Poradnik fotograficzny – część 9
Jak już mówiłem, wywoływarka RAWów, to dość potężne, a przy tym intuicyjne narzędzie, więc jeśli chcecie poznać wszystkie jego możliwości, potrzebujecie jedynie trochę dobrych chęci i wolnego czasu. Ja powiem tylko o kilku najważniejszych narzędziach, na przykładzie Digital Photo Professional, którego to programu używam do zdjęć zrobionych moim Canonem 60D. Główne okno wygląda tak:
Gdy powiększycie obraz (można go otworzyć w nowym oknie, używając prawego przycisku myszy), zobaczycie okno folderów, po lewej stronie, z zaznaczonym którymś z nich, a na środku jego zawartość. Wygląd miniatur można ustawić (również ich wielkość), ale domyślny zwykle zawiera podstawowe informacje, jak numer pliku, jego rozszerzenie, rodzaj aparatu, użytą czułość, czas otwarcia migawki i przysłonę. Po otworzeniu konkretnego zdjęcia możemy zobaczyć jeszcze histogram (wykres informujący nas o rozłożeniu świateł i cieni w obrazie).
Po prawej stronie mamy narzędzia, pogrupowane w zakładkach. Są to przeważnie podstawowe parametry ekspozycji, odszumianie i wyostrzanie, poziomy, ustawienia kolorów, oraz korekcję obiektywu. Zaczynamy od ustawień podstawowych.
Najważniejsza jest ekspozycja. Tu możemy (w jakichś granicach oczywiście) poprawiać błędy niedoświetlenia, lub prześwietlenia zdjęcia. Czyli zdecydować, na co naświetlamy. Na cienie (bramę kamienicy, w której stoimy), czy na światła (widok ulicy poza bramą). Możemy wybrać też rodzaj balansu bieli…
Albo klikając na symbol pipety, a następnie na coś białego w naszym obrazku, spróbować „złapać” balans bieli ręcznie. Czasami to pomaga, gdy scena jest oświetlona różnymi rodzajami światła. Możemy też użyć koła barw, albo suwaków.
Ustawiamy też kontrast, korygujemy poziomy (świateł i cieni), oraz wybieramy styl obrazu. Są to tzw. presety, czyli gotowe propozycje tego, co możecie sobie ustawić sami, używając jedynie ekspozycji, kontrastu, poziomów i balansu kolorów.
Czasami lista „presetów” jest skromna, jak powyżej, a czasami bardziej rozbudowana, jak w Digital Camera Utility…
Czy warto się bawić w presety? Pewnie że tak. Trzeba tylko pamiętać, by nie przyzwyczajać się za bardzo do jednego ustawienia, bo „spodobało się nam” w jakimś zdjęciu. Niekoniecznie może pasować do wszystkich zdjęć, a w niektórych może wręcz wszystko zepsuć.
Co z innymi ustawieniami? No cóż… To zależy od sytuacji. Jeśli mieliśmy bardzo wysoką czułość, możemy spróbować odszumiania. Wyostrzania niby też, ale z tym byłbym ostrożny. Zarówno jedno jak i drugie działa najlepiej wtedy, gdy jest nieznaczne. Jak dobry makijaż, który najlepiej wygląda wtedy, gdy podkreśla urodę, ale sam pozostaje w cieniu. A do złej maniery bardzo łatwo się przyzwyczaić. Kojarzycie te widoczki, które pojawiają się Wam przy uruchamianiu Windowsa i za każdym razem jest jakiś inny? Wszystkie co do jednego są tak wyostrzone, wyklarowane i nasycone, że oczy wypadają na podłogę. Najlepiej oglądać toto w okularach przeciwsłonecznych, albo wyłączyć, żeby nie oglądać wcale. I wydawałoby się, że skoro „awansowały” do roli fototapet, a wybrał je sam Bill Gates, to są to absolutnie najlepsze i najlepiej obrobione zdjęcia na świecie. Tymczasem nie. Po prostu się tak przyjęło, że mają być „oczojebne” i takie są. WSZYSTKIE.
To samo z odszumianiem… Nie robi się tego z KAŻDYM zdjęciem, ale tylko tam, gdzie szum jest tak duży, że przeszkadza. Poza tym, szum nie zawsze jest zły. Internet roi się od tutoriali, „jak dodać szum, żeby zdjęcie nabrało charakteru”. No jak już jest, to po co go usuwać, a później dodawać? Oczywiście nie zawsze ten szum wygląda tak, jakbyśmy chcieli i wtedy możemy spróbować odszumiać. Ale jak przegniemy, to razem z szumem zlikwidujemy drobne szczegóły. Wylejemy dziecko z kąpielą.
W ogóle, należy się trzymać zasady, że wszystko musi mieć swoje uzasadnienie. Clarity, wyostrzanie, winieta, konwersja do czarno-białego itd. Stosowanie tych rzeczy „jak leci”, bezmyślnie, nie podniesie atrakcyjności naszych zdjęć, tylko je zniszczy. To wydaje się takie oczywiste, ale tak mało fotografujących to rozumie. Wystarczy popatrzeć na te windowsowe tapety…
Korekcja obiektywu może być przydatna, gdy mamy problem z aberracją chromatyczną. Objawia się ona kolorowymi obwódkami na brzegach niektórych przedmiotów, powstającymi na skutek różnego kąta załamania poszczególnych kolorów. Są obiektywy, które mają dużą aberrację chromatyczną i takie zdjęcie należałoby skorygować. Bo nawet jeśli zrobimy konwersję do czarno-białego, to rozjechanie kolorów spowoduje wrażenie nieostrości.
Czy coś jeszcze? Mamy ustawione podstawowe parametry, balans bieli, wyciągnięte (gdzie trzeba) światła i cienie, usunięte szumy i być może jakiś ciekawy preset (ja robię to bardzo rzadko, bo nie wiem, czy nie będę chciał mieć tego zdjęcia w innej postaci, a do RAWów nie będzie mi się chciało sięgać). Pozostaje nam zapisanie zdjęcia. I tu właściwie możemy wybrać jeden parametr, a mianowicie stopień kompresji. Ustawiamy jak najmniejszy.
Czasami to się oznacza ilością gwiazdek, czasami jest to suwak, w każdym razie warto ustawić tu wartość najwyższą. To oznacza minimalną kompresję JPGa i tak naprawdę, „straty” w jakości obrazu są niezauważalne. Klikamy – Zapisz – i gotowe.
Zanim zostanę oskarżony o to, że się nie znam i wciskam Wam kit. chciałbym powtórzyć to, co podkreślałem wcześniej wielokrotnie. To jest poradnik dla Fotoamatorów (zawodowcy nie potrzebują porad) i ja sam występuję tu w roli Fotoamatora. Jestem Fotoamatorem.
Widziałem w życiu naprawdę wielu „profffesssionalistów”, którzy parsknęliby śmiechem na temat tego, co ja tu opowiadam i zwróciliby mi uwagę, że przede wszystkim, nie powinienem się w ogóle odzywać, jeśli nie mam „specjalnego monitora do obróbki zdjęć” (a takie są bardzo drogie), skalibrowanego profesjonalnym programem, 4K i z profilem s-cośtam…
W ogóle, to co ja robię (od używanych aparatów począwszy, a na obróbce i archiwizacji skończywszy), to jest totalna amatorka. „To nie są tanie rzeczy i żebym sobie nie myślał, że ot tak, mogę sobie fotografować”. Tylko że wiecie co?
Oni w ogóle nie robią zdjęć. Bo nie umieją. Zabierają się do całej roboty z takim znawstwem i takim profesjonalizmem, używają tylu niezrozumiałych słów, że aż boicie się podejść. Czekacie w napięciu, co ta „nadęta do niewyobrażalnych rozmiarów góra, urodzi”. A ona w końcu, w wielkich bólach, rodzi…
Wcale nie taką znowu wielką mysz.
To fotografia ma służyć Wam! Jako hobby, jako sposób spędzania wolnego czasu, jako narzędzie, za pomocą którego utrwalicie wasze wspomnienia. Nie Wy, służyć fotografii. Ograniczcie to, co musicie zrobić, do minimum. Kiedyś fotoamatorzy robili zdjęcia, dawali film do wywołania i odbierali zamówione odbitki. Koniec. Czemu dziś miałoby to być takie skomplikowane? Czy naprawdę wierzycie, że ktokolwiek jest w stanie zauważyć różnicę w pliku z dziewiętnastoma milionami warstw, nad którym ktoś inny siedział przez dwa tygodnie, od waszego JPGa, którego „zrobiliście” w dziesięć sekund? Bo ja mogę się założyć o piwo, że nie. I powiem Wam jeszcze jedno.
W fotografii amatorskiej (czyli czymś więcej, niż tylko pstrykaniu pamiątek z imienin), najważniejsza jest umiejętność patrzenia, dobre oko i szczerość. Jeżeli tego nie macie, to nie pomoże wam nawet aparat za sto tysięcy złotych i komputer za drugie sto. Jeśli jednak macie „to coś”, nawet zwykły kompakt dostarczy wam całe mnóstwo radości i satysfakcji.
Czego Wam, jak zwykle, życzę.
Specjalny monitor jak najbardziej, jeśli się drukuje zdjęcia ?
Iii tam. To było dawno temu, kiedy każdy monitor pokazywał co innego. Dzisiejsze monitory są tak dobre, że kupowanie „specjalnego do zdjęć”, to wyrzucanie pieniędzy w błoto. Chyba że pracujesz w agencji reklamowej, choć wiele z nich używa zwykłych monitorów i jakoś dają sobie radę. Ja niedawno kupiłem trzeci z kolei (zwykły) 32 calowy monitor Philipsa i nigdy nie miałem sytuacji, ani z nim, ani z dwoma poprzednimi, żeby mi pokazywał inne kolory, albo wymagał kalibracji. Na studiach też pracowaliśmy na seryjnych „Macach” i przygotowywaliśmy zdjęcia do druku, aż miło.
Poza tym… Obydwaj znamy ludzi, którzy kupują takie rzeczy, bo ich na to stać. Normalne, że później próbują wszystkich przekonać o „jedynej słuszności” takiego wyboru. Wierzysz im? Bo ja nie.
No cóż, gdyby mnie było stać to też bym wolał lepszy niż gorszy 😉
Oczywiście. I nie ma w tym nic złego. Ja nie staram się nikogo przekonać, że „lepszy wcale nie jest lepszy”, tylko że ten lepszy, jest tak naprawdę potrzebny nielicznym. Tak już ten świat jest poukładany, że pragniemy zawsze czegoś lepszego, nowszego, bardziej wypasionego, niż potrzebujemy, a producenci tych „dóbr” umiejętnie ów żar podsycają. Ja jedynie chcę zwrócić uwagę, by nie dać się bezlitośnie oskubywać tym łajdakom. Zwróć uwagę, że cała reklama (Czy to aparatu, czy szczoteczki do zębów) jest oparta na WMAWIANIU ludziom, że „nie mogą się obejść bez danego produktu”. Widziałeś z pewnością reklamy środków do prania… Na czarno-białym filmie, spocona, rozczochrana kobieta, męczy się z drzwiami od pralki i ze „zwykłym proszkiem”, po drodze gdzieś go rozsypuje, wszystko jest spowite kłębami pary… A po chwili, kolorowy obrazek, gdzie piękna laska, pełnym wdzięku ruchem, wrzuca saszetkę z „niezwykłym płynem”, do takiej samej pralki i tyłkiem, od niechcenia, zamyka drzwi…
Po prostu nie dajcie się golić. Nie tyrajcie jak woły, na przedmioty, bez których świetnie sobie poradzicie. To jest (w skrócie) moje przesłanie.