Czyli – Po co w ogóle robicie zdjęcia?
… Jeśli jesteście fotoamatorami, pasjonatami, lub hobbystami, czy jak to nie nazwać, to prawdopodobnie interesujecie się fotografią od „niepamiętnych czasów. Jeżeli należycie do pokolenia ludzi, którzy dziś mają czterdzieści, lub więcej, lat, to pewnie zaczynaliście od Smieny, Feda, Druha, Starta, albo nieco wyższego poziomu wtajemniczenia, czyli Zenita, Praktici, lub Pentacona Six. Wiecie o tym, że dobry obiektyw jest wszystkim, że format klatki im większy, tym lepszy i że lustrzanka zapewnia lepszą kontrolę nad tworzeniem obrazu. Wiecie też, że istniały aparaty wielkoformatowe, ale akurat w Waszych czasach, były wykorzystywane tylko przez artystów, nielicznych zawodowców i ewentualnie w niektórych komisariatach Milicji, jako narzędzie do robienia portretów przestępcom.
Gdy fotografia, jaką znacie, została całkowicie wyparta przez wynalazek z piekła rodem, czyli aparaty cyfrowe, z konieczności przerzuciliście się na zera i jedynki, zwłaszcza, że o kupieniu filmu i samodzielnym wywołaniu czarno białych zdjęć, możecie dziś tylko pomarzyć. Wasz powiększalnik zardzewiał, kuwety przez pewien czas były w użyciu, jeśli mieliście kota, a suszarkę do papierów dawno wywaliliście na złom, bo kto by trzymał w domu takiego wielkiego klamota…
Zresztą jak moglibyście się pokazać, wśród znajomych i rodziny, z czymś, co zupełnie wyszło z mody i nie umożliwiało natychmiastowego przesłania swoich fotek na fejsbuka, tylko kazało cierpliwie „wykręcić” cały 36 klatkowy film, dać go do wywołania, poczekać, następnie zeskanować odbitki… Właśnie! Nie pomyśleliście o tym, że to właśnie internet „załatwił” fotografię tradycyjną? Nie łatwość, z jaką uzyskiwało się obraz, ale jego przeznaczenie?
Bo po co właściwie robicie te zdjęcia? Jesteście pasjonatami, a więc nie chodzi Wam tylko o uwiecznienie waszego dziecka, jak zdmuchuje świeczki na torcie, czy wesela Waszej siostry. Oczekujecie od fotografii czegoś więcej. Prawda?
Pewien polski fotograf ……….. powiedział kiedyś w wywiadzie dla Fotografii, że istnieją tylko dwa rodzaje zdjęć. Pamiątkowe i reportaż. Jeśli się z nim zgodzić, to powstaje pytanie – Czym właściwie może się zająć fotograf pasjonat? – Od razu wykluczmy wszelkie zdjęcia zawodowe, a więc śluby, fotografię produktową; Oraz naukową. Co więc pozostaje? Niewiele…
Zdjęcia przyrodnicze i… Yyy… To by było chyba tyle. Wiem, że w tym momencie powiecie – No dobrze, ale niektórzy robią portret, inni krajobrazy, jeszcze inni architekturę, są spottersi polujący na samoloty… Tak. Tylko po co? Dla zdjęć? Czy raczej dla obiektów tych zdjęć? Ktoś, kto jest walnięty na punkcie samolotów, będzie chciał mieć na zdjęciu Mriję, największy samolot świata i to właśnie ten samolot będzie dla niego najważniejszy. Nie obrazek, ani technika, w jakiej został wykonany, tylko obiekt.
Obawiam się więc, że jedyne, co nam zostaje, to fotografia… Tak tak. Już wiecie, prawda?
Oczywiście fotografia artystyczna. No bo jest jeszcze reportaż, ale to też właściwie rodzaj Sztuki. Kiedyś reportaż służył pokazaniu ludziom, jak wygląda Świat. A umiejętne wyłowienie z otaczającego nas chaosu, tego co ciekawe, to też sztuka i to nie mała. Dlatego dobrych fotoreporterów, to znaczy takich, których zdjęcia oglądamy z zainteresowaniem, można policzyć na palcach dwóch rąk. Za to artystów! Miliony… Zastanówmy się teraz przez chwilę, jakiego sprzętu potrzebują jedni i drudzy.
W przypadku fotoreportażu, sprawa jest jasna, jak słońce. Ma być to sprzęt szybki, niezawodny, poręczny, nie rzucający się w oczy i uniwersalny. Żeby móc objąć całą ulicę i zrobić zdjęcie z dużej odległości. Coś w rodzaju Kałasznikowa, tylko że z obiektywem zamiast lufy. Do zdjęć tego drugiego rodzaju, właściwie nadaje się wszystko. Poza telefonem.
Oczywiście, skoro wszystko, to powinien być i telefon. Ale czy aby na pewno? Spójrzmy na malarstwo. W czasach, kiedy nie było aparatów fotograficznych, czyli powiedzmy, w XII – XVII wieku, jedynym sposobem uwiecznienia rzeczywistości, albo zrobienia portretu, było namalowanie go farbami na płótnie. Gdy wynaleziono fotografię, malarstwo jednak nie zanikło. To sprawiło, że upamiętnienie siebie i swojej rodziny, dla potomności, stało się możliwością dostępną dla większej grupy ludzi. Choć wizyta u fotografa, na początku, też nie należała do najtańszych i powiedzieć, że „fotografia weszła pod strzechy”, byłoby wtedy lekką przesadą.
Jakie więc uzasadnienie, w czasach, gdy aparat już był dostępny, a nawet popularny, miało rozstawianie sztalug, mieszanie farb i malowanie portretu, bądź krajobrazu, przez wiele tygodni, czekanie aż wyschnie farba, później werniks, szukanie odpowiedniej ramy? Przecież można było wziąć aparat i zrobić zdjęcie.
To zaś, prowadzi nas, prostą drogą, do fotografii obliczeniowej, smartfonów i bezlusterkowców. To jest odpowiedź na dyletanckie pytanie – Po co kupować aparat, drogi obiektyw, za worek pieniędzy i jeszcze później siedzieć nad obróbką, kiedy można wyciągnąć telefon i zrobić to samo, szybciej, taniej, a nawet lepiej.
Pierwsze telefony, robiły zdjęcia tak gówniane, że bez nałożenia odpowiedniego filtru, mającego wywołać efekt starej fotografii, a w istocie ukrywającego fakt, że fotografia ta i bez filtru wygląda na starą, wstyd było je komukolwiek pokazać. Tak narodził się Instagram. Nawet dziś, większość zdjęć, jakie pokazują tam ludzie, jest stylizowana na stare, prześwietlone, porysowane, z wyblakłymi kolorami, ziarniste i nieostre. Oczywiście, jakby kto pytał, to tak właśnie miało być. Co istotne, wszystkie te fotki wyglądają świetnie, na ekranie telefonu. Na tablecie 10 cali, już trochę gorzej, a na pełnym ekranie, to w ogóle nie da się ich oglądać. Tylko pytanie, kto ogląda Instagrama na stacjonarnym komputerze? Albo jaki procent użytkowników fejsbuka, ogląda zdjęcia tam prezentowane w formacie „wystawowym”?
Później, filtry stały się coraz bardziej zaawansowane i nagle okazało się, że to, czego nie była w stanie zrobić mikroskopijna matryca i prosty, kiepski obiektyw telefonu, można zrobić, a raczej zasymulować, odpowiednim oprogramowaniem. Tak narodziła się fotografia obliczeniowa.
Ponieważ ktoś już napisał na ten temat (świetny zresztą) artykuł, więc nie będę się rozwodził nad detalami i powtarzał opowieści o tym, jak to jest technicznie zrobione. Powiem tylko, że dzisiejsze telefony, mają tak zaawansowane i potężne oprogramowanie, o jakim Wam, wychowanym na Zenicie i Zorce Pięć, konserwatystom, nawet się nie śniło. Wiecie na przykład, co to jest przysłona kodowana? Ja też nie wiedziałem. Widziałem w swoim życiu wiele przysłon, ale wszystkie wyglądały mniej więcej tak:
Natomiast przysłona kodowana, wygląda tak:
Fajna, co nie? Nie wdając się w drobiazgi, taka przysłona robi „przekształcenie konwolucyjne w paśmie optycznym” (prawda, jakie to proste?) i sprawia, że aparat „wie”, w jakiej odległości znajdują się poszczególne elementy obrazu, a co za tym idzie, może je odpowiednio zmieniać. Na przykład rozmyć tło, albo wstawić zupełnie inne. A to ustrojstwo, jest tylko jednym z wielu, które temu służą. Dla tradycjonalistów, przyzwyczajonych do tego, że aparat składa się z obiektywu, przysłony, migawki i elementu światłoczułego, to jest technologia, która nie mieści się w głowie. A to dopiero początek!
Autor artykułu (czy już mówiłem, że świetnego?) pod koniec, oddaje się refleksjom na temat przyszłości fotografii. Ponieważ tu, nie zgadzam się ze wszystkimi wnioskami, więc pozwolę sobie zacytować fragment…
W przyszłości maszyny będą ulepszać i retuszować nasze fotki za nas. Pixel, Galaxy i innej Androidowe telefony mają różne głupawe tryby AR. Możesz umieścić w kadrze postać z bajki, rozsypać po pokoju emotki albo nałożyć na twarz maskę, jak w Snapchacie.
To wszystko jednak tylko nieśmiałe początki. Już dziś aparaty Google mają Google Lens, który znajduje informacje o obiektach w kadrze. Samsung robi to samo z Bixby. Na razie triki te służą tylko poniżaniu użytkowników iPhone’a, ale łatwo wyobrazić sobie, że gdy następnym razem zrobisz selfiaka pod wieżą Eiffla, twój telefon powie: wiesz, ten selfiak jest do dupy; pozwól że podmienię zdjęcie w tle na ostre, poprawię ci fryzurę i usunę pryszcza. Jeśli chcesz wrzucić tę fotę na Instagrama, polecam filtr VSCO L4. Nie ma za co.
Potem aparat zacznie podmieniać trawę na bardziej zieloną a przyjaciółki na przyjaciółki z większymi cyckami. Czy jakoś tak. Nowy wspaniały świat.
Na początku będzie to wyglądało groteskowo. Albo strasznie. Fotografowie będą oburzeni, aktywiści będą protestować a użytkownicy… Użytkownicy będą zachwyceni. W fotografii zawsze chodziło o wyrażanie emocji i dzielenie się nimi. Za każdym razem, gdy te emocje można w obrazie zawrzeć w sposób prostszy i bardziej czytelny, zaczynamy tych możliwości używać — dlatego stosujemy emotki, filtry, stickery, maski, załączniki audio. Niektórym ta lista nie podoba się już teraz, ale na pewno będzie się wydłużać.
Fotografie „rzeczywistej rzeczywistości” będą uważane za tak nudne, jak pozowane zdjęcie praprababci na fotelu. Nadal będą istnieć, jak istnieją papierowe książki i płyty winylowe – coś dla pasjonatów i historyków. Dominować będzie jednak nastawienie w rodzaju „po co mam dobierać oświetlenie i kompozycję zdjęcia, mój smartfon zrobi to za mnie”. To nasza przyszłość. Przykro mi.
Masowego odbiorcy nie obchodzi prawda obiektywna. Chcą algorytmów, dzięki którym twarze na zdjęciach będą gładsze a wakacje – barwniejsze. No i koniecznie bardziej atrakcyjne niż wakacje na zdjęciach znajomych z pracy. Rozszerzona rzeczywistość zastąpi prawdziwą, będzie wręcz bardziej szczegółowa od tej drugiej. Może to zabrzmi śmiesznie, ale AR zacznie poprawiać wygląd świata.
Jak zawsze pionierami będą nastolatkowie i ich „dziwne, głupie pomysły interesujące tylko prostaków”. Tak dzieje się zawsze. Jeśli przestajesz za czymś nadążać, to JEST przyszłość.
Tak będzie. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Uważam jednak, że od kiedy istnieje fotografia, nic właściwie się w tej kwestii nie zmieniło. Pamiętam doskonale wiatr odnowy, który w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, przywiał do Polski aparaty kompaktowe. Fotografowali wszyscy i wszystko (pisałem o tym tutaj), a zakłady wywoływania zdjęć były tak liczne, że często występowały obok siebie, po trzy – cztery, na jednej ulicy i wszystkie były zawalone robotą.
Myślicie, że ci fotografujący bawili się w „dobieranie oświetlenia, ustawianie kompozycji” i tym podobne pierdoły? Przecież ich aparaty „robiły to same”. Oczywiście tak naprawdę nie robiły, ale to bez znaczenia. Reklama twierdziła, że robią i użytkownikowi masowemu ta informacja wystarczała w zupełności. Ponieważ jednak kompakty tamtej doby, nie miały matryc cyfrowych, kodowanych przysłon i skomplikowanych algorytmów pozwalających na zrobienie serii zdjęć, jeszcze przed wciśnięciem spustu, a następnie złożeniu tych kilkudziesięciu klatek w jeden wynikowy, perfekcyjny obraz, więc była też cała masa zdjęć robionych po ciemku, po pijanemu i do góry nogami, których pomimo heroicznych wysiłków ludzi pracujących w labach, jednak nie udawało się „wyciągnąć” do poziomu przynajmniej przyzwoitego. A ci ludzie i tak się cieszyli i mówili – Zobacz Mieciu, jakie pienkne zdjęcia mnie wyszli z imienin u szwagra!
Miałem mnóstwo znajomych pracujących w labach i wszyscy oni nie mogli zrozumieć tego fenomenu. Jak to możliwe, że zdjęcie, na którym prawie nic nie widać, wywołuje zachwyt klienta, jakby to było co najmniej dzieło porównywalne z krajobrazami Ansela Adamsa. Później się jednak przyzwyczajali i nic już ich nie dziwiło.
Czy dziś nie jest identycznie? Przeciętny Kowalski trzaska setki beznadziejnych fot, swoim „kompaktem” (czyli telefonem), wstawia je na Instagrama, albo na fejsbuka, po czym zbiera lajki od ludzi, którzy jakimś cudem nie widzą, że te zdjęcia są zwyczajnie do dupy. Jedyna różnica to ta, że kiedyś nie było tych wszystkich fikuśnych filtrów, które pozwalają zapomnieć, iż w gruncie rzeczy mamy do czynienia z obrazkiem z taniego kompaktu…
A co z tak zwanymi „onanistami sprzętowymi”? No cóż. Oni też istnieli dawniej i istnieją dziś. Tylko że kiedyś marzyli o Nikonie F4, a dziś marzą o najnowszym bezlusterkowcu Sony. I tak, jak kiedyś uważali, że bez F czwórki nie da się zrobić dobrego zdjęcia i w rezultacie nie robili nic, tak dziś wmawiają wszystkim naokoło, że aparat starszy niż dwu letni, to złom, który powinien stać w muzeum. Po drugiej stronie barykady, znajdują się „Leśne Dziadki”, czyli ci, którzy mają gdzieś wiek i rodzaj aparatu, ale robią swoje, nie zwracając uwagi na pierdoły.
No dobrze, ale co w końcu z tą fotografią artystyczną? Co miałem na myśli, mówiąc, że fotografię artystyczną można robić wszystkim?
Odpowiedź jest prosta. Jeśli nie jesteś „masowym odbiorcą” trzaskającym foty telefonem, bez zastanowienia, gdzie popadnie i czemu popadnie, jeżeli nie jesteś zawodowcem, żyjącym z fotografii, to prawdopodobnie jesteś artystą. Stwierdzenie powyższe ma jednak sens, pod warunkiem, że przyjmiemy definicję fotografii artystycznej, podobną do tej, jaką głosił Jan Bułhak.
Motywy fotografa są wszędzie i nigdzie. Decyduje o nich, poza osobowością (przenikliwością, wyczuciem) artysty, chwila, jeden moment.
Znaczy to mniej więcej tyle, że fotografia jest narzędziem, za pomocą którego człowiek przekazuje innym swoje emocje, wrażenia i idee. Trudno posądzać o coś podobnego rzemieślnika, który wykonuje portrety do dokumentów. Dlatego Bułhak domagał sie wyraźnego podziału fotografii na rzemieślniczą i tą, która służy przekazywaniu emocji. Dla odróżnienia, nazwał tą drugą słowem Fotografika, a artystów pracujących twórczo, Fotografikami. Ileż było z tym awantur, kłótni i niepotrzebnego bicia piany! Zarzucano mu, że próbuje się wywyższać, że stwarza sztuczne podziały, że prowokuje, że stary zazdrosny dziad… Skąd my to znamy?
Wróćmy na chwilę do tego przekazywania emocji i zacytujmy jeszcze raz fragment (nie wiem, czy już o tym mówiłem, ale świetnego) artykułu.
W fotografii zawsze chodziło o wyrażanie emocji i dzielenie się nimi. Za każdym razem, gdy te emocje można w obrazie zawrzeć w sposób prostszy i bardziej czytelny, zaczynamy tych możliwości używać — dlatego stosujemy emotki, filtry, stickery, maski, załączniki audio.
Nieprawda. To znaczy… W fotografii zawsze chodziło o wyrażanie emocji, ale emocje i emotki, to (z całym szacunkiem) dwie zupełnie różne rzeczy. I niestety, ale wzbogacanie zdjęcia emotkami, stickerami i załącznikami audio, nie ma nic wspólnego z przekazywaniem emocji, a ma na celu jedynie pokazanie, że mamy bardziej wypasiony, nowszy telefon, z najlepszymi apkami, jakie były do dostania w AppStore.
Tylko że…
W fotografii artystycznej (rozumianej, jako ta, z definicji Jana Bułhaka), nie jest ważny efekt. Najważniejszy jest przekaz i sam proces jego powstawania. W ogóle, fotografia artystyczna jest w pewnym sensie sztuką konceptualną. A zważywszy, że dziś nie używa się już filmu, można przyjąć, że sam proces wywołania filmu i odbitek z niego, to już jest fotografia konceptualna. Prawda?
To oczywiście uogólnienie, ale idźmy tym torem dalej. Oto mamy fotografię zrobioną na czarno białym filmie. Sami ten film wywołaliśmy, nie obyło się bez zarysowań, jakichś plamek, a ponadto widać ziarno.
Wszystkie te elementy składają się na charakter zdjęcia i opowiadają pewną historię. Niby można by usunąć (wyplamkować) wszystkie paprochy, pobawić się suwakami w PS i zastosować jakiś filtr, żeby zniwelować ziarno. Tylko że wtedy „wykastrowalibyśmy” go ze wszystkich cech indywidualności. Znamion procesu twórczego. Powstałaby jeszcze jedna banalna fotka. Ale zaraz zaraz… Może to by się dało zrobić w drugą stronę? Wziąć jakąś „banalną fotkę”, dodać w Lightroomie szum, jakieś rysy, winietę, parę przebarwień i tadaaaam! Mamy „twórczą” fotografię!
No i tak właśnie się to robi. Tylko że to wszystko szajs. Udawanie. Podróba. Poza tym, musicie mieć świadomość, że skoro Waszą apkę pobrało 3,2 miliona użytkowników, to prawdopodobnie Wasze „wyjątkowe zdjęcie” będzie tylko jednym z kilkudziesięciu tysięcy podobnych. Oczywiście „masowy odbiorca” się tym nie przejmuje. Zapycha konto na Instagramie, identycznie przerobionymi „tfurczo” obrazkami i uważa się za skończonego artystę. Inni artyści dają mu kupę lajków i wszyscy są zadowoleni.
Tymczasem, wystarczy wziąć szklaną płytę, sporządzić kolodium, oblać równomiernie, namoczyć w kąpieli srebrowej, niezwłocznie naświetlić (zanim kolodium wyschnie), wywołać, utrwalić i zawerniksować.
Roboty z tym od cholery, no i odczynniki trza skombinować, kamerę wielkoformatową (im większą, tym lepszą), a sam proces powstawania zdjęcia też nie jest łatwy. A wynik? Cóż… Mała głębia ostrości, możliwe poruszenia (wymagany długi czas naświetlania), niedoskonałości oblewu szklanej płyty, paprochy… I wychodzi coś takiego (fotografie amerykańskiego fotografa Jody’ego Ake, które można obejrzeć tutaj)…
Czegoś takiego nie da się skopiować apką w telefonie. Istnieje wprawdzie wtyczka do PS, która nazywa się Google Nik Collection i umożliwia obróbkę „udającą” różne techniki szlachetne, tudzież zwykłą fotografię na filmie, jednak efekt jest nieporównywalnie gorszy, żeby nie powiedzieć – żenujący. Ponadto, trzeba pamiętać, że na przykład filtr symulujący niedoskonałości oblewu, to zaledwie kilka wariantów różnych plam, które (musicie to wiedzieć) zastosuje w swoich zdjęciach jeszcze parę tysięcy użytkowników.
Jeśli technika mokrej płyty wydaje się Wam zbyt skomplikowana, albo za droga, nie musicie wcale jej robić. Zamiast tego, możecie spróbować materiałów Polaroida, zwykłego negatywu czarno białego, albo fotografii otworkowej. Mnożąc te opcje przez liczbę dostępnych wciąż na rynku, aparatów „analogowych”, uzyskujecie niemal nieograniczoną ilość kombinacji. To da Wam możliwość stworzenia niepowtarzalnych prac, o satysfakcji płynącej z kreowania procesu twórczego, od początku do końca, nawet nie wspominając…
Jeśli jeszcze do tego uda się Wam dopasować odpowiedni proces do własnych potrzeb, to znaczy użyć go tak, by jeszcze lepiej przekazać odbiorcy swoje emocje, to będzie fotografia artystyczna „całą gębą”, a Wy będziecie mogli z czystym sumieniem dodać do zdjęć tag – Creative photography. Do zdjęć z telefonu też możecie go dodać, ale z czystym sumieniem, to już będzie miało niewiele wspólnego.
Krótko mówiąc, chrzańcie matryce i telefony. Zróbcie to w mokrym kolodionie…
Strasznie ciekawy wstęp do fotografii dla kogoś takiego, jak ja… Chyba zacznę zaliczać się do „Leśnych Dziadków”
Witaj Saro. Cieszę się, że w końcu do mnie zajrzałaś. Gdybyś miała jakieś dodatkowe pytania, wal śmiało. Tu, albo „tam”, na pw. 😀
Tak sobie właśnie pomyślałem, że mogłabyś zostać „Leśnym… W Twoim przypadku, to raczej Leśną babką”. Bo szukasz w fotografii czegoś innego. A to jak najbardziej pozytywne zjawisko. Świadczy o tym, że naprawdę wiesz, co robisz i dlaczego to robisz. Krótko mówiąc, o tym że używasz mózgownicy.
Innymi słowy, witaj w krainie Borostworów*
* Jeśli nie wiesz co to są Borostwory, koniecznie musisz przeczytać Kajka i Kokosza, o tym właśnie tytule. Albo „wygoglować”.