Krótka wigilijna opowieść…

Napisana w Wigilię Bożego Narodzenia, w 2003 roku…

Powietrze przesycone zapachem świąt. Korki w mieście takie, że głowa mała, tłumy śpieszące do hipermarketów… Czarny leży przy wielkich obrotowych drzwiach, przez które bez ustanku przelewa się kolorowa rozwrzeszczana masa wózków wypełnionych po brzegi alkoholem, szynką i fajerwerkami…

Przy naszym kościele otworzyli bardzo oryginalną szopkę. Żywą! Oprócz krowy, osła i takich bardziej tradycyjnych zwierzaków, jest jeszcze struś, lama… Na pasażu handlowym można spotkać wielu znajomych. Co jakiś czas słychać – Ach, więc wy też na zakupach? (tak jakby było coś dziwnego w tym, że inni też robią zakupy). Później następują życzenia, wszyscy się ściskają i dalej, dalej, dalej…

Z głośników słychać kolędy, całe miasto jest nimi wypełnione. Jak miło chodzić po markecie, słuchając kolęd…

…Ten co nam później miał być przykładem w miłości i poświęceniu dziś niezgłębionych wyroków śladem zrodzon w nędzy i poniżeniu…

Czarny leży sobie spokojnie w samym rogu. Jakiś mały szkrab odłączył się na chwilę od rodziny (jego pierwsza poważna próba ucieczki) i podreptał w kierunku Czarnego. – Pieś, pieś! Czarny pomyślał, że jeszcze dzieci tylko widzą co się naokoło nich dzieje i z tej wdzięczności nagle bardzo zapragnął polizać małego człowieczka po łapie. Ostatkiem sił zebrał się by ruszyć łbem, gdy rozległ się wrzask – Daaawid! choć tu prędko, bo cię piesek ugryzie!

Wy głupcy! Czy wy nie widzicie, że ja nie mam siły się nawet poruszyć? Jest piętnaście stopni mrozu (Czarny nie znał skali Celsjusza, ale wiedział, że jest bardzo zimno). Odprowadził wzrokiem małego człowieka, który najwyraźniej nie uwierzył w groźbę i wisząc niemal w powietrzu, na maminej ręce, został odholowany w kierunku samochodu.

„Żywa” szopka cieszy się niezwykłym powodzeniem. W wigilię i w święta będzie pewnie taki tłum jak rok temu. Nie można było się dopchać. Rodzice będą brali dzieci na ręce i będą pokazywać im strusia, albo lamę.

Zbliża się godzina zamknięcia marketu, ostatni kupujący w pośpiechu przerzucają zawartość wózków do bagażników, faceci w mundurach poganiają maruderów, parking pomału pustoszeje. Za godzinę będzie tu pusto i cicho. Tym bardziej, że właśnie zaczął padać śnieg. Grube ciężkie płatki pokrywają cały świat nieskazitelnie białą pierzyną. Czarny przypomniał sobie, że bardzo lubił taki świeżo spadnięty śnieg. Idziesz wtedy i wszędzie jesteś pierwszy. Przecierasz szlak. A ile zabawy jest z łapaniem płatków śniegu. W zasadzie nigdy nie chodziło o to, żeby złapać, ale żeby wyskoczyć jak najwyżej w górę…

Czarny przypomina sobie całe swoje pieskie życie. Jest coraz zimniej.

Myśli też jakby przychodzą coraz wolniej… Gdzieś pośród nich mignęło wspomnienie ludzkich smutnych, ale dobrych oczu. Dobrych… Obraz ten zaczął się stopniowo zacierać, rozpływać we mgle. A śnieg padał i padał…

Na czystym niebie widać wyraźnie wielki wóz, zapowiada się mroźna noc. I jutro piękny dzień. Przez całą noc napada tyle śniegu, że świat będzie wyglądał jak z bajki… Jutro przecież wigilia. I zwierzęta w szopce będą mówić ludzkim głosem..

A Czarny? On nic nie powie tej nocy. Zresztą gdyby mógł coś powiedzieć, pewnie nie było by to zbyt ciekawe. Mógłby zadać jakieś niezręczne pytanie, na przykład dlaczego jest tak mało ludzi podobnych do tej dziewczyny, która kiedyś przyniosła mu całego kotleta, jeszcze ciepłego. A jeśli są, to dlaczego ukrywają swoją prawdziwą naturę pod skorupą jakichś chorych zasad? Dlaczego wolne miejsce przy stole wigilijnym jest tylko pustym słowem? Czemu tak niewielu zagląda do żłóbka? Dlaczego się nie cieszą, pomimo świąt? Dlaczego idąc z wózkami pełnymi zakupów, mają jednak smutne miny..?

Dlaczego spośród tysięcy ludzi, którzy przeszli obok Czarnego, tego dnia, tylko jeden mały człowiek zatrzymał się na chwilę… Czy zwierzęta też idą do nieba? Czy nie jest już późno? Czy nie czas się rozstać?

A śnieg padał i padał…