Tabliczki z tym napisem, to swoisty paradoks, bo właśnie bardzo chętnie były fotografowane. Oczywiście same miejsca, w których wisiały, też. Normalnie pewnie nikomu nie przyszłoby do głowy, żeby robić zdjęcie szarego odrapanego budynku, czy płotu, ale ponieważ wisiała na nim tablica, z zakazem, w dobrym tonie było ten zakaz złamać.
Wspominam o tym, ponieważ coraz częściej zdarza mi się skłaniać ku przypuszczeniu, że być może, w całej tej fotografii, najmniej chodzi o samo robienie zdjęć. Żeby zrozumieć przyczyny, z których do takiego wniosku doszedłem, należałoby się przyjrzeć samemu procesowi fotografowania, dawniej i dziś.
Nie tak dawno, bo 20 – 30 lat temu, nikt nie przypuszczał, że będzie istniało coś takiego, jak fotografia cyfrowa. Nawet w powieściach Lema, czy Asimova, gdzieś w dalekiej przyszłości naszpikowanej robotami i komputerami, są klisze i filmy. Sam sprzęt musiał stać się nowoczesny i to potrafi wymyślić każdy pisarz s-f, ale nikt nie potrafił przewidzieć całkowitej zmiany samego nośnika danych. Zmiany podstaw funkcjonowania wszystkich znanych nam urządzeń. Stąd w „przyszłości” roi się od klisz, lamp, kineskopów, oczywiście odpowiednio unowocześnionych i zminiaturyzowanych. Tymczasem coś, co jeszcze niedawno zakrawało na czystą fantazję, dziś jest rzeczywistością. Pamiętacie pierwszy komputer, którego pamięć przekroczyła jeden megabajt? A pierwsze aparaty z matrycą o rozdzielczości większej niż jeden megapiksel? Dziś mniej niż 20 megapikseli to obciach, a pomimo to, aparat nie kosztuje tyle, że aby go kupić, trzeba sprzedać dom. To oczywiście kiedyś się zmieni i być może w ogóle nie będziemy robić zdjęć, bo będą istniały takie techniki zapamiętywania rzeczywistości, że zwykłe zdjęcie nie będzie już dla nikogo atrakcyjne, a fotografia zostanie zepchnięta do bardzo wąskiej dziedziny sztuki. Czyż nie dzieje się tak już dzisiaj? Prawie wszyscy robią tysiące bezmyślnych fotek tymi swoimi smartfonami, a później nikt ich nie ogląda, aż w końcu zostaną wykasowane. Trzaskają te zdjęcia z przyzwyczajenia, bo wszyscy tak robią. Wystarczy popatrzeć na ludzi w pierwszym lepszym muzeum…
Zresztą telefony, smartfony i inne ajfony, 1 tak dalece zdominowały życie młodego pokolenia, że ciężko jest znaleźć miejsce, gdzie ktoś się nie wpatruje się w te swoje kagańce…

Najgorsze jest to, że oni po prostu już nie potrafią bez tego g…. żyć. W autobusie, w pociągu, w kawiarni, w szkole, na ulicy (a co gorsza na przejściu dla pieszych, na czerwonym),2 w parku na ławce, na rodzinnym spotkaniu w domu, na placu zabaw, wszyscy wgapiają się w swoje telefony! Widywałem też kierowców, którzy prowadzą jedną ręką, a w drugiej trzymają telefon. Co ciekawe, nie jest to zabronione. Mandat można „zarobić” za rozmowę, czyli trzymanie telefonu przy uchu. Trzymanie go w ręku i gadanie z połową świata na fejsbuku już uchodzi bezkarnie.
A tak serio, czy patrząc na powyższe zdjęcie, nie macie wrażenia, że o to właśnie im chodzi? Że już im się udało? Im, to znaczy komu? Producentom, którzy sprzedają wam ten szajs? Wielkim korporacjom trzymającym w garści wszystkie wasze pragnienia? Menadżerom, którzy stosując wyrafinowane techniki marketingowe sprawili, że to wy sami chcecie mieć te wszystkie rzeczy? Smartfon, tablet, fejsbuk, tłiter, instagram, buty z haczykiem w logo… Nie potraficie już bez tych wszystkich rzeczy funkcjonować i wciąż chcecie więcej i więcej i nowsze, cieńsze i droższe… A „Oni” wam to wszystko skwapliwie podsuwają. Telefon, komputer, samochód z przed roku jest już przestarzały. Musicie kupić nowy. Ten płomień żądań musi być cały czas podsycany, a jak przygaśnie, to się wymyśli lomografię, hipsterów, nazwie się to odpowiednio, wmówi wam, że jest to subkultura, lub zjawisko całkiem nowe, które uczyni was wielkimi indywidualistami i biznes dalej się kręci. Tu już nie ma miejsca na małe firmy, na lokalne sklepiki, czy rzemieślników wytwarzających rękodzieło. Są wielkie korporacje, którym nie wystarczy, że na was zarabiają. One muszą zarabiać miliardy, bo inaczej im się nie opłaca. I muszą zarobić już, natychmiast! Tradycyjny rynek to przeszłość. Trzeba było wymyślić coś, co spowoduje, że nowego smartfona kupi 70% populacji. Trzeba było wynaleźć techniki, które sprawią, że konsument XXI wieku stanie się konsumentem idealnym. Takim, który będzie wstanie wchłonąć wszystko, co oni wyprodukują. I będzie z każdą chwilą chciał więcej i więcej…
Jeżeli jednak trafią się oporni, to ustanowi się odpowiednie przepisy i zmusi się ich do przyjęcia ogólnie narzuconych standardów. Prosty przykład: Nie możesz trzymać pieniędzy w skarpecie, bo wtedy system nie ma możliwości kontroli nad stanem twojego posiadania. Musisz je trzymać w banku. Cóż z tego, że nie będziesz chciał, skoro bez konta bankowego nie dostaniesz pracy? To oczywiście dla twojego „bezpieczeństwa, wygody i dobra”. Czyżby? Jak nie zapłacisz mandatu, to urząd sam zabierze ci pieniądze z konta. Kryzys rządowy? Możesz swoich pieniędzy w ogóle już nie ujrzeć. Tak było niedawno w Grecji. Jest taki film „Wróg Publiczny”. Jeśli jeszcze nie oglądaliście, to powinniście go obejrzeć. Te wszystkie rzeczy, którymi jesteśmy coraz bardziej „omotywani” dla naszej wygody, nie służą naszej wygodzie. One prowadzą do całkowitego uzależnienia nas od systemu, który pewnego dnia, jeśli zajdzie taka potrzeba, zrobi z nami wszystko, co będzie chciał. Zwróciliście uwagę, że wszystko to, co czyni was niezależnymi, albo uniemożliwia kontrolę nad waszym życiem, z wolna staje się nielegalne, zabronione, albo uznane za niebezpieczne?
Wracając jednak do fotografowania, jak napisał pewien dziennikarz, kiedyś wyjeżdżało się na wakacje i wracało z 36 zdjęciami, bo tyle klatek miała przeciętnie rolka filmu. Dziś wychodzimy do sklepu po chleb 3 i wracamy z 3 milionami zdjęć, z których większość nie przedstawia kompletnie nic. Dlaczego? Bo można. To jednak powoduje, że robienie zdjęć kompletnie straciło sens i wartość, którą miało kiedyś. Te zdjęcia, które mamy zrobione ćwierć wieku temu, albo jeszcze dawniej, na filmie, dziś z reguły są bezcenne.
Wyjmujemy album i w gronie rodzinnym, albo ze znajomymi, wspominamy jak kiedyś było fajnie. A jeszcze lepiej, gdy mamy slajdy (jak ktoś nie wie, to są takie małe przezroczyste zdjęcia, które się umieszcza w specjalnym projektorze i ogląda na ścianie w dużym powiększeniu). Wtedy to jest dopiero atmosfera! Zaciemniony pokój, herbata, ciastka, albo coś mocniejszego i obrazy jak w kinie… Oczywiście nie wszyscy tak robią, ale tak właśnie powinno się oglądać zdjęcia. Powinno być to wydarzenie. A dziś… Choćby nie wiem jak się starać, nie da się zrobić wydarzenia z oglądania zdjęć na ekranie tabletu, czy smartfona. Poza tym, teraz wspólny czas w rodzinie spędza się tak:

Przynajmniej jest ta korzyść, że podczas takich imprez jest cisza i spokój, jak makiem zasiał. Każdy jest zajęty sobą, żadnych rozmów o polityce, kłótni, nic. Po prostu sielanka. Czy ci ludzie w ogóle zauważają, że przebywają ze sobą w jednym pomieszczeniu? A co, jak ktoś wyjdzie, albo umrze? Czy oni zastanawiają się nad tym, że kupując kilkuletniemu dziecku smartfon, albo tablet, nie uszczęśliwiają go, a robią mu wielką krzywdę? Założę się, że dziewięćdziesięciu rodziców na stu, zapytanych, co właściwie ich około dziesięcioletnia pociecha robi na tym tablecie, co ogląda i na jakie strony wchodzi, nie miałoby zielonego pojecia, co odpowiedzieć.
Ale wracając (po raz kolejny) do robienia zdjęć, wydawałoby się, że w dzisiejszym świecie już właściwie nie ma miejsca na fotografię, a tym bardziej na fotografię na filmie, zwaną przez niektórych analogową. Jest to nawiasem mówiąc błąd językowy, bo o ile w przypadku zegarka z klasyczną tarczą ze wskazówkami, a nie wyświetlaczem cyfrowym, możemy powiedzieć, że jest analogowy, to już w przypadku aparatu na film, jest to określenie bez sensu. Analogowy oznacza w tym przypadku”odpowiadający czemuś”, czyli położenie wskazówki odpowiada położeniu odpowiedniej cyfry i dzięki temu możemy odczytać godzinę. No i jak to się ma do aparatu fotograficznego? Nijak. Ale przyjęło się i tak wszyscy powtarzają…
Kiedyś sprawa była prosta. Kupowało się aparat, jednych było stać na najdroższe, innych na tańsze, ale równie dobre, jeszcze inni zadowalali się Smieną, którą najprawdopodobniej dostawali na komunię, w każdym razie każdy, kto chciał fotografować, jakiś tam aparat miał. Później wystarczyło tylko kupować filmy, które były tanie jak barszcz i albo wywoływać je samemu, co dawało dodatkową frajdę, albo oddać do wywołania znajomemu fotografowi, co również nie było specjalnie rujnujące dla kieszeni. Problem w tym, że tak jak kiedyś samochód, telewizor, czy lodówkę, również i aparat kupowało się na lata. To zaś nie zapewniało producentom wystarczającego zysku. Dziś, wprawdzie zdjęć niby nie trzeba wywoływać, więc jest teoretycznie za darmo, ale sam aparat, na który zaledwie sześć miesięcy wcześniej wydaliście fortunę, dziś jest tak przestarzały, że obciach w ogóle się gdzieś z nim pokazać. I właściwie to idzie tak szybko, że producenci sami już nie wiedzą, co upychać w kolejnych modelach Wi-Fi? Blue Tooth? Najnowsze cyfrówki już to mają. Co dalej? Aparat z dostępem do fejsbuka? Funkcją telefonu 5G? Nawigacją satelitarną? (już są) Niedługo możliwości się skończą. Wprawdzie jakiś czas temu, paru producentów, szukając „niszy” i próbując grać na sentymentach, zaczęło produkować aparaty w stylu retro, czyli wyglądające jak stara Zorka, tyle że cyfrowe i bardzo drogie, ale to też jest moda, która przeminie.
Czy w takim „wyścigu zbrojeń” klasyczna fotografia mogła się utrzymać? Oczywiście że nie. Wprawdzie próbowano ją jeszcze wykorzystać, próbując wbić ludziom do łbów, że fotografia na filmie, to lomografia i uprawiać ją można tylko pod warunkiem wydania w „ich” sklepie worka pieniędzy na „specjalny” aparat do lomografii, którego wartość w istocie oscyluje gdzieś w okolicy jednego dolara, ale po kilku latach prosperity i ten pomysł powoli zaczyna zdychać. Właściwie to już nieboszczyk, tyle że jeszcze ciepły. Cel był oczywisty. Skoro nie można sprzedać aparatu na film ludziom, którzy go już mają, to trzeba go sprzedać drogo. Dlatego stosunek ceny do rzeczywistej wartości tego badziewia, wynosił zazwyczaj trzysta do jednego. Jak więc to się mogło udać?! O tym już niedługo..
1 – wiem jak się to pisze, ale czasami celowo przekręcam nazwy, albo zapisuję je fonetycznie. Po prostu dla jaj.
2 – zdarza mi się, że muszę się zatrzymać, pomimo iż mam zielone, bo jakiś cymbał przechodzi przez ulicę wpatrzony w ekran.
3 – albo po cokolwiek innego