Część 2 – Połówki, panoramy i P 67
W pierwszej części zapoznaliśmy się z ogólnymi zagadnieniami fotografii średnioformatowej i pokazałem najbardziej znany jej wariant, czyli kwadrat 6×6. Teraz pora na
Format 645, czyli 6 x 4,5 cm

Ten rozmiar jest jednym z trzech podstawowych standardów, które przyjęły się w fotografii na filmie 6cm. Na papierze ochronnym filmu, są nadrukowane numery kolejnych klatek, umożliwiające (w prostszych aparatach) odczytanie pozycji filmu, przez okienko w tylnej ściance i przewinięcie go o odpowiednią odległość.

Choć błona zwojowa używana jest do wielu różnych formatów (6×4,5 6×6 6×7 6×8 6×9 6×12, a nawet 6×17), to numerki te są nadrukowane tylko do trzech, najpopularniejszych. Format 6×4,5 jest drugim po „kwadracie”, najczęściej używanym i „połówką” trzeciego, czyli 6×9. Czemu? Jakie są jego zalety? Spróbujmy na te pytania odpowiedzieć.
Po pierwsze, proporcje. Klatka taka ma stosunek boków 4:3, czyli prawie idealny, na błonie zwojowej 120, takich klatek zmieści się więcej, bo 16, a nie 12, jak w przypadku kwadratu, no i wreszcie, przełączenie nawet najprymitywniejszego aparatu na tryb 645 jest dziecinnie proste, bo wystarczy wstawić trochę mniejszą ramkę, albo obrócić wbudowane skrzydełka, by „obciąć” boki normalnej klatki 6×6. To można było zrobić nawet w czymś takim…

Numery klatek odczytywało się w innym okienku, a obraz kadrowało sie tak, żeby zmieścił się pomiędzy dwoma czerwonymi liniami widocznymi w celowniku. Oczywiście do zdjęć horyzontalnych, aparat należało obrócić pionowo.
Tak przy okazji, dwa słowa wyjaśnienia, czemu w poprzedniej części nie wspomniałem o Druhu, jako o aparacie, który moglibyśmy użyć do fotografii średnioformatowej. Powód jest prosty. Aparat ten do zdjęć się nie nadaje. W latach 50, czyli wtedy, gdy to pudełko było produkowane, jego używanie było jeszcze zrozumiałe, ale dziś, gdy mamy do wyboru tyle innych aparatów, wyposażonych w takie rzeczy, jak ustawialną migawkę i przysłonę, nie ma to usprawiedliwienia, chyba że ktoś lubi eksperymenty w rodzaju „zdjęcia robione słoikiem po ogórkach”, tudzież drzwiami od stodoły. Pewnie że można, ale po co marnować nie tani przecież, film? Ja wiem, że niektórzy seniorzy zatrzęsą się w tym momencie z oburzenia, ale ten aparat to tylko dekoracja. Element naszej fotograficznej historii i jako taki, powinien stać w muzeum. Zwłaszcza, że różni obłąkańcy, szafując słowami „kolekcjonerski” i „unikatowy”, żądają za to dziadostwo sum, daleko wykraczających poza ramy zdrowego rozsądku. Kolekcjonerska i unikatowa, to jest co najwyżej Alfa, ale to aparat małoobrazkowy, więc porozmawiamy o nim innym razem…

Wracając do naszego formatu 6×4,5 należałoby wspomnieć o jeszcze jednej jego zalecie. Aparaty wyprodukowane z myślą tylko o nim, są na ogół mniejsze, tańsze i poręczniejsze, niż te przystosowane do formatu 6×6 i większych. Najpopularniejszymi jego przedstawicielami (uwzględniając już rynek światowy) są Mamiya 645, 645AF, Bronica ETR, ETRS i ETRSi, oraz Pentax 645 i 645 AF.




I tu też, jak wszędzie, każdy z systemów ma swoich zwolenników i wrogów. Bo niestety, ale fotografowie to szowiniści straszni. Jak któryś raz się uczepi, dajmy na to Nikona, nie daj Boże wymówić przy nim nazwę Canon. Bo się wścieknie. Tymczasem wszystkie te aparaty są do siebie tak podobne, że wszystko jedno, który wybierzemy. Wszystkie mają doskonałe i ostre obiektywy, wszystkie są precyzyjne i niezawodne, jak szwajcarski zegarek. I tak naprawdę, to możemy sobie wybrać ten, który się nam bardziej podoba z wyglądu. To jest właśnie podstawowa różnica między aparatami na film, a tymi, które mają w środku cyfrową matrycę. Te drugie mogą mieć zupełnie różne właściwości, ponieważ liczba dostępnych matryc pomnożona przez liczbę użytych algorytmów przetwarzających światło na plik obrazu, daje sporą liczbę kombinacji. Tymczasem aparat na film, to jest właściwie światłoszczelne pudełko, do którego zakładamy, od przodu obiektyw, od tyłu film i to wszystko. Dlatego też, w fotografii tradycyjnej, więcej zależy od samego fotografa, nie od maszyny. Dziś możemy ponarzekać, że za mało pixeli, że szumy, że dynamika matrycy do d… że „jotpegi z puchy nie takie”, kiedyś każdy miał równe szanse. No… Prawie równe, bo sporo zależało jednak od obiektywu. Co do reszty, jeśli tylko wszystko działało jak należy, a w aparatach made in Japan, na ogół działało, nie miało znaczenia, czy jest to Pentax, czy Mamiya, czy coś jeszcze innego.

Większość przedstawionych tutaj aparatów, to lustrzanki jednoobiektywowe o konstrukcji modułowej. To znaczy, że w środku mamy klocek nazywany korpusem i doczepiane do niego poszczególne elementy, które możemy wymieniać, w zależności od potrzeb. Z przodu możemy podłączyć obiektyw, z góry „kominek” albo przyzmat pentagonalny (ze światłomierzem, lub bez), z tyłu magazynek z filmem i tych magazynków możemy mieć kilka, z różnymi rodzajami filmu, a z boku dodatkowy uchwyt, nie raz z motorem umożliwiający szybsze przewijanie i naciąg migawki. Pierwszy, wymyślił tą zabawę w klocki, Szwed, Victor Hasselblad i zastosował ją w swoich aparatach, które do tej pory są czymś w rodzaju wzorca wyznaczającego standardy jakości dla wszystkich innych podobnych konstrukcji.

O Hasselbladzie też nie wspomniałem, gdy mówiłem o aparatach 6×6, ponieważ jest to sprzęt dla zawodowców, którzy żyją z fotografii i mają dużo pieniędzy, które mogą wydać na aparat, albo dla bogatych snobów, obnoszących się w towarzystwie ze swoim zegarkiem Rolex i piórem Mont Blanc. Krótko mówiąc, nie jest to aparat ani dla Was, ani dla mnie. Pewnie że nie obraziłbym się, gdyby mi ktoś takiego sprezentował, ale co ja bym z nim zrobił? Na ulicę na pewno bym z nim nie wyszedł, z tego samego powodu, z jakiego nie wyszedłbym z Rolleiflexem. Patrickiem Demarchelierem też nie jestem, więc wybiorę raczej coś tańszego. I prawdopodobnie na pewno, będzie to Mamiya 645. Dlaczego? Bo Pentaxa 645 już mam i chciałbym się pobawić czymś innym. A w ogóle, to wybrałbym chyba inny rozmiar…
Pentax 6 x 7 cm

To dziwny format. Bo niby już nie kwadrat, ale jeszcze nie prostokąt. Fani Pentaxa 67 twierdzą, że jest to format idealny, ale ja nie byłbym tego taki pewny. Zdjęcia kadrowane według takich proporcji wyglądają nienaturalnie i nieproporcjonalnie. Choć sam aparat pewnie jest tego warty, bo to wspaniała maszyna z niesamowicie ostrą „szklarnią” i z pewnością ma duszę. Opakowaną zresztą pięknie i koniecznie z drewnianym politurowanym uchwytem w komplecie.

Pentax 67 nie jest jedynym aparatem, robiącym zdjęcia na klatkach o tym formacie, ale z pewnością jest najbardziej rozpoznawalny. Zresztą ma to, jakby nie było, w nazwie. Inne aparaty 6×7, to Mamiya RB67, lub RZ67, wyposażona w odpowiedni magazynek, oraz Bronica GS-1, określana zresztą, jako największa lustrzanka jednoobiektywowa, z pomiarem światła TTL. Z tym, że są to wszystko aparaty modułowe, a Pentax 67 to taki „przerośnięty Zenit”, w którym można wymieniać tylko obiektywy i celowniki.
Później robi się już duże i ciężkie…
Format 6 x 8, oraz 6 x 9 cm

Jak zapewne pamiętacie, 6×9 jest jednym z trzech podstawowych formatów, jakie są zakodowane na filmie 120, w postaci nadrukowanych z tyłu numerów kolejnych klatek. Pierwsze aparaty typu box, oraz niektóre składane mieszkowce, fotografowały właśnie w tym formacie.

Ja sam używałem Mamiyi RB67, z magazynkiem 6×8 i choć wielkość klatki, oraz szczegółowość obrazu były po prostu powalające, to sam aparat też potrafił nieźle „przygiąć” do ziemi. Na poniższym zdjęciu porównanie wielkości tej Mamiyi, z typową lustrzanką małoobrazkową.

Widzicie o co chodzi? Po prostu, powyżej formatu 6×6, fotografia średnioformatowa przestaje być fotografią mobilną. No i jeśli nie zamierzacie wywoływać tradycyjnych odbitek, w ciemni, tylko skanować negatywy, to lepiej kupcie od razu średni format cyfrowy (Pentax 645D, lub Pentax 645Z), albo nawet jakiś lepszy aparat „Full Frame” i uzyskacie porównywalną jakość, nie ponosząc dodatkowych kosztów związanych ze skanerem, wózkiem widłowym do transportu aparatu, o kosztach chemii i ogromie włożonej pracy nie wspominając.
Ja miałem to monstrum i choć zdjęcia zapierają dech swoją szczegółowością, oraz jakością, to jednak mam tych zdjęć… Zaledwie kilka. No bo powiedzmy sobie jasno, kto z Was może sobie pozwolić na poświęcenie całego dnia, żeby wybrać się „w plener” z aparatem, którego używanie bez statywu mija się z celem, a on sam wymaga wynajęcia tragarza, który będzie to wszystko nosił? Wakacje z rodziną? Krótki wypad w weekend, w jakieś fajne miejsce? Zapomnijcie. Ten aparat jest jak koń. Ludzie, którzy mają konie, będą wiedzieli o co chodzi. Gdy zdecydujecie się na uprawianie podobnego hobby, w zasadzie jesteście skończeni. Wasza żona, Wasze dzieci, nie będą miały z Was najmniejszego pożytku. Wkrótce stracicie także pracę i przyjaciół. Wszystko pochłonie aparat o wielkości lokomotywy. I bądźmy szczerzy, podobnej wadze.



Sprzedałem tę kobyłę, bo bardzo chciałem mieć Pentaxa K1, który jest aparatem cyfrowym i niestety, kosztował kupę pieniędzy, w związku z czym musiałem sobie odpowiedzieć na jedno proste pytanie. Czy wolę trzymać w szafie Mamiyę RB67, która daje piękny obrazek i w ogóle jest mega cool, ale używam jej dwa razy w roku, czy raczej powinienem kupić pełnoklatkową cyfrówkę, która da mi podobny, albo trochę lepszy rezultat i nie będę musiał wynajmować za każdym razem tragarzy, żeby tego użyć. Oczywiście ideałem było by zatrzymanie obydwóch aparatów, ale niestety, lajf is brutal, a ja nie mam bogatych rodziców, którzy spełniają wszystkie moje zachcianki, więc… Mamiya poszła do Londynu. Kupił ją pewien facet swojej córce, żeby miała na czym się uczyć prawdziwej fotografii. Dobrze zapłacił, więc jestem mu bardzo wdzięczny, bo to mnie przybliżyło znacznie do mojego celu. Jaka jednak jest konkluzja? Ano taka, że jeśli chcemy uprawiać fotografię średnioformatową, to powinniśmy znać granicę tzw. „Zdrowego rozsądku”. A tą granicą jest format 6×7. Czyli ten wyznaczony przez Pentaxa 67. Wszystko „powyżej”, przenosi nas w zupełnie inne obszary fotografii. Tam, gdzie rozsądek przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie i wszystko jest dozwolone…
W tytule niniejszej części, znalazło się słowo „panorama”. Co to oznacza? Otóż film o szerokości 6 cm ma swoje granice szerokości. Czyli jakieś 17cm. Dwa najbardziej znane aparaty, które wpisują się w ten format, to Fuji GX 617 Panorama, oraz Linhof 617 Technorama.

Linhof wygląda podobnie i w ogóle te aparaty są do siebie bardzo podobne pod paroma względami. Każdy z nich jest pierońsko drogi (od 4 do 6 tys dolarów), każdy jest ogromny i ciężki (wymiary Fuji: 279 x 114 x 92 mm, waga 1270 g) i obydwa mają bardzo wąskie zastosowanie. No bo kadr o proporcjach prawie 3 : 1, raczej średnio się nadaje do portretu, masa i gabaryty wykluczają użycie tego monstrum w reportażu (chyba że do samoobrony), no i nie każdego stać na aparat za taką kasę, zwłaszcza jeśli zrobi nim ledwie kilka klatek w ciągu roku. Pejzaż, architektura i to w celach komercyjnych, bądź wystawowych, to nie jest to, co robi przeciętny fotoamator. Pewnie, że jakość z takiego negatywu jest niesamowita, ale tu już wchodzimy w obszar fotografii wielkoformatowej. Możemy oczywiście, ale wtedy większy sens będzie miało kupienie kamery na błony płaskie, która będzie o wiele tańsza i poręczniejsza. Na przykład takiej…

A więc tak jak mówiłem, w praktyce amatorskiej możemy się ograniczyć do trzech wielkości klatek.
6×4,5 6×6 i 6x7cm
Istnieje jeszcze sporo aparatów i to w każdym z tych formatów, których nie omówiłem, jak np. celownikowa Mamiya 6

Lub bardzo podobna, choć z niewymiennym, ale za to doskonałym obiektywem Nikkor, Makina 67…

To jeden z ulubionych aparatów pana Nobuyoshi Araki, obok Pentaxa 67 i Pentaxa 645

Oraz cała gama celownikowych Fuji, od formatu 6×4.5 do 6×9, z wymiennymi, lub stałymi obiektywami. To wspaniałe maszyny, ale niestety, wciąż trzymają dość wysoką cenę. Jeśli ktoś chce spróbować „większego” średniego formatu, i nie być przykutym do jednego miejsca przez sprzęt o wielkości kamienicy, to któryś z tych aparatów będzie świetnym wyborem.

Na sam koniec, ciekawostka. Istnieją też aparaty na film 120, zaliczające się do kategorii „łomograficznych”. Są to różne „Holgi, Diany” i tym podobne wynalazki, które są mniej więcej tak samo zaawansowane technicznie, jak wspomniany wcześniej polski aparat Druh. Mają najczęściej pojedyńczą plastikową soczewkę zamiast obiektywu, blaszkę na sprężynce zamiast migawki i są wykonane z podłego plastiku, z precyzją, jaka charakteryzuje ociosany siekierą pień drzewa.

Ten „aparat” jest nawet gorszy od Druha, a cała idea „lomografii” polegała właśnie na tym, żeby stworzyć „ruch”, dzięki któremu będzie można sprzedawać takie gówniane zabawki za wcale niemałe pieniądze. Ponieważ zajęli się tym austriaccy studenci biznesu, więc zaplanowali wszystko z iście germańską precyzją i pomysł wypalił. Musiał wypalić, albowiem zawsze znajdzie się odpowiednia liczba „pożytecznych idiotów”, którzy łykną bajeczkę i zaczną radośnie nieść „dobrą nowinę” w świat. Dokładnie ten sam mechanizm działa w przypadku smartfonów i ich wiernych prozelitów. A ci, którzy robią na tym pieniądze, doskonale o tym wiedzą i zapewne śmieją się w kułak, widząc jak sami, bez ich pomocy się wrabiamy w gówno. Niektórzy robią to dla pieniędzy, ale powiedzmy sobie szczerze, co to za pieniądze? Stanowczo za mało, żeby opłacało się robić z siebie dziwkę, prawda?
Jest wszakże jeden aparat, zrodzony przez „lomografię”, który może być ciekawym eksperymentem, jeśli tylko znajdziemy gdzieś takiego za rozsądną sumę (nie próbujcie go kupować bezpośrednio na stronie lomograficznej, bo tam sobie liczą za niego 2000 zł. A za tą kwotę możecie mieć naprawdę porządny średnioformatowy aparat). To młodszy, ale wyrośnięty brat radzieckiego kompaktu, który z kolei stał się punktem wyjściowym do stworzenia całej „legendy”. To Lomo LC-A 120.

Ten aparat jest bardzo podobny do swojego pierwowzoru na film 35mm i podejrzewam, że ma dokładnie ten sam obiektyw, ponieważ jego ogniskowa wynosi 35mm, a w małoobrazkowym Lomo 32mm. W formacie 6×6 cm, jest to bardzo szeroki kąt, więc zapomnijmy o małej głębi ostrości, czy o jakichś wysublimowanych portretach. To jednak świetna zabawka do „fotografii ulicznej”. Niestety, wymagająca pewnych umiejętności, jeśli się chce uzyskać w miarę poprawne zdjęcia. Ustawiać nie musimy wiele, bo tylko czułość filmu i przysłonę. Odległość jest stała, czas otwarcia prostej, nożycowej migawki, to prawdopodobnie od 1/250 do kilku sekund. Mówię – „prawdopodobnie”, bo różne źródła podają różne wartości, od 1/100 do nawet 1/500 sek. Migawka jest jednocześnie przysłoną, przewijanie filmu odbywa się ręcznie, bez blokady, a więc możemy naświetlać każdą klatkę wielokrotnie.
W robieniu zdjęć takim czymś, nie chodzi o samo zdjęcie. Nie chcemy, żeby ono było dobrej jakości, żeby coś przedstawiało, albo żeby to był jakiś wypasiony portret. Przyjemność doświadczenia polega tu na tym, że w ogóle „coś” nam wychodzi, pomimo iż robimy zdjęcia puszką po fasoli. To w pewnym sensie jest podobne do fotografii otworkowej. Tam mamy skrzynkę, z małym otworem z przodu i materiałem światłoczułym z tyłu, tu w zasadzie też, tylko zamiast otworu jest plastikowa soczewka. Możemy się poczuć trochę jak pionierzy fotografii, albo w ostateczności Angus MacGyver… Nie wydajmy jednak na coś takiego worka pieniędzy, tylko zmajstrujmy sobie ową skrzynkę sami. Inaczej cała zabawa traci sens.
Wyjątkiem jest właśnie Lomo LC-A 120. Ma szklany obiektyw i całkiem niewielkie gabaryty, jak na celownikowy aparat 6×6. Dużo więcej frajdy dostarczy Wam i tak pierwszy z brzegu mieszkowiec, albo lustrzanka dwuobiektywowa w rodzaju czeskiego Druoflexa. Niemniej jednak wspomniałem, że taki aparat istnieje, a wybór i tak należy do Was.
Witam, pisałeś kiedyś że użytkowałeś zacnego Kieva 60. Stałem się właścicielem takowego z obiektywem Volna 80 mm. Jestem ciekaw Twojego rankingu obiektywów do tego aparatu. Chciałbym poznać Twoje zdanie na ten temat że względu na Twoje zdroworozsądkowe podejście do tematu fotografii. Świetnie się czyta Twojego bloga, cieszę się że na niego trafiłem. Pozdrawiam serdecznie 👍👍👍
Witaj Jarku. Niestety nie pomogę Ci wiele, bo i nie ma za wiele tu do powiedzenia. Obiektywów generalnie było mało, ale pasowały od Pentacona-Sixa więc ludzie jakoś sobie radzili. Trochę ze Wschodu, trochę z Zachodu (też tego wschodniego) i coś tam szło skompletować. Wołna 80mm to standard i to dobry standard. Moim zdaniem lepszy od Pentaconowskiego Biometara Tutaj masz artykuł w Foto Kurierze, na temat Pentacona, gdzie jest lista wszystkich obiektywów do niego. Na uwagę zasługuje Sonnar 180mm, o którym nie mam dobrego zdania, jeśli używać go w cyfrówce, ale w Kievie się sprawdzi. Tylko że to ciężkie bydlę. Szerokokątny, to Flektogon, albo sowiecki Zodiak-8 o ogniskowej 30mm.
Dzięki za miłe słowa i również pozdrawiam. 😀
Dzięki, zdecydowałem się na Mira 26 B 45 mm a potem zabaczymy czy Sonnar 180 mm czy Kaleinar 150 mm. Pozdrawiam serdecznie 👍👍👍
Nie ma sprawy. Życzę powodzenia 😀