Kupiłem aparat.

Ale na razie nie powiem, jaki…

I nie, nie jest to Nikon Z9, ani Canon R3. Nie jest to też najnowsze, bardzo drogie dziecko Xiaomi i Leici, smartfon 12S, który ma być podobno lepszy od każdej „profesjonalnej lustrzanki” i ma kosztować coś koło 6 tys. złotówek. Szczerze mówiąc, nie jest to również „profesjonalna lustrzanka”. Ale wiecie co? Postanowiłem to zrobić z dwóch powodów. Jednym z nich, jest chęć udowodnienia niektórym fotoamatorom, że nie muszą kupować najnowszej „eRki” Canona, by zająć się na serio fotografią i robić dobre zdjęcia. A drugi powód? Zamierzam pokazać Wam całą nagą prawdę o smartfonach. Zetrzeć je z powierzchni ziemi i upokorzyć. Oczywiście nie wygram z fanatykami, którzy z uporem maniaka powtarzają mantrę, że „wydruk wielkoformatowy ze smartfona z pewnością będzie nie do odróżnienia od tego z aparatu z dobrym obiektywem”. Tak, to są argumenty typu „pewnego dnia będę, powinny wyglądać, najprawdopodobniej będą nie do odróżnienia…” i tak dalej. Nikt jeszcze nie odważył się, żeby wyrzucić pieniądze w błoto i zrobić wreszcie ten cholerny wydruk, ale ja pracowałem w agencji reklamowej, gdzie takie wydruki robiliśmy i klienci czasami nam przynosili pliki pochodzące z ich wypasionych telefonów. Oni do tego stopnia dali się omamić marketingowi, że nie mogli wprost uwierzyć, jak to jest możliwe? Że zdjęcie ze wspaniałego smartfona, które przecież miało być z detalami i ostre, wygląda jak niektóre obrazy Serauta?

George Seraut, The Gardener

Wspomniałem też o Canonie R3. Na stronie optyczni.pl ukazała się jego recenzja, jak zwykle pełna entuzjazmu i sformułowań typu „przełom w jakości”, „najnowszy flagowy model” i tym podobnych. Ja bardzo lubię optycznych, bo mają prawie wszystko, co się ukazało na rynku i jest to najwygodniejszy sposób, by szybko sprawdzić specyfikację techniczną interesującego nas aparatu. Jeśli chodzi natomiast o część testową, to wszyscy chyba rozumiemy, że z obiektywizmem nie ma ona i nie może mieć nic wspólnego. Tu zdecydowanie najpewniejszym źródłem wiedzy są komentarze użytkowników. Pozwolę sobie zacytować kilka z nich

Maxiczek – Albo mój wzrok przestawił się już na jakiś kosmiczny level albo ten aparat wyraźnie szumi na ISO 3200, a nawet ISO 1600, zdjęcie na ISO 800 też nie jest czyste, szumi i tyle, za bardzo jak na FF z tylko 24Mpx. Tak samo raził mnie szum na zdjęciach Nikona Z9, ja postępu nie widzę.

Genesis – Mnie zastanawia inna kwestia – dlaczego małoobrazkowa (zwana tu, nie wiedzieć czemu – FF) puszka kosztuje prawie 30 tys. zł. Poprzez wzgląd na filmowanie? Od tego są kamery. Jakoś mecze w 4K inaczej wyglądają niż „vlogi” 4K kręcone przez vlogerów.

Molon Labe – Moim zdaniem te „flagowe” aparty propagują taki „zachłanny” styl fotografowania. Ale ta „chciwość na zdjęcia” (więcej, celniej, szybciej…) nie jest odzwierciedleniem potrzeb ogółu użytkowników, ale, nomen omen, obrazem sposobu myślenia korporacji…

Ta ostatnia wypowiedź podoba mi się najbardziej. Uzupełniłbym ją jeszcze jednym cytatem, w którym Qqrq tłumaczy, czemu woli aparaty „niszowe”.

Konstrukcje największych marek od ładnych kilku lat przestały mnie interesować zupełnie, bo mają DUŻO więcej funkcji niż kiedykolwiek będzie mi potrzebne i podziwiam wszystkich którzy nadążają (i podążają) za dodatkami, bez których kilka lat temu też się robiło bez problemu zdjęcia. W nowych aparatach naprawdę trudno się czegokolwiek przyczepić już od kilku lat, jeśli nie jest się nastawionym na maksimum nowinek technologicznych

I taka jest ta naga prawda. W samochodach z lat 70 i 80, każdy mógł wszystko zrobić sam. Drobne naprawy, podniesienie osiągów i tak dalej. Dziś, zwłaszcza gdy popularne stają się samochody elektryczne, NIC już nie zrobimy sami, a przede wszystkim, NIC nie zrobimy za darmo. Tanio też nie. Wiecie, jak się robi „przegląd” Tesli? Tego samochodziku na baterię? Podłącza się go do Wi-Fi (w tym celu czasami trzeba podjechać nieco bliżej pomieszczenia, w którym mamy umieszczony router) i robi się wszystko on-line. Diagnostykę, aktualizację, czy niektóre dodatkowe funkcje. Życzycie sobie „asystenta kierowania”? Więcej mocy? Podłączacie brykę do internetu i po chwili macie to zrobione. Za jedyne parę tysięcy…

To, czego z taką zawziętością, niektórzy nie chcą zrozumieć, to fakt, że „postęp” technologiczny, czy to w aparatach, czy w motoryzacji, czy w każdej innej dziedzinie życia, nie służy temu, żeby te rzeczy były wygodniejsze w użyciu, bardziej przyjazne i niezawodne. Chodzi tu wyłącznie o to, żebyście niczego nie mogli zrobić własnym sumptem. Metodą Adama Słodowego. Ze wszystkim MUSICIE przyjść do korporacji i zapłacić. Są na to dziesiątki, albo raczej setki dowodów, których przytaczanie tutaj w większej liczbie, nie miałoby sensu. Dlatego kiedyś brało się jaki bądź aparat, podpinało się do niego jaki bądź obiektyw (na jaki było Was stać) i robiło się fotografię. Dziś, użytkownicy Canonów R, zadają naiwne pytania, Czemu ta głupia Sigma nie produkuje szkieł z mocowaniem RF? No jak to czemu? Żebyście kupili oryginalne szkło Canona. Są przejściówki, ale drogie, poza tym część funkcji nie działa jak należy z nieoryginalnymi szkłami. A w każdej z kolejnych odsłon, będzie działać coraz mniej. Aż w końcu, na wyświetlaczu aparatu pojawi się komunikat – Nie wykryto obiektywu. Płać albo spadaj, frajerze…

Oczywiście podniosą się głosy, że „postęp technologiczny jest dobry, bo przecież dzisiejsze samochody są lepsze, szybsze, cichsze i wygodniejsze, niż te z przed 40 lat”. To jednak się dzieje niejako przy okazji. Postęp taki jest nieunikniony, ale jest to po prostu efekt uboczny. Mógłbym Wam podać kilka przykładów urządzeń, które zmieniły się tylko i wyłącznie w tym, że są droższe i bardziej skomplikowane w użyciu, ale wcale nie dają Wam więcej, ani nie są bardziej niezawodne. Ekspres do kawy, odbiornik telewizji kablowej, telewizor, telefon, konto bankowe… Mam wyliczać dalej? Dziś wszystko musi być podłączone do internetu, aktualizowane, autoryzowane i płacone. Co było nie tak z programami, np pakietem Adobe, na płytach? Dlaczego teraz jest „w chmurze” i musicie uiszczać za nie miesięczny, lub roczny abonament? Co to znaczy, że „nie mogę tego kupić, raz zapłacić i używać tak długo, jak mi się będzie podobało”? Do obróbki zdjęć mam wciąż CS6 i wcale nie uważam, że muszę go zmienić na nowszą wersję. Ale co ja tam wiem…

Zdaje się też, że niektórzy z Was zapomnieli, po co w ogóle jest fotografia? Co właściwie sprawia, że jest to wasza pasja, a Wy jesteście Fotoamatorami?

Fotografia, to nie tylko rozdzielczość aparatu, liczba pixeli, szczegółowość obrazu i algorytmy, które „same zastosują rozmycie tła w trybie portretowym”. Innymi słowy…

Fotografii nie mierzy się efektywnością!

To, że ludzie biorą aparat do ręki i fotografują, to jest bardzo złożony zbiór najróżniejszych, często metafizycznych elementów! To sam fakt obcowania z cudownym i precyzyjnym urządzeniem, to że się czuje jego dotyk, jego ciężar i że się znosi jego kaprysy. To, że trzeba go okiełznać, poznać i zmusić, by nam służył, jak doskonałe i perfekcyjne narzędzie. Ale nie takie, które zrobi coś za nas. Tylko takie, za pomocą którego MY stworzymy coś pięknego. Jak rzeźbiarz za pomocą dłuta, albo malarz za pomocą pędzla.

Smartfon jest zupełnym zaprzeczeniem tego wszystkiego. Odzwierciedla, (jak to trafnie ujął Molon Labe), sposób myślenia wielkich korporacji. Służy do tego, żeby wyciągnąć go przed siebie, wcisnąć spust, a korporacja zajmie się resztą. Wyciągnie cienie, wyostrzy, obliczy, skompiluje i wyśle na jeden z portali społecznościowych. Dużo, szybko i bez problemów.

Tylko że… Fotografia bez problemów, nie jest fotografią. Samo życie bez problemów nie jest życiem. Jakiekolwiek hobby, jakakolwiek pasja polega na pokonywaniu i rozwiązywaniu problemów. Dlatego powiedziałem, że fotografia nie mierzy się efektywnością. Nie da się „wycenić” liczbą pixeli, czy klatek na sekundę, ani nawet tym, że „smartfona ma się zawsze przy sobie”. Bo to tak naprawdę nie ma znaczenia.

Czy to zdjęcie Kevina Cartera, jest doskonałe technicznie? Ostre, o dużej rozpiętości tonalnej?

A to zdjęcie, Chrisa Stelle Perkinsa, pokazujące radość czarnych dzieciaków, z deszczu, w somalijskiej szkole, czy jest w jakiś sposób ułomne przez to, że zostało zrobione na czarno-białym filmie o kiepskiej rozdzielczości?

A może to zdjęcie, ponieważ Ansel Adams zrobił go jakimś muzealnym pudełkiem na błony płaskie, a jedynym „algorytmem”, którym dysponował, był wymyślony przez niego samego, strefowy pomiar światła, nie wpisuje się we współczesne standardy wyznaczane przez czołowych producentów aparatów?

Mógłbym jeszcze pokazywać zdjęcia wielu sławnych fotografów, którzy nie tylko nie dysponowali Canonem R3, ale nawet nie mieli marnego Xiaomi 12S. Biedacy… A pomimo to robili wspaniałe zdjęcia, które do dziś są niedoścignionym wzorem wielu amatorów. Co ciekawe, zdarzało się, że niektórzy z nich użyczali swego autorytetu firmom robiącym aparaty, natomiast nigdy, żaden liczący się fotograf, nie reklamował, jako swojego narzędzia, smartfona. Co jakiś czas pojawia się tu i ówdzie, nikomu nieznany wypierdek, który prezentuje gówniane, nie przedstawiające niczego, bezbarwne „pstryki” wykonane telefonem i stara się wmówić wszystkim, że „są zajebiste”. Albo jakaś rzekomo „sławna fotografka zajmująca czołowe miejsca we wszystkich konkursach” udziela wywiadu, z którego wynika, że wszyscy ci faceci używający dużych obiektywów to są pieprzeni szowiniści z kompleksem małego ….. . Co gorsza, tacy ludzie pojawiają się na forach fotograficznych, które z definicji skupiają pasjonatów fotografii. Nie bezmyślnych „utrwalaczy przestrzeni przed sobą”, nie dokumentalistów robiących „notatki”, ale hobbystów, którzy fotografią zajmują się nie dlatego, że muszą, ale dlatego, że sprawia im przyjemność pokonywanie problemów i tworzenie! Pojawiają się tam, jak mżawka i tkwią całymi tygodniami, prowadząc swoją pożałowania godną „ewangelizację”.

Wracając do aparatu, który kupiłem…

Na jednym z forów fotograficznych, założyłem wątek o podobnej treści. „Kupiłem wypasiony aparat, ale nie powiem Wam jaki”. Ideą, była w tym przypadku zwykła zabawa, połączona z pokazem możliwości sprzętu, o którym nikt nic nie wie. Po co? Ano po to, żeby pokazać, unaocznić znaną tezę, jakoby to „człowiek robił zdjęcia, a nie aparat”. Bo jakoś nikt nie chce w to uwierzyć. Nagminnie pojawiają się nowi użytkownicy, którzy pytają „co kupić” i jak im polecić aparat starszy niż pięć lat, to się łapią za głowę, że to przecież muzeum! Przestarzały!

Aparat, który ja kupiłem (i tu uchylę rąbka tajemnicy) ukazał się na rynku w 2009 roku. Czyli dziś ma trzynaście lat. Więcej na razie nie zdradzę, bo chciałbym jeszcze pociągnąć tą „zabawę”, zarówno na forum, jak i tutaj. Większość z Was już się domyśliła, że skoro robię z tego zagadkę, to najprawdopodobniej nie jest to sprzęt ani nowoczesny, ani profesjonalny. A pomimo to, jestem gotów wyzwać na ubitą ziemię posiadacza każdego dostępnego dziś na rynku smartfona i przekonamy się, czy potrafi zrobić to samo co ja.

Najpierw musiałem się trochę „nauczyć” nowego aparatu, poznać jego właściwości i kaprysy. Dlatego pierwsze zdjęcia robiłem wszystkiemu, co mi podeszło pod obiektyw…

Zdjęcia, które tu prezentuję, są oczywiście jakoś obrobione, niektóre w sepii, inne czarno białe, z dodaną lekką winietą, albo ramką… To normalne że fotografuję w RAW-ach, a później obrabiam zdjęcia, ponieważ nie chcę powierzać wszystkiego elektronice aparatu, która generuje pliki JPG i nie dlatego, że ona robi to źle. Po prostu obróbka zdjęcia, analiza surowego pliku, decyzja co należy poprawić i wreszcie praca nad nim, są integralną częścią zabawy. Są właśnie tym, co chcę robić, ponieważ jest to moje hobby. Podobnie jak ręczne ustawianie parametrów, dźwięk mechanicznej migawki, klapnięcie lustra, konieczność stabilnego trzymania aparatu, żeby uniknąć poruszenia, użycie statywu, a także decyzja, kiedy i po co go użyć. Jesli na skutek tych wszystkich zabiegów, otrzymuję rezultat, który mnie zadowala, to odczuwam satysfakcję. Radość porównywalną z pierwszym samodzielnym ułożeniem kostki Rubika. Czy taką samą radość dałoby mi zapłacenie komuś, żeby ułożył ją dla mnie? Wątpię…

Na kolejnym spacerze próbowałem zbliżyć się do paru detali…

Jak widzicie, skupiłem się głównie na starych kłódkach i na paru kamykach pod stopami. Kłódki lubię, a kamyki… Akurat na nich stałem, a czasem bywa tak, że chciałoby się fotografować i fotografować, by wypróbować nowy aparat, a bardzo nie ma co. Wtedy wystarczy się schylić, albo rozejrzeć za jakąś kłódką. Temat może czaić się wszędzie. Chociażby w misce z jabłkami…

Później zajrzałem do znajomej stolarni, próbując znaleźć jakiś interesujący temat. W środku…

I na podwórku…

Alan, który wyszedł na papierosa, zapytał – Co robisz? – Fotografuję nowym aparatem – odpowiedziałem…

Choć Alan kompletnie nie zna się na fotografii, zapytał – Ty coś jeszcze robisz z tymi zdjęciami, zanim je pokażesz? Obrabiasz je jakoś?

– No tak – przyznałem – Przerabiam je na jotpegi, a jeszcze wcześniej kadruję, zmieniam kontrast, kolory itd. Wychodzi mi wtedy coś takiego…

Później pomyślałem, że właściwie nie ma za dużo do pokazania, na naszym podwórku. Ale są tam różne ciekawe materiały. Albo raczej „zwyczajne” materiały, ale w ciekawej postaci. I tak powstała seria „Beton, drewno, metal”

Jeszcze z pewnością powrócę do tego pomysłu, a na razie skończyłem pracę, jest weekend. Okazało się, że przegapiłem w tym roku kwitnienie róż. Zdarzają się jeszcze pąki, ale dla wielu z nich, to już „jesień życia…”

Żeby było jasne, nie uważam, że to są „doskonałe zdjęcia”. Nie twierdzę, że powinniście klęknąć przed nimi z zachwytem i zawodzić rzewnymi łzami. Ale tym, którzy zechcą znaleźć w nich jakieś błędy, albo niedoskonałości, odpowiadam, że są to typowe rzeczy, które może chcieć zrobić każdy fotoamator i które zrobi bez problemu, mając do dyspozycji aparat. NIE zrobi ich natomiast (nigdy jeszcze nie widziałem, żeby zrobił) posiadacz smartfona. Musicie wiedzieć, że choć starałem się za bardzo nie ingerować w to, co „wyszło” z aparatu, to jednak każde zdjęcie jest z zasady kadrowane. Mówiąc językiem współczesnych „miszczów”, są to duże kropy (choć według mnie, to mogą być co najwyżej gacie w kropy, a w fotografii, jest to wycinek kadru). Nie zrobiłbym czegoś takiego, dysponując smartfonem. Podobnie, jak nie uzyskałbym odpowiedniej (odpowiednio małej, lub dużej) głębi ostrości, ponieważ smartfony nie mają przysłony. Pamiętacie? Przysłona w tych urządzeniach nazywa się „kodowana” i wygląda tak…

Bierze się to stąd, że w fotografii obliczeniowej, a takiej używają smartfony, głębia ostrości jest uzyskiwana programowo, a nie poprzez zmniejszenie średnicy otworu w obiektywie. Algorytmy, które to obliczają, „wiedzą” w jakiej odległości znajdują się poszczególne plany (właśnie dzięki kodowanej przysłonie) i decydują, które obszary kadru mają być rozmyte. Krótko mówiąc, to co uzyskujemy na zdjęciu, nie wynika w żaden sposób z praw optyki i rodzaju obiektywu, ale jest efektem obliczeń programu. Dlatego nazywa się to „fotografia obliczeniowa”!

Otóż NIE ma takiej możliwości, żeby nawet najpotężniejsze oprogramowanie było w stanie zasymulować KAŻDĄ sytuację zdjęciową, jaka się nam przyśni. W sytuacjach typowych, np w „selfie”, jeśli użyjemy trybu portretowego, wiadomo, że trzeba pozostawić ostre oczy i może całą twarz, a resztę trzeba rozmyć. Ale w takich zdjęciach, jak choćby te, które pokazałem powyżej, smartfon robi „kaput”. Jest bezużyteczny. Dlatego większość tych „zajebistych zdjęć” ze smartfonów ma dużą głębię ostrości i nie ma w ogóle żadnej plastyki, a także dlatego, wszyscy ci akwizytorzy reklamują to gówno jednym i tym samym krajobrazem przedstawiającym odległe pasmo górskie. Bo wiedzą dobrze, że z jakąkolwiek separacją planów, zgodną z tym, co widzi każdy normalny obiektyw, smartfon sobie nie poradzi. I nie ma znaczenia, jak daleko pójdzie technologia i ile gigapixeli (teoretycznych oczywiście) będą miały smartfonowe matryce.

Z prawdziwą fotografią, smartfony nie poradzą sobie NIGDY. Co to znaczy z prawdziwą? To znaczy z taką, jakiej ja chcę. Proste, jak noga od statywu.

Jak tylko uzbieram więcej zdjęć z mojego nowego aparatu, pokażę je w kolejnej części. Być może, zdradzę Wam też, co to za cudo…