Mówiłem, że wróci!

Ale spokojnie. To jeszcze nie to…

Wielokrotnie przepowiadałem powrót fotografii tradycyjnej. Ale nikt nie chciał mnie słuchać. To znaczy… Może i słyszeli, ale pukali się w czoło za moimi plecami. Na jednym z forów fotograficznych (przez litość nie powiem którym) wręcz szydzono ze mnie, dowodząc, że „tak jak fotografia na filmie należy do historii, tak do historii przejdzie niebawem fotografia aparatami. Niech no tylko Samsung ulepszy fotografię obliczeniową w swoich smartfonach…”

Pokazywanie niezliczonych przykładów fotografów, którzy tworzą i to teraz, a nie sto lat temu, wspaniałe dzieła, posługując się tylko filmem światłoczułym, przytaczanie liczby grup tematycznych, na różnych portalach typu fb, poświęconych technikom tradycyjnym, to wszystko nie ma znaczenia. Albo udają, że nie widzą, albo uśmiechając się jadowicie, twierdzą – Och, to tylko nisza, bardzo wąska zresztą. Garstka szaleńców, których nikt nie słucha…

Doprawdy? Weźmy pierwszego lepszego z tych kilkudziesięciu tysięcy, którzy są zarejestrowani tylko na Flickr. Miłosz Wozaczyński. Tylko tego jednego, bo nie ma sensu, żebym wklepywał tu wszystkich. Jeśli chcecie, to wpiszcie sobie sami, na dowolnym portalu społecznościowym, czy stronie ze zdjęciami, „film photography”, albo „traditional photography” i zobaczcie.

Miłosz robi zdjęcia aparatem wielkoformatowym i z tego co zauważyłem, używa nawet klisz rentgenowskich. W każdym razie tworzy zdjęcie w całości tak, jak ono wygląda. Nie ma tu żadnych cyfrowych sztuczek. Nawet selektywna nieostrość planu jest realizowana za pomocą przechyłów czołówki. Szczerze mówiąc, śmiem wątpić, żeby ktokolwiek był w stanie uzyskać bodaj zbliżone rezultaty, obróbką komputerową. To jest styl, nie do podrobienia.

Niedawno pokazywałem prace pewnego Holendra, Alexa Timmermansa. Gość robi w mokrym kollodionie. Myślicie, że tylko on? Jest setki, jak nie tysiące takich artystów. Tych, o których wiemy. A o ilu nie wiemy?

Alex Timmermann – Mokry kollodion

Dla ilu fotografia tradycyjna jest pasją, którą poświęcają większość swojego życia? Cóż… Możemy to stwierdzić chociażby po rynku aparatów, osprzętu i materiałów. To, że najwięksi producenci się z tego rynku częściowo wycofali, nie znaczy że on nie istnieje. Przeciwnie, jest z roku na rok coraz potężniejszy i bardziej wyspecjalizowany. Wspomniany Alex Timmermann kupił kiedyś aparat, właśnie do mokrego kollodionu, o wymiarach… 30×40 cm. Kupił go w firmie niejakiego Andrieja Donczewa, który produkuje właśnie takie wielkoformatowe monstra. I nie narzeka na brak zamówień. Spójrzcie na Ebaya. Kiedyś? Jeszcze nie tak dawno, ciężko było uświadczyć coś o formacie 4×5 cali. A teraz? Przeciętnie kilkaset wyników i bez dwóch – trzech tys. w portfelu, nawet nie szukajcie. Zwykła fotografia małoobrazkowa? Wiecie co to jest za aparat?

To Yashica T4, która nie jest niczym specjalnym. Ot, trochę porządniejszy, choć prosty, typowy kompakt z lat 90. Wiecie po ile chodzą na eBayu? Założę się o flaszkę, że nie zgadniecie. Strucla, porysowanego i powycieranego jak klamka, można ustrzelić już za £200. Ale w ładnym, „pudełkowym” stanie, cena wynosi… £400. To jest ponad dwa tysiące złotych! A są i po £500! Za aparat, który w momencie, gdy był nowy, czyli właśnie w połowie lat 90, trzeba było dać (relatywnie) dwa razy mniej!

To obłęd, bo jest wiele dużo lepszych i znacznie tańszych kompaktów z tamtego czasu, ale ten obłęd da się wytłumaczyć. Yashica T4 to po prostu dobry aparat. Mający tyle ile trzeba, ze szklanym obiektywem, koniec kropka.

Niestety nie rozumieją tego kretyni, którzy są zatrudnieni w działach marketingu wielkich koncernów. Wielkie koncerny chciałyby tak jak kiedyś, kosić kasę na przedmiotach produkowanych masowo, ale żeby to robić, musieliby wiedzieć, co produkować. Zlecają więc wykonanie „riserczu” odpowiednim pracownikom, a ci, ponieważ nie dysponują podstawowymi narzędziami, takimi jak mózg, umiejętność kojarzenia, czy w ogóle jakaś szczątkowa wiedza o świecie (nie mówiąc już o znajomości tematu), więc siadnają do komputera i wydają Alexie (albo Cortanie) polecenie – Znajdź wszystko na temat fotografii analogowej. Ona kieruje ich na stronę lomography.com, gdzie dowiadują się, że fotografia analogowa, to po prostu lomografia. A ta, jak wiemy chociażby z moich poprzednich artykułów (skąd się wzięła łomografia i kup pan cegłę), bazuje na takich aparatach:

W rezultacie, na rynku pojawiły się „nowe aparaty na film”, produkowane (czy raczej firmowane) przez takich potentatów jak Kodak, czy Agfa, które wyglądają tak:

Nie, nie i jeszcze raz nie! Pojawiło się toto w sprzedaży i co? Na co oni liczą? Że gówniarze rzucą się na te jednorazówki, jak szczerbaty na suchary, bo „to taki zajebisty dizajn”? Że nie ważne dla nich będzie, jakie to robi zdjęcia, gdyż jedynym powodem, dla którego wydali na ten plastik prawie 200 złotych, jest chęć zamanifestowania swojej indywidualności? Chyba podobna myśl przyświecała pomysłodawcom tego g… firmowanego (o zgrozo!) przez Yashicę…

Zdjęcie z serwisu Peta Pixel

Na Kickstarterze (gdzie projekt powstał) widziałem tyle wściekłości wylewającej się z komentarzy, poprzeplatanych przekleństwami i żądaniami zwrotu pieniędzy, że w porównaniu, nawet forum Elektrody wydało mi się miejscem przepełnionym miłością i wzajemną tolerancją. Ale wcale mi nie szkoda tych frajerów. Czego oni się spodziewali? Że aparat z sensorem 1/2.5″, czyli 5,7 x 4,3 mm, włożony do „jednorazówki” z tanim plastikowym obiektywem, zrobi im zdjęcia takie, jak Leica M6? Oczywiście nie chodzi tu o to, tylko o fakt, że możecie zaszpanować w towarzystwie, wkładając do olskulowo wyglądającego „dalmierza” coś, co wygląda jak kaseta z filmem. Ale efekty są dużo gorsze, niż… No właśnie nie wiem, do czego mógłbym to porównać. Do Nokii 7650 z 2002 roku, wyposażonej w aparat o obłędnej jak na tamte czasy rozdzielczości 0,3 Megapixela?

Dla niektórych komentujących też było to oczywiste…

Najzabawniejsze jest to, że oni zebrali prawie 5 milionów i wyprodukowali „aparat”, który kosztuje 700 złotych!

Wiecie, o co mi chodzi? Weżcie dowolny samochód z czasów Waszej młodości (na przykład Forda Cortinę, albo… Fiata 125P) i wyobraźcie sobie, że jakaś firma zbudowała Wam dokładnie to samo, ale nowe i wykorzystując najnowsze technologie. Nie „w stylu” (VW Beetle jest złym przykładem), tylko dokładnie to samo. Kupilibyście? Bo ja tak.

Gdyby dziś pojawił się na rynku jakiś celownikowy dalmierz, na film 35mm, coś w rodzaju Yashici Electro (powyżej), albo coś podobnego do jednego z tych kompaktów, o których pisalem tutaj, i nie kosztowałoby to worka pieniędzy, to kupiłbym od razu. I kupiłoby wiele innych osób, które są amatorami fotografii i chcieliby pofotografować na filmie, ale nie mają na czym. To przez tych debili, którzy wymyślili projekt „Yashica digi film” i przez tych ograniczonych tępych półgłówków, którzy są odpowiedzialni za wdrażanie nowych produktów w firmach „potentatach”, takie aparaty jak Yashica T4, czy którykolwiek lepszy kompakt z lat 90, są dziś na portalach aukcyjnych po pińcet funtów! Gdyby ktoś to zaczął produkować, za rozsądną cenę, ci cwaniacy i wydrwigrosze zaraz by spuścili z tonu i skończyłyby się ogłoszenia w rodzaju:

Sprzedam kóltowy aparat do fotografii na kliszy kolorowej i czarno białej. Aparat dla kolekcjonera. Aparat sprzedaje jako niesprawny (nie da się wyjąć bateryjek, bo się czymś przykleiły), cena kup teraz 750zł. Daję dodatkowo oryginalny skurzany futerał…

Zarówno ten cytat, jak i powyższy aparat, pojawiły się całkiem niedawno, w artykule „Fotografia musi być trudna„.

Przecież nie trzeba wiele. Wystarczy tylko podejść do ludzi UCZCIWIE i nie próbować zrobić z nich idiotów, oferując im „cztery różne kartridże umożliwiające fotografowanie w złych warunkach oświetleniowych, uzyskanie obrazu o większej szczegółowości, lub fotografię czarno białą”

Ci bezczelni gnoje z marketingu już mają tak nasrane w łbach, że są przekonani, iż wszystko da się sprzedać dzięki odpowiedniemu przedstawieniu faktów i reklamie. Nawet końskie g… zapakowane w ładny kolorowy papierek. A! Bo zapomniałem jeszcze dodać o szumnych zapowiedziach „nowych fascynujących wersji kolorystycznych. Już wkrótce!”

Spójrzcie na stronę jednego ze znanych sklepów fotograficznych w Wielkiej Brytanii. Oferuje on (a jakże) cyfrowe lustrzanki, bezlustra, obiektywy i w ogóle wszystko, czego tylko może potrzebować zarówno amator, jak i zawodowiec. Ma też „aparaty analogowe” Zobaczcie jakie! Na prawie 50 modeli, nie ma ANI JEDNEGO normalnego aparatu! Wszystko to są plastikowe jednorazówki znane również z „lomografii”. Czy naprawdę wyprodukowanie normalnego kompaktu, z przyzwoitym szklanym obiektywem, jakich było tysiące w latach świetności filmu, jest dziś niemożliwe?

Odpowiedź brzmi – Ależ oczywiście, jest możliwe. Tylko że nikt tego nie zrobi, bo produkcją sprzętu dla fotoamatorów dziś nie zajmują się osoby, które mają choćby mgliste pojęcie o fotografii. Dać ludziom to czego chcą? Zapomnijcie. Oni Wam wcisną coś, czego w ogóle nie potrzebujecie i będą starać się Was przekonać, w swoich aroganckich spotach reklamowych, że to jest właśnie to, o czym marzycie.

Dlatego w podtytule napisałem, że „To jeszcze nie to”. Fotografia na filmie wróci i to jest pewne, jak to, że po nocy przychodzi dzień. To było oczywiste, że gdy ci wszyscy fotoamatorzy znudzą się swoimi cyfrowymi zabawkami, zapragną czegoś więcej. Zapragną TWORZYĆ samodzielnie fotografię. Wywołać film i zrobić odbitki. I wziąć udział w każdym etapie tego twórczego procesu.

Oczywiście będą też tacy, którzy kupią sobie aparat na film dla szpanu. Celebryci, hipsterzy i paru rozpieszczonych dzieciaków z bogatych domów, którzy będą chcieli, żeby ich uważano za wielkich artystów. Ale to będzie margines. Zdecydowana większość, będzie chciała NAPRAWDĘ robić zdjęcia na filmie. I to się wtedy rozwinie. Pod warunkiem, że ktoś w tych „wielkich firmach” to zrozumie (wygląda na to, że ci w Pentaxie już zrozumieli).

Czego i Wam i sobie życzę…