Po co komu lustro w aparacie?

Które święta są ważniejsze? Czy kupując samochód, warto kupić Mercedesa, czy jednak BMW? Która marka aparatów jest lepsza, Nikon, czy może Canon?

Podobnych pytań jest wiele i równie wiele odpowiedzi. Niestety, i jedne i drugie, są przeważnie tak głupie, że nie warto sobie zawracać głowy ich czytaniem. Dlaczego?

No cóż… Po prostu nie da się jednoznacznie odpowiedzieć, co jest lepsze. Bo taka odpowiedź zawsze będzie w jakimś stopniu niedopuszczalnym uogólnieniem. Zrównująca wszystkie indywidualne przypadki, do jednego poziomu. To tak, jakby powiedzieć – Wszystkie blondynki są głupie, a rude są wredne. Skądś jednak biorą się ludzie, którzy wymyślają takie podsumowania. Codziennie spotykamy fanatyków, „gotowych utopić w kałuży brudnej wody, każdą kobietę o jasnych włosach”. Bo kiedyś blondynka dała takiemu popalić (albo raczej mu czegoś nie dała), więc jak ten lis, który w bajce nie mógł dosięgnąć winogron, rzuca się teraz upokorzony i każdemu tłumaczy, jakie to one są k… W wielu innych sprawach jest podobnie. Ktoś, kto nigdy nie jeździł Mercedesem, będzie uparcie twierdził, że wszystkie samochody z trójramienną gwiazdą, to złomy, a ktoś, kto nigdy nie robił zdjęć Leicą, będzie szydził z jej użytkowników, że są to bogate snoby, nie mające pojęcia o fotografii…

W ten oto płynny sposób, przechodzimy do modnego ostatnio porównania lustrzanek i aparatów bezlusterkowych, które na licznych forach fotograficznych, blogach i grupach fejsbukowych wywołują gorące kłótnie i sprawiają, że brat powstaje przeciwko bratu, matka przeciw córce, a przyjaciel przeciwko przyjacielowi. Nawet takiemu z dzieciństwa.

Każde rzetelne porównanie składa się z oceny obydwu porównywanych przedmiotów, we wszystkich możliwych aspektach, dlatego i ja powinienem zrobić to w ten sposób. Ponieważ jednak nie chce mi się powielać tego samego schematu, po raz setny, pójdę na skróty i przyjrzę się tylko niektórym „obiektywnym” opiniom, rozpowszechnianym przez ludzi, którzy twierdzą, że wszystkie blondynki to k….

Dla ułatwienia, opinie te będę cytował kursywą, w czerwonym kolorze. Wypowiadają je zazwyczaj osobnicy tak wściekli na blondynki, lustrzanki i w ogóle cały świat, że są z tej wściekłości cali czerwoni. Będzie pasowało, jak ulał. Również ideowo…

Bezlusterkowiec jest konstrukcją technicznie lepszą. Bardziej przemyślaną i wprowadzającą logikę w konstrukcji aparatów fotograficznych. W lustrzance zastosowane zostały dwie nieprzystające do siebie technologie. Lustrzanka, jako konstrukcja przestarzała ma zbyt wiele elementów mechanicznych nic nie wnoszących do działania układu obrazowania, który jest oczywiście cyfrowy.

Tu, człowiek nienawidzący fanatycznie kobiet o jasnych włosach, wynajduje gdzieś w sieci, rysunek, pokazujący lustrzankę w przekroju i zestawia ją z rysunkiem bezlusterkowca. No i faktycznie, lustrzanka ma parę elementów więcej. Jest ich, Yyyy… Dwa. Pryzmat pentagonalny i lustro. Wróćmy więc do pytania postawionego w tytule – Po co właściwie jest lustro? No cóż. Mówiąc najprościej, po to, żeby odbić promienie światła i skierować je na matówkę, a następnie przez pryzmat pentagonalny, do oka. Czyli po to, żeby móc zobaczyć fotografowaną scenę, dokładnie tak, jak ją „widzi” aparat. Jest to wynalazek niemal tak stary, jak fotografia, bo pierwszą prawdziwą lustrzankę skonstruował Thomas Sutton, już w 1858 roku. W ogóle był to genialny facet i warto powiedzieć o nim parę słów więcej, ale zrobię to innym razem.

Oczywiście ta pierwsza „lustrzanka” w niczym nie przypominała, choćby poczciwej Praktici, czy mojego Pentaxa K-1, ale idea była dokładnie ta sama. Móc obserwować obraz na matówce, a następnie nacisnąć spust i zrobić zdjęcie, bez konieczności wymiany matówki na kasetę z materiałem światłoczułym. Wyobraźcie sobie reportera robiącego zdjęcia podchwycone, albo fotografa sportowego. Decydujemy się na „strzał”, wyjmujemy matówkę, hmmm… Gdzie ja położyłem ten magazynek? O! Jest. Wkładamy go do aparatu, gotowi… No cóż. Wygląda na to, że wszyscy już sobie poszli…

Pytanie, po co obserwować obraz na matówce? To jasne. Żeby widzieć to, co „zobaczy” aparat i co będzie na zdjęciu. W jednym z prospektów reklamowych Exakty (pierwszej firmy, która wstawiła lustro do aparatu małoobrazkowego) czytamy:

„Lustrzanki pozwalają nie tylko bardzo dokładnie nastawić ostrość, lecz także określić precyzyjnie pole widzenia, oraz przewidzieć zniekształcenia perspektywiczne. Są one przeznaczone dla ludzi nie ograniczających swojej potrzeby fotografowania, do upamiętniania tylko uroczystości rodzinnych…”

Równocześnie z tworzeniem coraz doskonalszych konstrukcji lustrzanek, rozwijała się grupa aparatów o popularnym, masowym przeznaczeniu. Podstawowy warunek, jaki musiał być spełniony, aby amator zechciał kupić aparat fotograficzny, to jego stosunkowo niska cena, niewielkie rozmiary i oczywiście prostota obsługi. Właśnie ta prostota decydowała o popularności danego modelu aparatu. I tu od dawna, nic się nie zmieniło. Aparaty typu box, kompakty, a teraz telefony i… Bezlusterkowce. Zanim zaprotestujecie, że nieprawda, bo „bezlusterkowce to drogie i skomplikowane urządzenia, wykorzystywane również przez zawodowców”, wróćmy jeszcze do lustrzanek.

Lustro jest wynalazkiem niemal doskonałym. Jak koło. Nie da się tego obejść, zastąpić czymś innym, albo ulepszyć. Jeśli chce się oglądać obraz na matówce, trzeba zaakceptować lustro i koniec. Można jedynie doprowadzić jego konstrukcję do perfekcji i we współczesnych aparatach to właśnie zrobiono. Dziś nie musimy już podnosić lustra za pomocą korby, ani stosować skomplikowanych delikatnych mechanizmów, składających się z dziesiątek części. Lustro, to teraz zaledwie parę elementów, a jego trwałość jest równa, albo nawet przewyższa trwałość migawki i dochodzi do kilkuset tysięcy „strzałów”, bezawaryjnej pracy. A że światło pokonuje znacznie dłuższą drogę, niż w bezlusterkowcu, to co z tego? Światło to nie owca, a lustro i pryzmat, to nie krzaki, przez które musi się przedzierać.

Zacytujmy to jeszcze raz…

Lustrzanki mają skomplikowany i drogi mechanizm lustra, oraz jako konstrukcje przestarzałe mają zbyt wiele elementów mechanicznych nic nie wnoszących do działania układu obrazowania…

Zarzut kompletnie bezpodstawny. Obawiam się, że facet nienawidzący kobiet o jasnych włosach, musi się bardziej postarać. Oczywiście on się nie poddaje i twierdzi, że…

Patrząc przez wizjer, chcąc wykonać zdjęcie, widzimy obraz, który znany był wszystkim fotografom jeszcze na długo przed wynalezieniem aparatu cyfrowego i wprowadzeniu go „pod strzechy”. Ten obraz jest analogowy. A zdjęcie przecież wykonujemy cyfrowe, co prowadzi do tak kuriozalnych sytuacji, jak ta kiedy w wizjerze nie widzimy nic. Jest czarno, natomiast matryca rejestruje obraz i to bardzo jasny i wyraźny, bo przecież ustawiliśmy długi czas naświetlania. W bezlusterkowcu na wizjerze zobaczymy dokładny wynik naszej ekspozycji, ponieważ w bezlusterkowcach wizjer jest cyfrowy.

Ten szowinista, rzecz jasna nie wie o tym, że aparaty fotograficzne zostały wprowadzone „pod strzechy” na długo przed wymyśleniem fotografii cyfrowej. Nie wie też, że za ideą aparatu cyfrowego, stoi prawie 200 lat badań, wynalazków i mnóstwo ludzi, którzy poświęcili na to, nie raz, całe swoje życie. Nie wspominając o fotografach, dzięki którym możemy oglądać świat z przeszłości, pomimo że pracowali na tym „prymitywnym i przestarzałym sprzęcie”. Jednym słowem, nasz „nowoczesny” i postępowy antagonista, nawet nie zdaje sobie sprawy, że gdyby nie było mokrego kolodionu, to prawdopodobnie nie mógłby dziś robić sobie selfików telefonem i wysyłać je wprost na fejsbuka.

No dobrze. Popatrzmy jednak przez wizjer lustrzanki, na „analogowy” archaiczny obraz i zastanówmy się nad tym, co właściwie widzimy. Jeśli „nie widzimy nic”, to są dwie możliwości. Albo nie zdjęliśmy dekielka z obiektywu, albo jest środek nocy, a my jesteśmy pod kołdrą, lub w szafie. Bo ja osobiście nie znam innej „kuriozalnej sytuacji”, w której nie widać zupełnie nic. Zawsze jest coś widać. Nawet, jeśli jest to tylko daleka samotna latarnia, albo jedyna gwiazda na nocnym niebie, zobaczymy ją na matówce. A jeśli nie ma nawet i tego, to nie pomoże nawet najczulsza matryca i najlepszy elektroniczny wizjer, bo – jak to mówią – Z pustego i Salomon nie naleje.

Jeżeli jednak zdecydujemy się wzmocnić elektronicznie obraz i zamiast rzeczywistego, będziemy chcieli zobaczyć widok wykreowany przez komputer, to oczywiście będzie to możliwe, tylko pytanie – Po co? Skoro i tak zależy nam na obrazie finalnym przedstawiającym rzeczywistość?
Nasz rozmówca pyta retorycznie:

– Proste, prawda? Aparat jest cyfrowy, więc wizjer też jest cyfrowy. Logiczne?

Nie. To nie jest logiczne. Jeśli ktoś tego nie rozumie, niech sobie spojrzy na taką scenę nocną, z jedną latarnią gdzieś w tle, przez wizjer w lustrzance, a następnie niech zrobi to samo, korzystając z trybu live. Widać co innego, prawda? A teraz odpowiedzmy sobie na pytanie – Czy chcemy uzyskać na zdjęciu taki obraz, jaki widzimy my, czy taki, jak go „widzi” matryca aparatu i po odpowiednim przetrawieniu, pokazuje nam, w postaci pliku cyfrowego (JPG), na ekranie?

Nasz wielbiciel blond włosów, nie daje jednak za wygraną…

…Autofokus w lustrzankach był do niedawna szybszy. Niektóre starsze bezlusterkowce są od lustrzanek wolniejsze. Ale co z tą szybkością, jak dużo więcej zdjęć jest nieostrych? Problemy z AF są wiecznym i nieustającym utrapieniem wszystkich fotografów „lustrzankowych”. A to back focus (czyli aparat ostrzy za obiektem, na który go ustawiliśmy), a to front focus (sytuacja odwrotna, aparat ostrzy przed). Rozwiązaniem tego problemu jest przełączenie lustrzanki w tryb live view. Robimy z niej wtedy bezlusterkowca, usprawniając działanie AF

Cóż za bełkot! Autor tych słów, najprawdopodobniej nigdy nie robił zdjęć lustrzanką, albo miał z nimi do czynienia we wczesnych latach 90, a później już nigdy ich nie trzymał w ręku. Oczywiście dostrzega fakt, że „starsze bezlusterkowce są od lustrzanek wolniejsze”, co stwarza wrażenie, jakoby zdawał sobie sprawę z istnienia postępu technicznego, ale tego, że postęp techniczny dotyczy również lustrzanek, nie chce i nie potrafi przyjąć do wiadomości.

Lustrzanki z autofocusem opartym o detekcję fazy, są szybsze, dokładniejsze i bardziej bezbłędne. Jak nie wierzycie, zapytajcie fotografów sportowych. Bezlusterkowce dysponują tylko detekcją kontrastu, choć w droższych modelach stosuje się kombinację detekcji kontrastu i fazy. Czym się te systemy różnią? Detekcja fazy (mówiąc obrazowo) polega na mierzeniu odległości, pomiędzy dwoma wybranymi promieniami świetlnymi, odbitymi od przedmiotu, a detekcja kontrastu mierzy kontrast i na tej podstawie ustala, czy obraz jest ostry, czy nie.

Podstawowa różnica pomiędzy tymi systemami jest taka, że w detekcji fazy odległość jest mierzona fizycznie, czujnikami CCD, znajdującymi się z reguły pod komorą lustra, a detekcja kontrastu działa programowo, odpowiednio interpretując obraz padający na matrycę aparatu. Warto też dodać, że o ile lustrzanki cyfrowe posiadają zazwyczaj obydwa te systemy (detekcja kontrastu działa w trybie live), to w bezlusterkowcach najczęściej jest tylko jeden system.

No i niestety (to zła wiadomość dla pogromcy blondynek), detekcja fazy jest szybsza i dokładniejsza. Zależy to jednak od konkretnego modelu aparatu. Detekcja kontrastu nie sprawdza się z kolei w lustrzankach. Lustrzanki Nikona, które nie są wyposażone w detektory fazy na matrycy, radzą sobie naprawdę kiepsko z ustawianiem ostrości przy podglądzie na żywo, podczas gdy bezlusterkowce tego samego producenta mają bardzo szybki autofokus.

Nie da się jednoznacznie stwierdzić, który system jest lepszy. Po prostu każdy z nich został zaprojektowany do zupełnie innego rodzaju aparatu. Detekcja kontrastu jest prosta jak cep. Nie wymaga żadnych dodatkowych czujników, wystarczy tylko matryca światłoczuła i odpowiedni software. Dlatego stosuje się ją w prostych aparatach i telefonach. Oczywiście użytkownik, który do tej pory fotografował tylko telefonem, będzie zachwycony szybkością AF w pierwszym lepszym bezlusterkowcu. Niestety, najczęściej jest to zachwyt człowieka, który mieszkając całe życie w jaskini, zobaczył po raz pierwszy żarówkę.

I jeszcze jedno. W dzień, przy dobrym oświetleniu, AF oparty na detekcji kontrastu świetnie daje sobie radę. Ale im robi się ciemniej, tym dłużej „zastanawia się” nad złapaniem ostrości. AF z detekcją fazy, może niezauważalnie zwolnić, ale wciąż działa bezbłędnie, a co najważniejsze, szybko.

Te rzekome problemy z „back focusem, front focusem”, to też jest mit. Oczywiście zdarza się, że konkretny model aparatu, nie ustawia idealnie ostrości z danym egzemplarzem obiektywu, ale po to wymyślono takie rzeczy, jak mikrokalibrację i karty testowe. Wykrywanie twarzy? Proszę Was… Jeśli jesteście tak leniwi, że nie chce się Wam ustawić ostrości ręcznie, na wybranym przez Was punkcie, tylko czekacie, aż to aparat „za Was” odnajdzie twarz, lub oko, to dajcie sobie spokój z robieniem zdjęć i zajmijcie się jakimś hobby mniej absorbującym umysł. Na przykład bieganiem, albo łowieniem ryb.

Wykrywanie twarzy jest dobre dla kogoś, kto potrzebuje zrobić od czasu do czasu selfie i wstawić na fejsbuka. Albo dla kogoś, kto nie wie, że w ogóle istnieje coś takiego, jak ustawianie ostrości. No chyba, że fotografujecie dzikie zwierzęta z dużymi oczami. Ale wtedy, powiedzcie mi, jaka to przyjemność, gdy aparat sam zadecyduje za Was i zrobi perfekcyjny portret jelenia na rykowisku, a Wy będziecie musieli tylko nacisnąć spust? Jaka to satysfakcja?

Fanatyczni zwolennicy bezlusterkowców (nienawidzący lustrzanek z tych samych powodów, z których „nasz” wioskowy mędrek nienawidzi wszystkich blondynek), lubią przytaczać nieistniejące fakty i mity, a następnie rozprawiać się z nimi z całą bezwzględnością. Przytoczę kilka najoryginalniejszych, z którymi się spotkałem…

Wizjer elektroniczny psuje wzrok – Mit! Nie, nie ma, jak dotąd, żadnych badań naukowych, które by o tym świadczyły.

Taaak… Badania naukowe. Jak mogłem o nich zapomnieć. Przecież zawsze można powiedzieć, że „nie ma jakichś badań”, więc problem nie istnieje. Choćby przesiadywanie przez 20 godzin na dobę na fejsbuku. Nie ma przecież żadnych „badań naukowych” świadczących, że to ogłupia i robi z mózgu galaretę. Wniosek? Można przesiadywać na fejsbuku, nic nam nie grozi.

Oczywiście pomijam taki drobiazg, jak to, że po kilkunastominutowym gapieniu się w wizjer elektroniczny, oczy łzawią i robią się czerwone, a obraz, który obserwujemy, wygląda zupełnie inaczej, niż w rzeczywistości. Pomijam też to, że stale włączony wizjer, zżera baterię, a gdybyśmy chcieli skorzystać z tego ekraniku z tyłu, to raz, że w większości sytuacji nic nie zobaczymy (chyba, że zafundujemy sobie taką płachtę, jak mieli fotografowie 150 lat temu, do zakładania na głowę), a dwa, to rozładujemy baterię dwa razy szybciej.

AF w bezlusterkowcach jest wolny – Mit! Z tą bzdurą się już rozprawiliśmy, natomiast dzięki temu, że AF w bezlusterkowcu jest oparty na matrycy można go znacznie ulepszyć programowo.

My też rozprawiliśmy się z tą bzdurą, bo jest akurat dokładnie odwrotnie.

Do bezlusterkowców nie ma obiektywów – Mit! Obiektywów nie ma co najwyżej do Pentaksa. Obecnie wszystkie systemy oferują każdy potrzebny obiektyw. Od UWA do tele.

Oczywiście, ten mit jest w części prawdziwy. Do bezlusterkowców są obiektywy. Tylko żeby je kupić, trzeba zostać prostytutką, albo sprzedać nerki. Obydwie. Przecież o to w tym biznesie dokładnie chodzi. Żeby kupić „nowy” aparat i Nie móc skorzystać z dotychczas używanych obiektywów. Natomiast jeśli chodzi o szkła do lustrzanek, to sytuacja wygląda mniej więcej tak:

W Canonie…

W Pentaxie…

I to wszystko za niewielkie pieniądze!

Lustrzanki mają komorę lustra, która sprawia, że obiektywy do lustrzanek są z reguły mniej doskonałe optycznie.

Z tym poglądem się też zetknąłem, ale nie mam pojęcia, co autor miał na myśli.

Lustrzanki nie mają podglądu ekspozycji, balansu bieli niekiedy dokładnego kadru oraz ostrości.

Tu również nie mam pojęcia, o co chodziło temu biednemu, sfrustrowanemu człowiekowi, ale być może nigdy nie widział lustrzanki i nie wie, że wszystkie te funkcje są w nich dostępne.

Lustrzanki mają znacznie większą grubość i masę.

Po pierwsze, nie znacznie, a po drugie, to co z tego? Telefony są jeszcze lżejsze i mniejsze, niż bezlusterkowce. Czy to znaczy, że aparaty w ogóle nie nadają się do robienia zdjęć? Ten zarzut jest chyba najczęściej powtarzany, bo jak ci obłąkańcy nie mają się już do czego przyczepić, to wiedzą, że zawsze mogą wytknąć lustrzankom ich większą masę (dodajmy, że większą o jakieś kilkadziesiąt gram) i większe o kilkanaście milimetrów gabaryty. Dla nich rzeczywiście najlepszym wyborem byłby jakiś kompakt, albo telefon.

Jedynym minusem bezlusterkowców w porównaniu do lustrzanek jest to, że niektóre z nich mają słabszy czas pracy na baterii.

Och jej! Naprawdę? Bezlusterkowce mają jakiś minus? To straszne! Pewnym pocieszeniem może być to, że „niektóre” i że po prostu „słabszy”, a nie „wręcz-tragicznie-koszmarnie-przerażająco-zajebiście-mały” w porównaniu do lustrzanek. Lustrzanki wszak nie mają elektronicznego wizjera, tylko jakąś dziadowską, archaiczną matówkę, która jednak – o dziwo! – nie pobiera w ogóle prądu.

Podsumowując – Lustrzanki i bezlusterkowce, to dwa zupełnie inne systemy aparatów i – może to zabrzmi nieco górnolotnie – dwa różne systemy wartości. Pierwszy z nich jest efektem dziesiątek lat historii, doświadczeń i eksperymentów, mających na celu ulepszenie aparatu fotograficznego, drugi, dzieckiem marketingu i filozofii podporządkowującej wszystko „wolumenowi sprzedaży”. Oczywiście, można by się zastanawiać, czy przypadkiem nie jest to nieunikniony proces, podobny do tego, który w efekcie dał nam fotografię cyfrową. A przecież fotografia cyfrowa jest wspaniałym wynalazkiem i muszą to przyznać nawet ci, którzy są zatwardziałymi tradycjonalistami.

Rzecz w tym, że cel, jest w tym przypadku środkiem, a nie idealistyczną mrzonką i nie jest wcale regułą, że ten cel jest zawsze „święty”. To bezwzględna walka o przetrwanie i ten, kto nie sprzeda więcej, drożej i nie utrzyma się na rynku dłużej, będzie musiał zniknąć całkowicie.

Dla mnie, aparat bezlusterkowy jest jedynie rozwojową wersją telefonu, lub aparatu kompaktowego. Droższym „proszkiem do prania”, produkowanym w tej samej fabryce, tylko wsypywanym do innego opakowania, z inną nazwą. Producenci bezlusterkowców robią to samo, co w przemyśle samochodowym firmy robiące Crossovery. W tej chwili każdy chce jeździć Crossoverem, bo taka jest moda. Dlatego wszyscy producenci zaczęli je robić. Nawet Dacia, choć widać wyraźnie, że ktoś w Renault w pewnym momencie się obudził – Hej! Panowie! Weźcie no na warsztat któryś z tych złomów i czym prędzej przeróbcie go tak, żeby wyglądał jak SUV. Bo teraz to idzie!
W efekcie powstała Dacia – Odkurzacz…

Nie jestem fanatykiem. Nie twierdzę, że bezlusterkowce są wcielonym złem. Te ich cechy, które dla mnie są wadami, dla kogoś innego mogą być zaletami. Jeśli ktoś jest przyzwyczajony do robienia zdjęć telefonem, to bezlusterkowiec będzie dla niego dużo lepszą alternatywą i pozwoli (przynajmniej niektórym) poczuć się przez parę chwil gwiazdą, co najmniej na miarę Ann Lebovitz. Ja jednak zawsze fotografowałem lustrzankami i nie ograniczałem swojej aktywności tylko do dokumentowania uroczystości rodzinnych. Dlatego mam wobec aparatów pewne wymagania, których bezlusterkowce zwyczajnie nie są w stanie spełnić.

Chciałbym wyraźnie to podkreślić. Niektórzy argumentują „wyższość” bezlusterkowców tym, że „wielu zawodowców ich używa”. No cóż… Jeśli dziś zawodowcem zostaje człowiek, który jeszcze wczoraj na forum fotograficznym zadawał pytanie – Panowie, zamierzam się zająć profesjonalną fotografią mody, poradźcie mi, jaki aparat i obiektyw mam kupić i wytłumaczcie mi, co to jest to ISO, bo nigdzie w internecie nie mogę znaleźć… – to rzeczywiście, jestem skłonny uwierzyć, że „zawodowcy” używają bezlusterkowców. Ale… Skoro tak jest i społeczeństwo to akceptuje, to mnie nic do tego. Daleki jestem od obrażania każdego, dla kogo z takich, czy innych przyczyn, bezlusterkowiec jest aparatem lepszym od lustrzanki. W niniejszym tekście przedstawiłem jednakże mój punkt widzenia i starałem się (czasem z przymrużeniem oka) udowodnić bezsens zarzutów, które pod adresem lustrzanek mają nieprzejednani, obłąkani nienawiścią fanatycy, dla których każda blondynka to k….

Ten fanatyzm jest charakterystyczny dla ludzi, którzy z reguły nic nie wiedzą na temat obiektów swojej nienawiści. Rasiści mający w pogardzie inne religie, czy inny kolor skóry, też nic nie wiedzą na temat tych religii i w ogóle nie znają tych ludzi. Nienawidzą Islamu, choć w życiu nie widzieli na oczy żywego Muzułmanina. Gardzą czarnymi, choć jedyny czarny człowiek, o jakim słyszeli, to Murzynek Bambo z wierszyka dla dzieci. To samo dotyczy aparatów, samochodów, muzyki, jedzenia i polityki. Totalna ignorancja połączona z tępym ślepym uporem i odpornością na wszelką wiedzę.

Na takich ludzi, jest w języku polskim, równie trafne, co i piękne określenie.

Zakute łby.