Część 6 – Fotografia czarno biała
Żeby móc w ogóle myśleć o fotografii czarno białej, należy sobie odpowiedzieć na jedno bardzo ważne pytanie. Co stanowi podstawową różnicę pomiędzy obrazem kolorowym, a pozbawionym koloru? W czym tkwi siła, zarówno jednego, jak i drugiego i gdzie znajdziemy ich ewentualne ułomności?
W początkach istnienia fotografii, po prostu nie było wyboru. Obraz był tworzony na szklanej płycie, lub filmie światłoczułym, a następnie wywoływany w procesie fotochemicznym. Ponieważ tworzyły go związki srebra, naturalną barwą takiego obrazu była mniej, lub bardziej intensywna czerń. Dopiero w 1936 roku, Kodak wymyślił film kolorowy i od tej pory wszystko się zmieniło. Wszystko co do tej pory stanowiło istotę fotografii, a więc faktura, kompozycja, forma, oświetlenie i chyba najważniejsza rzecz – historia opowiadana zdjęciem – straciło znaczenie. Zostało zepchnięte na dalszy plan…
Nie oznacza to, bynajmniej, że fotografia kolorowa jest w jakiś sposób ułomna. Po prostu obraz czarno biały może być interpretacją rzeczywistości, tak jak fotograf tą rzeczywistość postrzega, natomiast kolorowy, jest raczej jej wiernym odzwierciedleniem. Tak przynajmniej będzie odbierany. Jako dokument, a nie osobista wizja otaczającego nas świata.
Fotografia czarno biała bardzo dobrze się sprawdza w każdej niemal sytuacji oświetleniowej. Zdjęcie kolorowe, zrobione w mglisty pochmurny dzień, będzie mdłe, „wyprane” i matowe. To samo zdjęcie w czerni i bieli, będzie bardziej nastrojowe. Można powiedzieć, że kolor „dopomina się” wręcz, o zwrócenie na niego uwagi, krzyczy – Tu jestem! Patrzcie na mnie! Obraz czarno biały przemawia ciszej i bardziej personalnie. Zdaje się mówić – Nie musisz mnie oglądać, ale jeśli interesuje cię historia, którą chciałbym ci opowiedzieć, to spójrz…
W przeszłości (wcale nie tak znowu dalekiej) fotografowanie w czerni i bieli, nie było traktowane jak ograniczenie technologią, do której mamy akurat w danej chwili dostęp, a raczej jako świadomy wybór medium o większej sile ekspresji. Być może zabrzmi to nieco zbyt górnolotnie, ale wielu ludzi uważa, że fotografia czarno biała, jest najczystszą formą fotografii w ogóle. Spróbujmy zatem zastanowić się, wspólnie, jak to wygląda w praktyce…
Nauczmy się widzieć w czerni i bieli
Wyobrażacie sobie pewnie, że to proste. Bierzecie aparat, ustawiacie w nim tryb czarno biały i wyruszacie robić zdjęcia. Błąd. Zdecydowana większośc fotografów robi zdjęcia w kolorze, ponieważ kolorowy plik RAW zawiera znacznie więcej danych na temat obrazu (zwłaszcza jego rozpiętości tonalnej), które w procesie obróbki zapewnią nam uzyskanie dużo lepszego wyniku. Przy czym kluczowe słowo w tym zdaniu, to plik RAW. Nie muszę chyba przypominać, że taki plik zawiera dużo więcej informacji, które możemy później wykorzystać, niż już obrobiony przez oprogramowanie aparatu „po swojemu” jotpeg. Dlatego zawsze powinniśmy fotografować w RAWach. Zwłaszcza, gdy chcemy z tego później robić zdjęcia czarno białe.
Pewną pomocą może być to, że w większości aparatów, mających opcję zapisywania RAWów, możemy ustawić tryb czarno biały i wówczas taki obraz będziemy widzieli na wyświetlaczu. Zdjęcie jednak zostanie zapisane w „pełnej postaci”, a więc w kolorze. Później, w postprodukcji, wciąż będziemy mieli do dyspozycji plik ze wszystkimi informacjami, nie różniący się niczym od tego „robionego od razu w kolorze”. To jeszcze jeden, dość mocny argument, by fotografować w RAWach.
Najlepiej jednak wyrobić w sobie umiejętność widzenia w czerni i bieli. Podobno tak widzą świat niektóre owady, więc jak nie wiecie, jak się do tego zabrać, zapytajcie jakiejś muchy, jak ona to robi.
Co to znaczy „widzieć w czerni i bieli”? To znaczy – w pierwszej kolejności zwracać uwagę na takie rzeczy, jak faktura, układ form i oświetlenie, a dopiero później na kolor. Nie zawsze tak się da. W sytuacji takiej, jak tu…
lub tu…
Trudno jest „nie myśleć kolorem”. Kolor jest tu właściwie tym, co zwróciło uwagę. Powiem więcej, gdyby nie kolor, to prawdopodobnie w ogóle nie zrobiłbym tych zdjęć. Są po prostu rzeczy, z natury kolorowe. Jak kwiaty…
Lub niektóre Volkswageny…
Te zdjęcia po prostu nie wyglądałyby dobrze, jako czarno-białe. To kolor jest ich siłą! Ich istotą. Co z fakturą, kompozycją i innymi tego typu „bzdurami”? No cóż, spójrzmy na taką konstrukcję…
To zadaszenie nad skwerem, w moim miasteczku. Zrobione szerokim kątem, plątanina rur, linek, jednym słowem – kształt. Kolor jest tu zupełnie nieistotny…
Prawda, że lepiej? Kolor nas nie rozprasza. Widzimy tylko konstrukcję. Albo jej fragment. W kolorze nie wygląda tak interesująco, ponieważ go widzimy i na nim przede wszystkim się skupiamy. A on jest tu zupełnie nieciekawy. Nieistotny…
Rezygnujemy więc z koloru i poświęcamy nieco więcej uwagi, kompozycji. Zgodzicie się, że obraz nabiera innego, bardziej interesującego wyrazu?
Nic nie zakłóca tego, co stanowi istotę zdjęcia. To jest klasyczny przykład obrazu, który warto przekonwertować do czerni i bieli, eliminując to, co niepotrzebne. Tylko że najpierw trzeba tą „istotę zdjęcia” dostrzec. Swoją drogą, to dobra szkoła patrzenia. Wynajdujemy jakiś motyw, zachwycamy się jego formą, myślimy – Hmm… To będzie dobrze wyglądać – Robimy zdjęcie, konwertujemy i…
Spójrzmy jeszcze raz. To wszystko są przedmioty, które mają jakiś tam kolor, ale w tych konkretnych przypadkach, jest od w ogóle nieistotny. Powtarzalność linii na pierwszym zdjęciu, ciekawe kształty witraża przykrytego kratą, na drugim i krople rosy połyskujące na liściach, tonących w cieniu, to jest właśnie to, co mi się spodobało i co spowodowało, że podniosłem aparat do oka, a następnie nacisnąłem spust. Przypuszczam, że nie miało większego znaczenia, że np liście były zielone, albo fioletowe. Może fioletowe, kiedyś, zwróciłyby czyjąś uwagę, bo przecież liście na ogół nie są fioletowe, a więc byłoby to czymś niezwykłym. Ale dziś, kiedy jednym ruchem suwaka, w programie graficznym, możemy zmienić kolor, jak nam się tylko przyśni, na nikim nie zrobiłoby to wrażenia.
Akurat w przypadku tych liści, nie miałem wyboru, bo fotografowałem je na czarno białym filmie, ale to nie zmienia faktu, że patrząc na nie, niewątpliwie widziałem je kolorowymi. Rzecz w tym, żeby „zapomnieć” na chwilę o kolorze i wyobrazić je sobie, jako pozbawione koloru. Na tym polega nauka widzenia w czerni i bieli.
Czasami się zdarza, że w ogóle o tym nie myślimy. Podoba nam się wszystko. I kolor i forma i nawet treść opowiedzianej przez obraz historii. Robimy zdjęcie i dopiero później okazuje się, że „na próbę” przekonwertowaliśmy go do czarno białego i voila! To jest to. Z drugiej strony, możemy się niewąsko pomylić, obiecując sobie wiele po obrazie „czarno białym”, bo okazuje się, że w kolorze wygląda on zdecydowanie lepiej. Jednak…
Żeby uniknąć podobnych rozczarowań, musimy wyrobić w sobie pewne dobre nawyki, a tych złych się pozbyć tak szybko, jak to możliwe. Dla jasności, co i jak. postanowiłem przedstawić w punktach, jak ja to widzę i jak podpatrzyłem u innych…
1. Złe zdjęcie nie stanie się dobrym, jeśli go przerobimy na czarno białe.
Bardzo często się zdarza (co można zaobserwować dosłownie wszędzie), że ktoś, robiąc gówniane zdjęcie, wpada na pomysł – Hej! Przeróbmy go na czarno białe, od razu będzie widać, że artystyczne i od razu będzie super.
Nie. Nie będzie. To najgorsza rzecz, jaką można zrobić. Generalnie, w fotografii wszystko jest dozwolone, nawet łamanie reguł kompozycji, albo tego, co musi być ostre, a co nie, pod warunkiem, że służy to jakiemuś celowi. Na przykład tutaj…
…Chodziło mi o oddanie industrialnego klimatu i ożywienie „martwej” od wielu lat maszyny. Ogromna tokarka, której używano kiedyś do obrabiania kamieni do curlingu, znów jest „na chodzie”, znów się kręci, a to głównie dzięki chłopcu, który ją „obsługuje”. On jest nieostry, choć wydaje się, że być powinien, lecz pełni tu tylko rolę sztafażu. To maszyna jest głównym bohaterem zdjęcia i to ona jest najbardziej wyeksponowana. Najbardziej widoczny element, wrzeciono, nie znajduje się w mocnym punkcie, tylko wysoko, w samym rogu. Wydaje się przez to, że cała tokarka jest jeszcze potężniejsza i góruje nad wszystkimi pozostałymi elementami obrazu, choć w rzeczywistości nie jest wyższa od tego chłopca. Na koniec, barwy. Niby kolorowe, ale jakieś takie wyprane, jakby robione na starych filmach, gdzieś w latach 80…
Wszystko jest „nie tak, jak być powinno” i wszystko jest podporządkowane wywołaniu określonego wrażenia. Nie robimy przecież nieostro każdej postaci, nie przerabiamy kolorów na „wyblakłe” i nie walimy winiety, jak leci, na każdym jednym zdjęciu. Chociaż… Niektórzy tak właśnie robią.
Największym winowajcą jest tu bez wątpienia Instagram, na którym się roi wręcz od „wintydżowych” kolorów, winiet i efektów zaświetlonego filmu, tudzież rys, śmieci i włosów pokrywających każde jedno „wypasione” zdjęcie. To się oczywiście nie wzięło z nikąd, ale z podstawowych założeń fotografii instagramowej, o czym pisałem tutaj. Niestety, wiele zdjęć jest przerabianych na czarno białe, dokładnie na tej samej zasadzie. Bo tak. Bo można i tak będzie przecież bardziej artystycznie…
2. Ustaw jak najniższą czułość
Nie zawsze. Są pewne specyficzne sytuacje, jak reportaż, albo zdjęcia, które wymagają wręcz obróbki stylizowanej na film, gdzie ustawiamy czułość nawet większą, niż jest potrzebna. Są fotografowie, którzy uczynili z tego główny środek wyrazu. Wysoki szum uzyskany w ten sposób nie zastępuje wprawdzie (nie jest w stanie zastąpić) ziarna filmowego, ale stwarza wrażenie zdjęcia wykonywanego w bardzo trudnych warunkach, w kiepskim oświetleniu, w pośpiechu… Prawie jak na wojnie.
Gdy jednak nie zależy nam na wywołaniu podobnego wrażenia, albo jeszcze nie wiemy, co z tego zdjęcia będziemy chcieli zrobić, ustawiajmy najniższe ISO, jak to tylko możliwe. Chociażby dlatego, że w fotografii czarno białej, jedną z najważniejszych ról gra rozpiętość tonalna obrazu. A ta, jak wiadommo, spada wraz ze wzrostem czułości.
3. Wybieraj jak najlepsze warunki
Wiem, że to zabrzmi może zbyt „wymagająco”, ale jeśli warunki (oświetlenie, niebo, pogoda) są nieodpowiednie, wróć w to samo miejsce, gdy będą odpowiednie. Bo czasami całkiem banalny krajobraz, może stać się wyjątkowy, za sprawą… Paru chmur. W fotografii czarno białej, to bardzo istotne. Niebieskie niebo, z paroma rzadkimi obłoczkami, będzie wyglądać dobrze w kolorze. Ale prawdziwy dramatyzm wymaga czegoś więcej…
4. Światło jest bardzo ważne
Twoje zdjęcie może być świetne, albo nijakie, w zależności od oświetlenia sceny. W środku dnia, gdy promienie słońca padają prawie pionowo, tracimy większość detali, obraz staje się płaski i płytki, niczym kałuże latem. Jeśli akurat chodzi o krajobraz, to zdecydowanie najlepszą porą, są wczesne godziny ranne, jeszcze przed wschodem słońca i tuż po, oraz ostatnie chwile przed zachodem. Duże kontrasty, soczyste cienie, dramatyzm i nastrój. To się sprawdza nie tylko w fotografii czarno-białej.
6. Wyobraź to sobie
A następnie rozważ wszystkie „za i przeciw”. Pomyśl, czy Twoje zdjęcie zyska po przerobieniu go na monochromatyczne, czy raczej straci? Parafrazując znane powiedzenie – Nie wszystko złoto, co się świeci – możemy przyjąć, że – Nie każde zdjęcie z usuniętym kolorem, to już „fotografia czarno-biała”. Nie wszystko lepiej wygląda w czarno-białym. czasami to właśnie kolor tworzy kontrast na zdjęciu i może się zdarzyć, że usuwając kolor, usuniemy także kontrast. Na przykład tutaj…
Purpurowy kwiat wygląda efektownie, właśnie w kontraście do całej reszty, która jest zielona. Gdy usuniemy kolor, wszystko „zleje się” w jedną całość i po zdjęciu…
Z kolei, średnio ciekawy krajobraz, z zachmurzonym niebem, znacznie zyska na dramatyźmie i nastroju, jeśli zamiast banalnego, pocztówkowego ujęcia, zaproponujemy coś takiego…
Jak to wyglądało w kolorze? No cóż… Spróbujcie sobie wyobrazić. Na koniec jeszcze jedno zdjęcie, które najpierw przekonwertowałem na czarno-białe (bo z takim zamiarem go zrobiłem)…
I owszem, jest „burzowy” nastrój, jest dramatyzm (nie zwracajcie uwagi na przepalone niebo po prawej), ale… Coś mi umknęło. Czegoś mi tu zabrakło. Wróciłem jeszcze raz do wersji kolorowej…
No i sami powiedzcie. Czy bardziej „mroźno” jest na czarno-białym, czy jednak na kolorowym? Trudno powiedzieć, ale właśnie na tym polega cała zabawa. Dobrze jest, w każdym razie pamiętać, że nie zawsze końcowy rezultat wygląda tak, jak go sobie wyobrażaliśmy. Warto wtedy sprawdzić i samemu zobaczyć. Nie przeszkadza nam to jednak w „ćwiczeniu wyobraźni”, jaki będzie ten rezultat, już w momencie naciskania spustu migawki. Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy w ogóle robić to zdjęcie, czy dać sobie tym razem spokój…
7. Szukaj form, kształtów i światła.
Form…
Kształtów…
I światła…
Czyli tego, co tworzy wrażenie wszystkim innym, poza kolorem. To może być ciekawa konstrukcja architektoniczna (budynki rzadko urzekają kolorem, chyba że są tak właśnie zaprojektowane), interesujący detal, lub po prostu forma.
Gdy rozglądamy się, w poszukiwaniu motywu, zwróćmy uwagę na fakturę materiału, na rysunek słojów w drewnie, grę świateł na powierzchni, na powtarzalny (albo i niepowtarzalny) kształt, na cokolwiek. Temat może być wszędzie. Nawet w cieniu ogrodzenia na śniegu…
8. Pokoloruj swoje zdjęcie
Eee… Jak to pokoloruj? To po to robiliśmy czarno białe, żeby coś teraz kolorować? Przecież to absurd. No tak, ale z drugiej strony – spójrzcie na zwykłą kawę… Najpierw się ją zaparza, żeby była gorąca. Później się na nią dmucha, żeby była zimna. Robi się mocną, żeby była czarna, a później dolewa mleka, żeby była biała. A na koniec dodaje się cukier, żeby była słodka i czasami odrobinę cykorii, żeby była gorzka… Dlaczego nie zrobić czegoś podobnego ze zdjęciami?
Kiedyś nie było wielkiego wyboru. Mieliśmy tonery chemiczne, sepię i niebieski, moczyło się w tym wywołane i utrwalone papiery i uzyskiwało kolor, który w przypadku sepii, zwiększał też trwałość odbitki. Niektórzy kolorowali odbitki ręcznie, specjalnymi farbami (płynnymi zagęszczonymi akwarelami), a swoiste mistrzostwo w tej dziedzinie osiągnął czeski fotograf Jan Saudek.
Dziś mamy Photo Shopa, więc możemy kolorować zdjęcia jak nam się podoba, choć do takiego poziomu jak powyżej, konieczny jest jeszcze pewien talent. Samym oprogramowaniem, choćby nie wiem jak zaawansowanym, niczego się nie zrobi. Nawet stosując jeden kolor, musimy wiedzieć, kiedy go użyć i dlaczego akurat tu.
Eksperymentujmy. Próbujmy różnych efektów, bawmy się kolorem, ale unikajmy robienia „sztuki dla sztuki”. Nie ma nic gorszego, niż bezmyślnie użyty efekt, a jeśli jeszcze widać, że jest to jakiś gotowy „preset”, to mamy do czynienia z tragedią. Lepiej starajmy się uzyskać coś, co wygląda jakby było zrobione w ciemni, a nie w programie graficznym, ale przypominam, żeby to było w jakimś celu, a nie ot tak, bo można. Sepia, ziarno, rysy i kurz na negatywie, efekt starego filmu Orwo itp… Tylko bez przesady. Na zdjęciu powyżej, próbowałem zbliżyć się do techniki zwanej cyjanotypią. Czy wyszło? No cóż… Najlepiej by było zrobić prawdziwą cyjanotypię i porównać. Do czego gorąco zachęcam.
Jest jeszcze coś. Jak już mówiłem wcześniej, bardzo często się zdarza, że cała „moc” czarno-białego obrazu, która gdzieś tam w głębi w nim drzemie, może być kompletnie zniweczona przez obecność koloru. Kolorując zdjęcia, również pamiętajmy o tym.
9. A może film?
Skoro fotografia czarno biała wzięła się z filmu, który nie potrafił rejestrować kolorów, to może zamiast symulować jego efekt, dodawać w programach graficznych rysy, winiety i ziarno, weźcie i zróbcie to na filmie? Dlaczego nie? Materiały są wciąż produkowane, aparatów jest zatrzęsienie. Żeby taki film samodzielnie wywołać, wystarczy trochę odczynników, koreks i dwa spinacze do bielizny. Później można go zeskanować, więc będzie potrzebny też skaner, albo zrobić odbitki, do czego musimy skompletować ciemnię. To trochę trudniejsze, ale na litość boską! Przecież to nie jest pańszczyzna do odrobienia, ale Wasze hobby! Pasja! Tu właśnie o to chodzi, żeby było trudniejsze. Pomyślcie – Jaka to satysfakcja, że od początku do końca, wszystko zrobiliście sami. No… Może nie wszystko, ale większość. Pewnie możnaby się przyczepić, że nie sami wyprodukowaliście film, ale nic straconego. Chrzańcie cyfrówki i zróbcie to w mokrym kolodionie. Na przykład. Albo w cyjanotypii. Jak to zrobić? To i wiele innych ciekawych rzeczy związanych z fotografią na filmie, możecie sobie zobaczyć tutaj. Świetne filmy, polecam.
Fotografia na filmie (stanowczo odmawiam używania słowa „analogowa”), to zupełnie osobny temat, być może kiedyś o tym napiszę. Na razie nie wiadomo, w którą stronę to pójdzie. Jeszcze niedawno, bo zaledwie 20 lat temu, aparaty na film, zwłaszcza te wyprodukowane w krajach socjalistycznych, można było dostać za bezcen. Albo zupełnie za darmo. Sam miałem chyba ze trzydzieści Zenitów, tyleż Smien i z dziesięć kilo różnych obiektywów. Przestałem toto kolekcjonować, bo zajmowało za dużo miejsca i nawet pozbyłem się większości z nich… Później fotografia cyfrowa rozwinęła się na dobre i jak ktoś robił jeszcze na filmie, albo sam wywoływał zdjęcia, musiał to robić w tajemnicy, żeby nie narazić się na ostracyzm i na śmieszność. Wydawało się, że tradycyjna fotografia znikła na dobre, ale wtedy pojawił się ruch zwany łomografią. Wprawdzie nie było to tak spontaniczne, jak wmawiali wszystkim jej twórcy, ale zrobiło jedną dobrą rzecz. Znowu zwróciło uwagę Świata, na film. Doszło nawet do tego, że niektórzy zaczęli nazywać tradycyjną fotografię, łomografią, twierdząc że jest to jedyna istniejąca fotografia na filmie. To oczywiście nieprawda, ale… Całe rzesze młodych ludzi, którzy koniecznie chcieli być „inni”, chcieli być „artystami”, zaczęli przeczesywać internet w poszukiwaniu przeterminowanych filmów i aparatów, do których te filmy możnaby wsadzić. Gdy się wpisywało na ebayu frazę – film camera – wyskakiwały wyniki zaczynające się od słowa – lomography. To działo się mniej więcej w latach 2005 – 2015 i tak nagle, jak zaistniało, tak równie nagle znikło.
Powód? No cóż. Pojawiły się coraz lepsze aparaty w telefonach i Instagram. Już nie trzeba było kupować przeterminowanego filmu i gotować go przed wywołaniem w soku z buraków ćwikłowych, czy w pomidorowej. Ten sam efekt możnaa było osiągnąć w kilka sekund, w aplikacjach na smartfona, które zaczęły się masowo pojawiać. A ponieważ młodzież jest leniwa i nie będzie się pieprzyła godzinami z czymś, co można równie dobrze zrobić w minutę, bez większego wysiłku, łomografia potrząsnęła konwulsyjnie nóżkami i wyzionęła ducha, szybciej, niż właściciele firmy lomography.com zdążyli powiedzieć – O k….
Oczywiście sklep istnieje nadal i oferuje tanie plastikowe „obiektywy Petzvala„, tudzież inne akcesoria, ale raz, że to już nie jest ten złoty biznes, co kiedyś, a dwa, to powody, dla których firma wciąż funkcjonuje, są zupełnie inne niż na początku.
Główna zasługa lomografii polega na tym, że pokazała ona, znudzonym coraz większą, bezduszną doskonałością obrazu cyfrowego, pasjonatom, zupełnie inną drogę. Odskocznię od nudy wynikającej z łatwości fotografowania, pozwalającą znów poczuć radość tworzenia. No i zaczęło się zainteresowanie filmem, fotografią wielkoformatową, otworkową, a także tą całkowicie normalną, bez żadnych udziwnień. Ceny „analogowego” sprzętu poszybowały w górę, a maszyny do wywoływania i akcesoria ciemniowe, które zaledwie parę lat wcześniej lądowały na złomowiskach, zaczęły być z tych złomowisk wyciągane, pośpiesznie odkurzane i wystawiane na portalach aukcyjnych, w cenach, które mogły przyprawić o zawał serca. Dziś fotografia tradycyjna wraca, a producenci materiałów, przecierają oczy ze zdumienia i biorą się za przywracanie filmów, które dopiero co „wycofywali na zawsze” z linii produkcyjnych.
Oczywiście film nie wróci na takich zasadach jak kiedyś. Nie, jako podstawowe medium dla mas. To będzie fotografia elitarna, dla ludzi, których interesuje tworzenie zdjęcia, a nie trzaskanie bezmyślnych „selfie” na fejsbuka. Dla tych, którzy wciąż uważają, że cała radość robienia zdjęć polega na tym, że się je samemu robi. Że się coś ustawia, coś mierzy i wreszcie, że trzeba to zdjęcie „wymyślić”. A następnie wywołać, zrobić odbitkę i odpowiednio ją wyeksponować.
Z pewnością nie jest to hobby dla ludzi, którzy z radością powitali pojawienie się na rynku nowego Nikona Z9.
10. Podsumujmy
Fotografia czarno biała, wiąże się bezpośrednio z fotografią tradycyjną. Obydwie nawiązują do „starych dobrych czasów”, obydwie wymagają sporego zaangażowania i obydwie mogą dać Wam mnóstwo radości. Pod warunkiem, że zdecydujecie się chwycić byka za rogi i spróbować. Żeby zacząć, nie trzeba wiele. Na początek wystarczy trochę pomyśleć o samej fotografii. Nie o sprzęcie (jakiś tam na pewno już macie), nie o liczbie klatek na sekundę i nie tym, co jest w stanie wykryć auto focus. Zastanówcie się wreszcie, co właściwie chcecie opowiedzieć Waszymi zdjęciami. Wymyślcie sobie jakieś „wyzwanie”, pomyślcie, co w Waszej okolicy jest warte uwagi. I zacznijcie to robić.
Jakby powiedział Neil Armstrong – To będzie dla innych nic nie znaczący, mały krok. Ale bardzo duży skok dla Was samych.