Jak zacząć fotografować

Część 5 – Kompozycja

Zanim zaczniemy, chciałbym Wam o czymś powiedzieć. Być może słyszeliście, tu i ówdzie, o tym, jakie są zasady kompozycji w fotografii i nawet widzieliście je szczegółowo rozrysowane. Złoty podział, złoty trójkąt, złota spirala, złoty deszcz… A nie, to to nie. Złote linie, mocne linie, linia C, linia S, kompozycja głębinowa, asymetryczna, otwarta, zamknięta, bla bla, ple ple…

Zapomnijcie o tym wszystkim. To ględzenie bez sensu, którego nie zamierzam tu powielać, a którego i tak nie zapamiętacie. Większość tych zasad została „zaadoptowana” przez fotografię wprost z architektury. Od czasu do czasu jednak bywa, że ktoś ma ambicję powiedzenia czegoś mądrego na temat robienia zdjęć, więc sięga do podręcznika architektury właśnie, albo wpisuje w wyszukiwarce hasło – kompozycja – i bezmyślnie przepisuje wszystko, co tam znajdzie. A że nie raz dorzuca coś od siebie (żeby nadać nieco indywidualnego stylu), liczba różnych „podziałów” i zasad kompozycji rozrasta się do absurdalnych rozmiarów. A to wszystko nie tak…

Po pierwsze, istnieje ogromna ilość doskonałych i sławnych zdjęć (które nie tylko przeszły na zawsze do historii fotografii, ale są rzeczywiście świetne), zrobionych ŹLE. Czyli niezgodnie z zasadami kompozycji. Czy wyobrażacie sobie, że Eugene Atget, Richard Avedon, Robert Capa, Irving Pen, Robert Doisneau, czy Henri Cartier Bresson,* zastanawiali się przed zrobieniem każdego zdjęcia? – Hmmm… Pomyślmy, jakiej kompozycji użyjemy tym razem… Cholera!, żadna nie pasuje!

* Odnośniki, które kryją się pod nazwiskami, nie zawsze kierują do „jedynie słusznego źródła”, jakim jest Wikipedia. Czasami więcej można przeczytać gdzie indziej i takie strony starałem się wybierać.

Henri Cartier Bresson. Ręce poucinane w stawach, postacie umieszczone centralnie, na dodatek ten drążek na środku…
Również Henri Cartier Bresson. Centralnie, za dużo lewej i prawej strony, leci w lewo.
Wreszcie autoportret. Chyba się Heniowi strony rypły, bo nie dość, że uciął kawałek siebie, to jeszcze od przodu. A przestrzeń powinna być przed nim, nie za nim…

To tylko trzy, pierwsze z brzegu przykłady i tylko jednego autora. Nie chciało mi się szukać więcej, ale już pobieżne przejrzenie książki 20th Century of Photography, wyd. Taschen, pokazuje, że jakieś 70 – 80 procent zdjęć, które tworzyły historię dwudziestowiecznej fotografii, nadaje się do wyrzucenia. Czy jak mówią różni „guru”, do kosza z poziomu aparatu.

Po drugie, to co dobre w architekturze, niekoniecznie jest dobre i w fotografii. Fotografia rządzi się trochę innymi prawami, niż architektura. Pomijając już to, że budynek jest trójwymiarową statyczną bryłą, a zdjęcie jest dwuwymiarowe i niekoniecznie statyczne. To zaś, zależy od tematu i to temat jest sprawą nadrzędną.

Fotografia ma przede wszystkim opowiadać historię, w przeciwieństwie do, dajmy na to, katedry, która ma przede wszystkim dobrze wyglądać. Obraz też powinien „jakoś” wyglądać, ale wygląd bywa tu sprawą drugorzędną (też w zależności od tematu).

Nie znaczy to jednak, że namawiam Was, albo w ogólę twierdzę, iż reguły tak zwanej klasycznej kompozycji, możemy ot tak sobie, wyrzucić do kosza. Chcę po prostu powiedzieć, że nie powinniśmy stawać się ich bezmyślnymi niewolnikami. Jak powiedział kiedyś Witold Dederko – Dobre zdjęcie, to takie zdjęcie, które fotograf chciał uzyskać. Poza tym, nie da się zrobić zdjęcia w ogóle, które nie będzie zgodne z „jakąś” zasadą kompozycji. Jest to po prostu niemożliwe. Odwracając to rozumowanie, każde zdjęcie jest skomponowane. Gorzej, lepiej, ale skomponowane. Jeśli nie wierzycie, zróbcie sobie mały eksperyment. Wytnijcie w jakimś kartoniku otwór, o proporcjach typowej „klatki”, albo nawet weźcie czystą kartkę A4 i przygotujcie kilka figur geometrycznych (trójkąt, kwadrat, koło). A następnie spróbujcie ułożyć je w tym prostokącie tak, żeby NIE powstała żadna kompozycja…

Rzecz jasna, nie możemy „uciąć” człowiekowi na zdjęciu głowy, albo połowy jego postaci, od góry do dołu, ale to są rzeczy oczywiste, których jeśli ktoś nie widzi, to nie powinien brać do ręki aparatu. O, choćby całkiem niedawno, jakiś „fotograf profesjonalny”, chwalił się na forum fotograficznym, swoimi zdjęciami (podał link do konta na instagramie). Jedno z nich przedstawiało „karmienie fok w zoo”. Facet z wiadrem, karmiący foki, miał obciętą głowę, równo po samej szyi. Przypuszczam, że autor skupił się głównie na foce, więc co tam człowiek… Obiekt trzeciorzędny.

Nasz eksperyment z układaniem figur na papierze pokazał nam, że już sama ramka jest podstawowym elementem kompozycji. Widzimy czasami na filmach, jak ktoś wyciąga przed siebie dłonie, ułożone „w kadr”, żeby zobaczyć „jak to będzie wyglądało na zdjęciu”. Jeszcze lepszym pomysłem jest przygotowanie sobie kartonika z wyciętym prostokątem (takiego, żeby zawsze mieć go przy sobie) i „ćwiczenie” kadrowania, na każdym kroku.

To naprawdę pomaga w nauce kompozycji. Bo w końcu zaczniemy dostrzegać, że ten sam obraz, który nas zachwycił w swojej „nieograniczonej postaci”, ograniczony ramką kadru już tak dobrze nie wygląda. Albo odwrotnie. W pozornie nudnym i banalnym krajobrazie, znajdziemy jakiś interesujący fragment, właśnie dlatego, że zobaczymy go „odizolowanego” od tła. A to, jest pierwszy krok do robienia dobrych zdjęć –

– Decyzja o wyborze tematu

Czy zastanawialiście się kiedykolwiek, ilu fotoamatorów, każdego dnia, fotografuje Wieżę Eiffla? A ile już takich zdjęć mogło powstać, od kiedy ją zbudowano i zaczęto pokazywać turystom? Od tej pory odwiedziło ją ponad 200 milionów ludzi. A ilu ją podziwiało tylko z zewnątrz, nie wchodząc na nią? Myślicie, że jest możliwe zrobienie kolejnego, półmiliardowego pierwszego zdjęcia, które będzie się czymś wyróżniało?

Albo jakikolwiek znany obiekt, jak chociażby Zamek Królewski (wszystko jedno który, w Warszawie, czy na Wawelu), pomnik Kopernika w Toruniu, czy warszawska Syrenka. A gdy jesteśmy w muzeum? Kiedyś sporadycznie widziało się ludzi z aparatami, a w tej chwili, przed każdym sławniejszym obrazem, widać las telefonów, uniesionych nad głowami zwiedzających.

Po co ci ludzie to robią? Pomijając już to, że w pierwszym lepszym katalogu, czy albumie, będziemy mieli kopię o znacznie lepszej jakości, to przecież takie zdjęcie nie będzie miało żadnych cech indywidualnych. Nie będzie się różniło od milionów innych zdjęć, zrobionych milionem smartfonów. A jednak niemal wszyscy, gdy znajdą się przed jakimś znanym obrazem, albo przed wieżą Eiffla, wyciągają, co tam kto ma i trzaskają fotki.

Inna sytuacja. Jesteśmy w górach. Albo nad morzem. Albo w Wielkim Kanionie Colorado. Oczywiście jesteśmy urzeczeni tym widokiem, więc co? Wyciągamy aparat i robimy zdjęcie. Najlepiej takie, żeby było widać wszystko. Czyli tzw. Widok ogólny. A później nawet tego zdjęcia nie oglądamy, tak przeraźliwie i beznadziejnie jest nudne. Dlaczego?

Na te wszystkie pytania jest jedna odpowiedź.

Aparat „kroi rzeczywistość”.

To podstawowa cecha fotografii w ogóle i każdego aparatu wyposażonego w urządzenie celownicze. Wszystko jedno, czy będzie to matówka, ekran LCD, wizjer elektroniczny, lunetka, czy po prostu ramka z drutu. Właśnie, Ramka. Wycinek rzeczywistości. I choć mamy dziś strasznie zaawansowane aparaty, autofokusy, migawki globalne, wifi i obiektywy, które kosztują worki pieniędzy, to jedna rzecz się nie zmieniła od czasów Daguerre’a.

To fotograf podejmuje decyzję, jaki kawałek otaczającego go świata, umieścić w kadrze.

Dlatego właśnie, choć miliony aparatów na całym świecie, utrwalają codziennie miliony widoków, niewiele z nich ma wartość, jako zdjęcia same w sobie. To wciąż jest wybór fotografa i w zależności od tego, jak ten wybór zostanie dokonany, mamy do czynienia z ambitną fotografią, lub tylko z bezmyślnym pstrykaniem, o efektach którego, za parę dni już nikt nie będzie pamiętał. Ja bardzo dobrze pamiętam pierwszą radę, jakiej mi udzielił ktoś, na początku mojej przygody z fotografią.

Jak wywołasz film, albo dwa i pokazujesz komuś odbitki, to przyjrzyj się, jak je ogląda. Jeśli przerzuca je, niczym karty do gry, nie zatrzymując się na dłużej przy żadnym zdjęciu, to znaczy że wszystkie są do kitu. Jeśli zatrzyma się na jakimś, zmieni wyraz twarzy, zada pytanie, to znaczy że to jest dobre zdjęcie. Zapytaj ty, co go zaintrygowało, czemu zwróciło jego uwagę i… Idź w tą stronę.

Jedna z moich pierwszych świadomych prób skomponowania obrazu. Kazimierz Dolny, 1998

Moje pierwsze filmy, właśnie tak były oglądane. Bez większych emocji. Zwykle, nikt nie zwraca uwagi na zachowanie oglądającego, a i sami oglądający nie powiedzą przecież, co naprawdę myślą. Zwłaszcza, gdy myślą źle, nie będą chcieli robić przykrości autorowi. Wyobraźcie sobie, że świeżo upieczona mama pokazuje Wam swoje dopiero narodzone dziecko. Jak by się poczuła, gdybyście wykrzyknęli – O ja p….! – i zwymiotowali na dywan?

Tymczasem, okazuje się, że ten sam przedmiot, można pokazać na wiele sposobów. Albo beznadziejnie, albo pięknie, albo interesująco. Pamiętam nawet takie ćwiczenie ze szkoły, gdzie trzeba było odnaleźć, w miejscu swojego zamieszkania, w najbliższej okolicy, kilka charakterystycznych punktów i pokazać je raz, jako piękne i drugi raz, jako odrażające. To trudne zadanie, ale wykonalne. Jest to jedynie kwestia odpowiedniego punktu widzenia.

A więc…

Całość, czy fragment?

Jestem akurat w muzeum przemysłu. Na placu, przed jednym z baraków, widzę jakieś stare maszyny. Robię zdjęcie, tak, żeby objąć możliwie jak najwięcej…

To prawdopodobnie będzie jednym z tych zdjęć, które ktoś oglądając, przerzuci zupełnie obojętnie, jak sieczkę, na której nie warto zawiesić oka. Cóż za chaos! Kupa żelastwa, na pierwszym planie jakiś nieostry kawałek belki, za nią stos kamieni, po lewej jakieś pustaki, w samym rogu fragment czegoś, co wygląda jak piła… Jest tutaj wszystko i nic, bo nie wiadomo właściwie, na co patrzeć. Gdy jednak rozejrzymy się trochę, może uda nam się wypatrzyć… No właśnie, co? Jakiś ciekawy kształt, fakturę, czy kompozycję… Dla XIX wiecznego rzemieślnika, to była tylko część maszyny. My widzimy tutaj piękne okrągłe formy, harmonizujące z liniami ogrodzenia…

Albo jakiś zardzewiały detal, idealnie pasujący do kompozycji symetrycznej…

… Czy po prostu koła, kółka kółeczka. Tu całe stado

A tu tylko dwa…

Prawda, że takie zdjęcia wyglądają nieco lepiej? Gdy oglądamy złomowisko jak to, czy jakąkolwiek inną scenę, na której jest mnóstwo różnych rzeczy, też zazwyczaj skupiamy się na jednej, na raz. Gdy obserwujemy grupę osób, patrzymy na jedną twarz w jednym momencie, za chwilę na inną, ale nigdy na wiele twarzy na raz. Dokładnie tak samo jest ze zdjęciem. Staramy się wybrać JEDEN interesujący nas detal i pokazać go, z jak najciekawszego punktu widzenia. Wszystko inne, jeśli nie jest częścią „historii” tego jednego detalu, odrzucamy. Zdjęcie ma być jak aforyzm. Jak szybki portret zrobiony paroma kreskami. Jak najwięcej treści, w jak najbardziej oszczędnej formie.

Pionowo, czy poziomo?

Najczęściej poziomo, bo tak „widzi” trzymany normalnie aparat. Niestety, nie wszystkie widoki do tego się nadają. Czasami aż się prosi, żeby obrócić o 90 stopni i zrobić to w pionie. Poniżej mamy przykład zdjęcia, które zrobiono w poziomie, nie zastanawiając się w ogóle nad wyborem.

Na szczęście, to czego nie zrobiliśmy w momencie naciskania spustu migawki, możemy poprawić pod powiększalnikiem, lub w dowolnym programie graficznym.

Albo wybrać zupełnie inny kawałek…

Wygląda chyba najlepiej, prawda? Nie jest to jakieś szczególne „porywające” zdjęcie, ale chciałem pokazać, na przykładzie, jak zmieniając orientację (w tym przypadku z poziomej na pionową) i eksperymentując z różnymi fragmentami zdjęcia, można uzyskać znacznie lepszy efekt.

Teraz zupełnie inna sytuacja. Wydawało się nam, że lepszym pomysłem będzie kadr pionowy, skoro mamy wysoki budynek…

Ale mamy za dużo niepotrzebnej trawy, z którą właściwie nie bardzo jest co zrobić, oraz wrażenie, że i po prawej i po lewej stronie, coś obcięliśmy. Próbujemy więc w poziomie…

Znacznie lepiej, ale obrazek wydaje się banalny. Zupełnie jak kiepska pocztówka. To może kwadrat?

Tak! Kwadrat okazał się strzałem w dziesiątkę (przy okazji wyprostowałem perspektywę i przekonwertowałem obraz do czarno-białego, podkreślając troszeczkę niebo, co dodało scenie nieco dramatyzmu). I bardzo często (coraz częściej) właśnie takie zdjęcia robimy. Kiedyś było to podyktowane istnieniem aparatów o formacie kwadratowym. Większość składanych aparatów mieszkowych, lustrzanki dwuobiektywowe, a nawet jednoobiektywowe (Pentacon Six, Kiev 60, Hasselblad, Bronica), robiły zdjęcia na błonie zwojowej, o formacie 6 x 6 cm.

Kiev 60, lustrzanka jednoobiektywowa o formacie 6 x 6 cm

Jeden z najbardziej znanych francuskich fotoreporterów, Robert Doisneau, robił swoje zdjęcia uliczne właśnie „w kwadracie”, używając do tego dwuobiektywowego Rolleiflexa. Tymczasem podręczniki fotografii mówiły…

…Nie musimy się przejmować tym, że zdjęcie jest w formacie kwadratowym, przecież i tak później wytniemy z niego prostokąt, pod powiększalnikiem.

Powód? Braki w zaopatrzeniu. Po prostu jak się stało dwa dni, w kolejce po papier fotograficzny, to nie do pomyślenia było obcięcie go do kwadratu i wyrzucenie tych kawałków do kosza. Można je było niby wykorzystać do próbek, ale ileż można próbować? Dlatego format kwadratowy był często traktowany, jako wada. Dziś, kiedy wszystko się zmieniło, „kwadrat” wraca do łask i słusznie, ponieważ jest to format uważany przez wielu fotografów za idealny. Choć wymagający.

Fot. Robert Doisneau, Mademoiselle Anita, Paris 1951

Wracając do naszego pytania (pionowo, czy poziomo), odpowiedź wydaje się jasna i nie ma nad czym się rozwodzić. Są tematy, które lepiej będą wyglądać w pionie (pojedyńcze drzewa, wysokie budynki, trąba powietrzna, maszt radiowy, słup telegraficzny, portret całej postaci…) i takie, które wręcz domagają się, by je sfotografować w poziomie (las drzew, zachód słońca, jelenie na rykowisku, panorama górska, długi pociąg, czy maszt radiowy… leżący na ziemi*)

*Zdjęcie przedstawia zawalony maszt radiowy programu 1 Polskiego Radia, w Konstantynowie, który był onego czasu najwyższą konstrukcją na świecie, a po katastrofie (jak niektórzy się śmiali) stał się najdłuższą…

Zawsze jednak pamiętajmy, że kadrujemy dwa razy. To, czego nie zrobiliśmy od razu, możemy naprawić w postprocesie. Jeżeli w momencie robienia zdjęcia nie jesteśmy pewni, co do kompozycji, nie kadrujmy „ciasno”. Zostawmy naokoło naszego motywu nieco miejsca, żeby później było się czym „rządzić”.

Ponieważ, jak wspomniałem, nie zachęcam do rezygnacji z zasad kompozycji (namawiam jedynie do stosowania ich „z głową”, więc dobrze by było poznać niektóre z nich. Jedną z najważniejszych, jest

Trójpodział i „mocne punkty”.

Trójpodział, ponieważ dzielimy kadr na 3 równe części, zarówno w poziomie, jak i w pionie.

W miejscu przecięcia się linii podziału, powstają tzw mocne punkty. Są to miejsca, w których w naturalny sposób, najpierw skupia się uwaga oglądającego. Dlaczego naturalny? Tego dokładnie nie wiadomo, ale jedna z teorii mówi, że wiąże się to z pierwotnymi skłonnościami człowieka polegającymi na szybkim „skanowaniu” obserwowanej sceny, w takich punktach, z których w każdą stronę będzie mniej więcej „tak samo daleko”. Jeśli scena przedstawia las, a człowiek pierwotny wypatruje w tym gąszczu tygrysa, chcącego go pożreć, to zdolność do ogarnięcia całego pola widzenia, w jak najkrótszym czasie, wydaje się niezwykle pożyteczna.

Dla nas jest jednak zupełnie nieistotne, dlaczego. Tak jest i już. Będziemy więc starać się umieszczać ważne elementy obrazu w mocnych punktach, o ile będzie to możliwe. Bo czasami nie jest, jak na przykład w tej scenie, gdzie nie ma w ogóle żadnych charakterystycznych punktów. Jest tylko linia horyzontu.

Możemy jednak umieścić nasz horyzont wzdłuż jednej z linii trójpodziału. Nie w połowie, nie na samym dole, ani na górze, tylko wśród jednej z dwóch linii dzielących obraz na trzy równe części.

Oczywiście nie będziemy sprawdzać z dokładnością do dziesiątych milimetra, czy aby nia za wysoko, albo nie za nisko. W fotografii nie mierzy się niczego w ten sposób. Najczęściej ocenia się „na oko”.

Nie zawsze jest to linia pozioma…

… Nie zawsze jest w ogóle jakaś linia

I co wtedy? Nie zrobimy zdjęcia, bo nie da się go wpasować w „trójpodział”? No cóż… Po prostu nie zastosujemy się do tej zasady. Właśnie to miałem na myśli mówiąc, że do reguł kompozycji trzeba podchodzić z głową i trochę na luzie. W żadnym wypadku nie powinniśmy się stawać niewolnikiem reguł. A nawet więcej! My sami możemy ustalać nowe reguły. I zrobić coś takiego…

Grunt, żeby mieć jakąś koncepcję. Jakiś pomysł na „opowiedzenie tego własnymi słowami”. Jeśli już samo zdjęcie, dzieli się na równe części, jeśli są już na nim jakieś linie, to oczywiście możemy, a nawet powinniśmy je „wkomponować” w linie trójpodziału.

Nie zadręczajmy się jednak, jeśli się nie da, tylko spróbujmy czegoś innego. W praktyce fotoamatora, tak naprawdę większośc zdjęć wymyka się wszelkim regułom. Generalnie chodzi o to, żeby umieć „wyczuć” rozmieszczenie poszczególnych elementów. A jeśli „nie widzimy” tego, w momencie robienia zdjęcia, to po prostu powycinajmy z niego parę fragmentów i popatrzmy, jak każdy z nich będzie wyglądał. Jeśli któryś z nich jest najbardziej harmonijny i na oko wygląda najlepiej, to z pewnością go zauważymy. Ale właśnie… Co to znaczy – harmonijny – ?

Równowaga

W dobrym zdjęciu powinniśmy mieć i różnorodność i jednocześnie równowagę. Można starać się zachować symetrię, ale można też jej uniknąć, próbując intuicyjnie rozmieścić elementy na jakiejś osi i według jakiegoś porządku, gdzie każdy z nich będzie równoważony przez pozostałe. Zrównoważenie przez miejsce w kadrze, najczęściej realizujemy właśnie przez dostosowanie się do linii trójpodziału i mocnych punktów. Są jednak jeszcze inne rodzaje równowagi.

Równowaga pionów i poziomów.

Dzięki zestawieniu linii poziomych i pionowych, uzyskaliśmy obraz bardzo spokojny, statyczny i harmonijny. Drobne urozmaicenie w postaci skośnych elementów, nie zakłóca tego spokoju, przeciwnie, nawet go trochę podkreśla.

Zrównoważenie wielkością.

Największa rolka po lewej, równoważy dwie mniejsze rolki z tyłu.

Również na tym zdjęciu, dwa mniejsze (bo oddalone) budynki po lewej, są zrównoważone jednym większym po prawej.

Równowaga przez powtarzający się element

Dodatkowo, umieszczenie nisko linii horyzontu i kadr kwadratowy, pokazujący większą część zachmurzonego nieba, podkreśla wyobcowanie tego miejsca i wprowadza pewien niepokój.

Zrównoważenie tonalne.

W tym krajobrazie mniejszy samochód na pierwszym planie, jest zrównoważony przez „lżejsze” optycznie, wypełniające więszość dalszego planu drzewa i budynek.

Jeśli po przeczytaniu tego wszystkiego macie już mały mętlik w głowie i chcielibyście zapytać – No dobrze, a czy istnieje jakaś jedna, ogólna i uniwersalna zasada, według której należy komponować zdjęcie? – Odpowiem, że owszem, jest.

Elementy obrazu należy rozmieścić w kadrze niesymetrycznie, opierając je na jakiejś linii symetrii.

Brzmi śmiesznie, ale to prawda. Trójpodział jest symetrią. Ale rozmieszczenie według niego głównych linii i mocnych punktów, już symetryczne nie jest. Podział po przekątnej, przecina kadr na dwie równe części, ale jeśli rozmieścimy na nim elementy obrazu, to zrobimy to niesymetrycznie.

Gdybyśmy to zrobili symetrycznie, to znaczy belka na dalszym planie miałaby taką samą wielkość, jak na pierwszym, całość wyglądałaby nienaturalnie. Podobnie, jak nienaturalnie wyglądałaby droga, która biegnąc w głąb obrazu, nie zwężałaby się, a miała cały czas tą samą szerokość.

Generalnie należy unikać nieuzasadnionej symetrii. Co to znaczy – nieuzasadnionej – ? Otóż czasami mamy motyw, który najlepiej będzie wyglądał właśnie symetrycznie…

Najczęściej, bedzie to coś, co jest z natury symetryczne, jak niektóre kwiaty, albo symetria jest atutem tego czegoś. Cechą charakterystyczną. Zawsze jednak możemy wypróbować kadr symetryczny i zobaczyć, jak to będzie wyglądało.

Powtórzmy jeszcze raz. Zasady kompozycji istnieją i dobrze jest się do nich stosować, ale nie można się ich kurczowo trzymać. Zawsze miejmy za cel nadrzędny opowiedzenie jakiejś historii i przekazanie jakichś emocji. Starajmy się „zaprząc” do tego zasady i wykorzystać je, jako narzędzie, a nie jako cel.

Tak jak pędzel, farby i umiejętność odtwarzania rzeczywistości na płótnie, czy po prostu znajomość warsztatu, nie tworzą artysty malarza, tak wiedza na temat reguł kompozycji, perspektywy, czy posiadanie sprzętu o dużych możliwościach, nie tworzą jeszcze fotografika. Zarówno malarz, jak i fotografik (celowo, po raz pierwszy użyłem tego określenia, zamiast – fotograf), by stworzyć jakieś dzieło, by być kreatywnym, musi przeżyć pewien rodzaj wzruszenia, a następnie przetworzyć go na obraz, zbudowany według jakichś zasad (kompozycji, estetyki światłocienia), oraz według pewnych osobistych preferencji, które nazywamy stylem.

I tak zazwyczaj się dzieje, że najbardziej nas urzekają zdjęcia, które wywołują jakieś wzruszenie. Które są nośnikiem emocji i coś nam opowiadają. Nie te, które są „jedynie” dobrze naświetlone, ostre jak brzytwa i świetnie obrobione. Bo to, może nam powiedzieć tylko tyle, że ich wykonawca był sprawnym rzemieślnikiem i ma świetnie „obcykany” warsztat. Nic ponadto...

W następnej części postaram się opowiedzieć o pozostałych narzędziach, których opanowanie pozwoli nam robić lepsze zdjęcia. A więc o perspektywie, sile koloru i o oświetleniu.

Zapraszam…