączyła do Smieny, jako przedmiot zakazany. O ile pamiętam, ojciec sam zrobił nią jeden film, oraz jeden na Smienie. That’s all.
        Vilia Automat to był dobry aparat, o wyrafinowanym, jak na owe czasy systemie automatyki, porównywalnym z ówczesnymi czołowymi światowymi konstrukcjami, a przy tym był dużo prostszy, przez co bardziej niezawodny. Wadą była prymitywna dwusegmentowa migawka, takaż (czterosegmentowa) przysłona i raczej kiepski obiektyw typu Tryplet (czyli rodzaj anastygmatu). Taką konstrukcję posiadały również polskie obiektywy Emitar i Euktar stosowane w aparatach Start oraz obiektyw typu T stosowany w Smienie i Lubitelu. Oczywiście w porównaniu z tanimi „szkiełkami” z późniejszych kompaktów, to było cudo, ale w zestawieniu z Industarem 51L/D z Feda, to już sytuacja wyglądała nie najlepiej. Nic dziwnego, że mój kuzyn Wojtek ujrzawszy pierwszy film z Feda, postanowił pozbyć się wszystkiego, co miał do tej pory. Żeby było śmieszniej, to wiele lat później, właśnie ten Fed stał się pierwszym aparatem, którym zacząłem robić zdjęcia, samodzielnie, od początku do końca, czyli od naciśnięcia spustu, po odbitki wyjmowane z suszarki. To jest jedno z pierwszych zdjęć z Feda, zrobione na przeterminowanym Fotopanie HL, czyli tak zwanej Haelce.

        Nie jest doskonałe. Wyobraźcie sobie dziewiętnastolatka, który właśnie dostał od starszego kuzyna (tak tak, od Wojtka) na własność aparat i jest to Fed 5B! To była Sobota wieczór, więc o sklepach zapomnijmy. Pobiegliśmy raźno na strych, znaleźliśmy kilka odrobinę przeterminowanych Haelek i całą puszkę tzw filmu graficznego, czyli materiału negatywowego używanego do reprodukcji dokumentów i rysunków. Z racji na pożądany wysoki kontrast i charakter pracy, film graficzny miał czułość 10 DIN! Czyli 8 ASA. Ziarna przy tej czułości praktycznie nie było, ale do normalnych zdjęć, musiało być bardzo widno. Dlatego większość fotografii zrobionych na tym filmie, powstała w zimie. Pytanie, po co Wojtkowi był potrzebny materiał graficzny? Otóż nie był. Po prostu wtedy było tak, że brało się wszystko, co akurat pojawiło się w sklepie. A że rzucili akurat to…

       Tak, wiem że śnieg, czyli biele są wyżarte i w cieniach właściwie też za bardzo nie widać szczegółów, ale taka jest właśnie natura filmu. Im mniejsza czułość, tym mniejsze ziarno i większy kontrast. Im większa czułość, tym bardziej kontrast spada, no i oczywiście rośnie ziarno. Dlatego film graficzny się nazywa „graficzny”, bo właściwie rejestruje tylko czerń i biel. Ma za to bardzo dobrą rozdzielczość, co czyni go bardzo przydatnym w reprodukcjach rysunków technicznych. Do zdjęć się nie nadaje. Pomimo to, wykręciłem z dziesięć rolek tego materiału i to właśnie do zdjęć. No i co z tego, że są zbyt kontrastowe. Jakoś tam wyszły, a ze względu na swoją zawartość, są dla mnie dziś bezcenne. Niskoczuły film ma jeszcze jedną zaletę. Jest bardzo odporny na upływ czasu. Ten, na którym zrobiłem te dziesięć rolek, był przeterminowany o jakieś dwadzieścia lat, a pomimo to, trzymał parametry bez zarzutu. Gdyby ktoś nie wiedział, to dawniej nie używało się skali ASA, tylko DIN (skrót od Deutsches Institut für Normung, czyli Niemieckiego Instytutu Normalizacji). Stopnie czułości według DIN oznaczało się tak jak stopnie Celsjusza, czyli kółeczkiem w indeksie górnym. Najpopularniejsze czułości w latach 60 – 80 to były 18o (czyli 18 DIN, czyli 50 ASA), 21o (100 ASA, najczęściej używany), 24o (200 ASA) i wreszcie 27o (czyli 400 ASA), której najpopularniejszym przedstawicielem i przy okazji najlepszą „czterysetką” na świecie, był Fotopan HL. Ilford nie mógł tego znieść (tym bardziej, że Haelka była robiona właśnie na licencji… Ilforda), więc zarówno sam film, jak i zakłady Foton, zostały zrównane z ziemią. Ale to już całkiem inna historia…