Sztuczna Intelygencja

Po co komu w ogóle fotograf?

W poprzednich artykułach często zadawałem pytanie – Po co komu lustro w aparacie, po co komu bezlustro, ewentualnie, po co komu postęp. Dziś zrobię na odwrót i zadam pytanie, jak w nagłówku. Po co w ogóle człowiek robiący zdjęcia (tworzący fotografię)?

Zacznijmy od zdania, które według mnie możemy przyjąć jako podstawę dalszych wywodów i które wielokrotnie zresztą, przy różnych okazjach i w różnych formach jest przeze mnie powtarzanym.

Fotografia jest twórczością.

Procesem kreatywnym, jak kto woli. A więc z definicji, jest to proces zachodzący w psychice ludzkiej, doprowadzający do powstania twórczego dzieła. Może być to dzieło literackie, obraz, rzeźba, albo… Właśnie fotografia.

Fotografia może być też dokumentacją, albo reportażem, czyli mówiąc prostymi słowami, ma za zadanie zatrzymać jakąś chwilę, na filmie, lub matrycy światłoczułej, żeby można ją było obejrzeć jeszcze raz, pokazać komuś innemu, albo poprzez wyizolowanie, wzmocnić przekaz płynący akurat z tej jednej, niepowtarzalnej chwili. Odniosę się tu do jednej z moich ulubionych fotografii, a mianowicie „Dziewczynki z sępem” Kevina Cartera.

Na temat tego zdjęcia napisano już wiele bzdur i stworzono wiele głupkowatych „analiz”, ale nie o to mi w tym momencie chodzi. Nie patrzymy tu na takie rzeczy jak ostrość, temperatura barwowa, czy rozpiętość tonalna, bo te rzeczy się nie liczą. Wartość przekazu jest dominująca i niezależnie od tego, „co” obraz ów nam przekazuje, nie da się koło niego przejść obojętnie. Przewaga fotografii w reportażu zawsze polegała na tym, że ciężko było „nie uwierzyć”, że to co widzimy, to nieprawda. Oczywiście znamy liczne przypadki manipulacji (być może, niedługo też coś o tym napiszę), ale fotografia w świadomości ludzkiej zawsze istniała, jako coś pewnego i wiarygodnego. Wyobraźcie sobie, że powyższą scenę ktoś narysował, albo namalował. Choćby nie wiem jak realistycznie i doskonale to zrobił, nikt nie wziąłby tego poważnie, jako dokumentu. Co najwyżej artyście dostałoby się, że robi sobie żarty z tak makabrycznego tematu.

Jednak… Obraz ten posiada pewne niedoskonałości. Fotografia jest bowiem medium ułomnym. Mówi się „Obraz jest wart tysiąc słów”, ale pod warunkiem, że WIEMY, co to są za słowa. Czyli ktoś nam to znaczenie wytłumaczy. Obraz sam z siebie, nie jest w stanie opowiedzieć żadnej historii i dlatego zgadzam się (bo ja tego określenia nie wymyśliłem), że jest medium ułomnym.

Co z tego wszystkiego wynika? Dodajmy jeszcze, że właściwie każde medium, każde narzędzie twórcy posiada pewne wady, a stanie się jasne, że te wady, te niedoskonałości narzędzi, są swoistą „pieczęcią” potwierdzającą oryginalność dzieła. Wyobraźcie sobie, że Van Gogh wcale nie namalował słoneczników, tylko je sfotografował. Albo jeszcze lepiej, „wykreował” w programie AI. Pomyślcie tylko, że na całym świecie znalazło się kilka tysięcy takich „Van Goghów”, którzy pewnego dnia się obudzili i zastanawiając się, co by tu stworzyć, zakrzyknęli – Wiem! Zrobię obraz słoneczników w wazonie… Powstałoby wtedy coś takiego…

Oczywiście, jako obraz wygenerowany przez AI, byłby to obraz niemal doskonały. Żadnych zwiędłych płatków, uschniętych liści, a przede wszystkim, żadnych wad wynikających z niedoskonałości optyki, użytych farb i pędzli, oraz niedostatków talentu. Czy już rozumiecie o co chodzi?

Właśnie dlatego fotografia reportażowa, bardzo często była „stylizowana” na kiepską technicznie, bo to podnosiło jej autentyczność. Duże ziarno wynikające ze stosowania wysokoczułych filmów, błędy w naświetlaniu, czy ustawieniu ostrości, bo „nie było czasu”, a nawet kompletnie wariackie kadrowanie, mające wywołać złudzenie robienia zdjęć w biegu. Oczywiście znakomita większość tych zdjęć była naprawdę robiona w ciężkich warunkach, ale zdarzali się i tacy, którzy próbowali nieco „dopomóc” własnej sławie i uciekali się do, co tu dużo gadać, takich niecnych praktyk.

Czymż zatem są te wszystkie niedoskonałości, jak nie znakami indywidualnego stylu twórcy? Jak nie tym, co umożliwia nam rozpoznanie, kim był autor? Pisałem niedawno o tym, że w internecie można znaleźć np tysiące, jak nie setki tysięcy portretów robionych węglem, bądź ołówkiem, głównie przez Chińczyków (ich jest dużo, więc czego się nie tkną, robią to na skalę masową). Sęk w tym, że przerzucacie te ich „dzieła”, jak sieczkę i za parę minut – Ba! Za parę sekund! – Już o nich nie pamiętacie. Bo nie da się tego zapamiętać. Nie ma tam niczego, co sprawiłoby, że pozostałyby w Waszej pamięci na zawsze.

A portret Gertrudy Stein, Picassa? Albo Listonosz Roulin, Van Gogha? Tancerki Degasa? Czy karykaturalne portrety Lautrec’a? Tego się nie da zapomnieć. Oczywiście, pierwsza myśl, która przychodzi większości z nas do głowy, gdy widzimy starego poczciwego Roulina, to – Boże! Przecież pięcioletnie dziecko namalowałoby to lepiej!

Jeśli rozumiecie to wszystko, to czemu pozwalacie, żeby waszą indywidualność zabijała jakaś kretyńska apka, stworzona przez korporację mającą na celu tylko jedno. Zarobienie jak największej kasy? Na naiwniakach, którzy dzięki tej apce mogą się poczuć „prawdziwymi artystami”.

Jeśli rozumiecie, czemu Słoneczniki, czy Gwiaździsta Noc Van Gogha są jedynymi dziełami w swoim rodzaju, na całym cholernym świecie, to czemu zachwycacie się, że Artificial Intelligence „stworzyła obraz, który zawisł w galerii sztuki”? Bo tego nie rozumiem. Przecież cały sens sztuki polega na tym, że została stworzona przez człowieka! To jest „sedno sprawy”, całe „clou”! Jeśli wyeliminujecie człowieka, to nie mamy o czym mówić. Jeśli z dania pod tytułem „Kurczak z frytkami” wyeliminujecie kurczaka, to jaki będzie sens dalszego nazywania owego dania „kurczakiem z frytkami”? I teraz – uwaga! – Jeśli zlecicie AI zastąpienie kurczaka ziemniakami, albo dajmy na to cukrem, uformowanym fantazyjnie w kształt tuszy kurczaczej i tryśniętym jakimś brązowym lakierem udającym pięknie przypieczoną chrupiącą skórkę, to choćby nie wiem jak doskonały był efekt, czy będzie to już kurczak? Czy może jednak wciąż ziemniaki, ewentualnie cukier?

My widzimy świat ostro, bo tak nam każe nasza osobista AI, mieszcząca się w naszej głowie. Nazywa się ona mózg i przetwarza obraz z dość kiepskiej „kamerki internetowej” jaką jest nasze oko, w taki, jakim go widzimy. Ale obiektyw w aparacie jest dużo lepszy. Tylko że aparat nie ma mózgu, wskutek czego fotografia wygląda inaczej (musi wyglądać), niż obrazki powstające tak naprawdę w naszej wyobraźni. Fotografia ma więc głębię ostrości, różne aberracje i szumy, a dawniej ziarno błony filmowej. To wszystko są cechy narzędzia służącego do twórczej pracy. I teraz cały dowcip polega na tym, żeby nie tylko wykorzystać samo narzędzie, ale również te wady. Żeby z tych niedoskonałości uczynić integralną część dzieła.

Stąd bardzo często w twórczej pracy fotografa, są wykorzystywane techniki, które mają tych niedoskonałości więcej. Są to wszystkie techniki szlachetne, jak mokra płyta, cyjanotypia, guma, czy nawet fotografia czarno biała. Poza tym, gdy dysponujemy prymitywnym narzędziem, łatwiej możemy popełnić błąd. I ten błąd, musi się stać naszą sygnaturą! Naszym indywidualnym, rozpoznawalnym wkładem w dzieło. Jeszcze raz wrócę tu, do naszej „zabawy ze Smieną”… Czemu dało to nam tyle radości? Czemu paru z nas (w tym ja) postanowiło wrócić do fotografii tradycyjnej? Powiem Wam czemu. Bo najlepsze zdjęcia, z tych, które do tej pory się pojawiły, były tak naprawdę… Najgorsze. Najgorsze technicznie. Nieostre, niedoświetlone i skadrowane zupełnie przypadkowo. Ale te właśnie, noszą największy ładunek indywidualnych cech twórczych. Możecie te cechy nazwać „błędami”, ale to właśnie one decydują o tym, czy mamy do czynienia z dziełem, czy z bezwartościowym gniotem.

Twórczość fotograficzna, a raczej to, co niektórzy wciąż uważają za twórczość, ale twórczością nie jest, poszła obecnie dwoma drogami. Albo, używając AI, próbuje się symulować błędy charakterystyczne dla „niemyślących” narzędzi…

Tak właśnie powstał Instagram i te wszystkie efekty w postaci prześwietleń, zaświetleń, zadymień, winiet, czy dominant barwnych charakterystycznych dla polaroida, albo filmu przeterminowanego, oraz nieostrości i innych wad prostych, zabawkowych nawet, kamer…

Albo w stronę całkowitego wyeliminowania wszelkich wad, mającą na celu stworzenie „obrazu doskonałego”, jaki ( i to jest jedno z największych, powtarzanych często kłamstw) „widzi ludzkie oko”. Nieprawda. Nasze oko nie widzi „obiektywnie”, a poza tym, tworzenie nie polega na „odwzorowaniu rzeczywistości w sposób najbliższy naturze”, tylko na wykreowaniu własnej wizji. Własnej idei. Najwięksi artyści wszechczasów, to rozumieli. I dlatego ich dzieła są nieśmiertelne. Ci, którzy tego nie rozumieją, nigdy oczywiście nie zostaną artystami, ani nie stworzą niczego, o czym byśmy pamiętali…

Producenci smartfonów i entuzjaści AI, poszli tą drugą drogą, przewidując, że masy ludowe opowiedzą się raczej za maksymalną doskonałością, no i uwierzą w te bzdety na temat „widzenia najbliższego ludzkiemu oku”. Stąd obrazki z telefonu, są zawsze ostre aż po horyzont i wyostrzone, jak siekiera. Nie mówiąc o kolorach, które są tak nasycone i „żywe”, że do ich oglądania należy używać maski spawalniczej. Niestety, w pewnym momencie jakiś dywersant powiedział – Ale zdjęcia z aparatu majo bokeh! – i trochę popsuł im szyki. Wymyślili więc programik, który ocenia (dzięki przysłonie kodowanej) co jest pierwszym planem, a co tłem i sztucznie „rozmywa” to tło. Że czasem się rąbnie, nic to. Prawdziwy entuzjasta i tak nie zauważy. Podobnie, jak nie dostrzeże, że taki „sztuczny bokeh” nie ma w ogóle gradientu i w większości przypadków jest taki sam, niezależnie od udawanej ogniskowej, odległości, czy przysłony.

Z pewnością kiedyś „fotografia obliczeniowa” będzie lepsza i będzie w stanie lepiej udawać takie rzeczy jak przysłona, czy stopniować efekty w zależności od odległości i być może odróżnienie produktów AI, od dzieła stworzonego przez człowieka, będzie trudniejsze. Tylko pytanie, po co?

W ogóle nie ważne, czy AI prześcignie człowieka w technice. Bo ja też zgadzam się z tym, że pewnie tak będzie. Tylko pytanie, po co?

Już dziś są firmy, które oferują sesje ślubne w dowolnym zakątku Świata (np w Paryżu, w Kanionie Colorado, albo na Antarktydzie) i w dowolnej kreacji. Robi się kilkaset różnych ujęć w studiu, a resztę załatwia AI. Tylko pytanie, po co? Chcielibyście mieć takie zdjęcia ślubne? O których wiecie i Wy i wasi znajomi, że są kłamstwem? Naprawdę?

Żarliwi obrońcy smartfonów, wysuwają jeszcze dwa argumenty, którymi próbują obalić wszystko to, co napisałem powyżej. Pierwszy, że „fotografia tego rodzaju, nie jest przecież sztuką” i drugi, że „zdjęcia zrobione smartfonem często wyglądają świetnie, a smartfona zawsze ma się przy sobie”. Mówią też, że „się miotam, bo chciałbym zmusić przeciętnego Kowalskiego do twórczego i świadomego fotografowania i nie mogę zrozumieć, że niektórzy chcą fotografować telefonem.”

Zacznę od końca. Ci idioci najwyraźniej mylą mnie z kimś, kogo obchodzi, czym oni produkują te swoje zdjęcia. Dla mnie, mogą je robić nawet łopatą. Albo telewizorem marki Rubin. Mnie kompletnie nie interesuje, co robicie, jak robicie, w co się ubieracie i jakiej słuchacie muzyki. I proszę, nie mówcie mi, że „postępu nie zatrzymam, a świata nie zmienię i AI będzie już niedługo robić wszystko za nas, czy to mi się podoba, czy nie”. Bo na liście rzeczy, które są dla mnie w jakiś sposób ważne, to znajduje się na miejscu znacznie odleglejszym, niż koniec owej listy.

Że zdjęcia ze smartfona wyglądają świetnie? No dobrze. A co to znaczy świetnie? Bo dla mnie „świetnie”, oznacza „autentycznie”. Jeśli zakładam rękawiczki, to chcę żeby były ze skóry, a nie z ceraty udającej skórę. Jeśli jem czekoladę, to oczekuję, że podstawowym jej składnikiem jest kakao, a nie zmielona kora drzew, towot i „aromat identyczny z naturalnym”. Kumacie o co chodzi? Jeśli ktoś robi rękawice z plastiku, to niech będzie uczciwy i napisze na metce, że są z plastiku. Wtedy być może je kupię. Ale nie znoszę, gdy ktoś mnie okłamuje i mówi, że „to ekologiczna skóra”.

Jak napisałem wcześniej, niedoskonałości każdego używanego w twórczej pracy narzędzia, są sygnaturą tego narzędzia i nie ma sensu udawać, że ono tych wad nie posiada. Jeśli telefon nie ma, bo nie może mieć, fizycznej przesłony i uzyskać dzięki temu plastyki obrazu, to niech nie udaje, że tą przysłonę ma, bo nie sam fakt jej braku jest najbardziej żałosny, ale właśnie to udawanie. Powiecie, że „liczy się tylko efekt końcowy, nieważne, jak osiągnięty”. Tak? Ale po co? Skoro zdecydowaliście się użyć smartfona do „stworzenia” waszego zdjęcia i skoro ten smartfon jest taki zajebisty, to czemu staracie się ukryć jego prawdziwą naturę, pod efektami symulującymi użycie czegoś innego? To tak, jakbyście sobie przykleili znaczek Ferrari na Trabanta. Przecież to dziecinada…

I wreszcie argument numer 1, czyli „nie wszystkie zdjęcia są dziełami sztuki”. A kto powiedział, że wszystko co się tworzy, jest od razu dziełem sztuki? Tworzyć sobie możecie, ale do sztuki, to tu jeszcze daleko. To, że każdego dnia miliony ludzi coś tworzy, nie oznacza, że przybywa nam miliony dzieł sztuki dziennie. Co nie zmienia jednak faktu, że każde zdjęcie jest w jakimś sensie efektem pracy twórczej. Wyjątek stanowią te fotki, które „cyknęliście” tablicy z rozkładem jazdy autobusów, albo przesyłce, która dotarła do Was uszkodzona. Wszystko inne, nawet pamiątki z imienin ciotki, to jest wasza twórczość. Że użyję waszego ulubionego zwrotu, „czy tego chcecie, czy nie”. I nie ma znaczenia, jakiego narzędzia do tej twórczości użyjecie. Tylko że jeśli jesteście fotoamatorami, odwiedzacie fora fotograficzne i chwalicie się zdjęciami na portalach społecznościowych, to nie opowiadajcie farmazonów, że „telefon robi wszystko za Was i jest Wam z tym dobrze”. Nie próbujcie wmówić wszystkim waszej „nowej” definicji pracy twórczej, bo niezależnie od tego co myślicie, ta definicja już istnieje i nie zmieni się choćby i za tysiąc lat. I według niej, wasze zdjęcia powinny być zrobione przez Was, a nie przez algorytmy aparatu.

A zatem w całej tej historii, nie chodzi o odpowiedź na pytanie (ani o spór), czy sztuczna inteligencja prześcignie ludzi w wykonywaniu jakiegoś rzemiosła. To nawet dobrze, bo jeśli chodzi o rzemiosło, to z pewnością maszyny zrobią to lepiej, dokładniej, a z czasem również taniej. I nie żal mi tych wszystkich grafików, projektantów, czy twórców reklam, którzy stracą pracę. Tylko że my nie mówimy tu o rzemiośle, ale o twórczości. A w tej, maszyna nigdy nie zastąpi człowieka, z przyczyn leżących w samej definicji słowa – sztuka. A także słowa – Człowiek…

Z ostatniej chwili…

Najbardziej zadziwiająca jest dla mnie determinacja, z jaką ci wszyscy „wolontariusze” wspomagają te wielkie korporacje, chcące nam nałożyć chomąto, którego już nie będziemy mogli zdjąć. Nie mogę wprost pojąć, jak można tak kurczowo trzymać się jakiejś mętnej idei i poświęcać dla niej nawet przyjaciół, kumpli i dobrą atmosferę panującą (a raczej, jaka mogłaby panować) we wszelkich społecznościach internetowych, nie dostając nic w zamian.

Prawdopodobnie wyrazem takiej determinacji jest ankieta, jaka pojawiła się na jednym z forów, zaraz po dyskusji na temat pewnego koszmarnego zdjęcia zrobionego telefonem i rozpaczliwych próbach udowodnienia światu, że „nie jest takie złe, a właściwie to jest świetne”. Ankieta składa się z kilkunastu zdjęć, a uczestnicy mają odpowiedzieć, czy ich zdaniem, były one robione telefonem, czy aparatem.

Autor ankiety podkreśla, że jej celem jest ustalenie, czy AI, telefony, potrafią wykonać znośne zdjęcie, czy łatwo odróżnić jest to, czym które zostało zrobione w dobie internetu i mediów społecznościowych. Ponadto, próbuje przekonać ewentualnych uczestników, że „to tylko zabawa”.

Pomijając już taki drobiazg, że nie chodzi tu wcale o zabawę, tylko o zamanifestowanie swojej lojalności wobec takich firm, jak Szajsung, Psiajajomi, czy Chujałej (przecież one patrzą i mogą wyciągnąć konsekwencje), to powiedzcie mi, co z tego, że „telefony potrafią wykonać znośne zdjęcie” (zwróćcie uwagę na asekuracyjne słowo „znośne”)? Macie w kuchni pojemnik z solą. Czemu nie zjecie całego kilograma na raz? Przecież możecie.

To jest podobnie, jak z ludźmi, którzy oglądają programy telewizyjne na ekraniku swojego telefonu, zamiast rozwalić się na sofie z piwem i oglądać to samo na 50 calowym ekranie i z dźwiękiem dolby surround. Wiecie czemu to robią? Bo mogą. Ale czy to, że coś „możecie”, jest równoznaczne z tym, że jest to dobre? Albo że powinniście to robić? Przecież to absurd.

Kiedyś mieliśmy obowiązkową służbę wojskową, a w wojsku mieliśmy „falę”. Rezerwiści i trepy, chcąc zgnębić „kotów”, kazali im na przykład czyścić cały kibel szczoteczką do zębów. Albo zbierać wodę z podłogi… Sznurowadłem. Ale to było znęcanie się i kot nie miał nic do gadania.

A Wy? Robicie to samo. Używacie szczoteczki do zębów i sznurówek, zamiast mopa. I robicie to dobrowolnie, przekonując wszystkich naokoło, że „przecież jest całkiem znośnie”…

A najbardziej przerażające jest to, że nadstawiacie głowy, żeby Wam założyli kaganiec i nazywacie to „wolnością wyboru”.

Sam Orwell nie wymyśliłby czegoś podobnego…