Czyli aparaty z tamtych lat – Część 2
O Zenicie napisano wiele książek i powstało o nim wiele legend. A także powiedzeń. Na przykład – Mówisz Zenit, myślisz Lenin… Rola tego aparatu jest mniej więcej taka, jaką w naszej rodzimej motoryzacji odegrał Fiat 126p, a na II Wojnie Światowej, czołg T-34. Nie były to może konstrukcje szczególnie wyrafinowane, ale było ich dużo i praktycznie nie istniała żadna konkurencja. Przecież gdybyśmy w latach 70 mieli dostęp do całej japońskiej produkcji, to Zenita nikt by nie wziął do ręki. Chyba po to, żeby nim wbijać gwoździe. Albo przerobić na zegarek…
Niestety. Cała „japońska produkcja” była poza naszym zasięgiem, a konkurencję dla Zenita stanowiły jedynie aparaty wyprodukowane w Niemieckiej Republice Demokratycznej (demokratycznej wszakże tylko z nazwy), takie jak Exakta, czy Praktica. Dlatego towarzysze zatroszczyli się o równe szanse dla obydwóch stron świata, w rezultacie czego kupienie Praktici nie było takie łatwe, jak kupienie Zenita. Kupienie Zenita też nie było łatwe i bardzo dobrze pamiętam, jak w Młodym Techniku napisano artykuł o nowym modelu Zenit TTL. Na końcu była informacja…
W związku z dużą ilością pytań od czytelników, nadsyłanych do redakcji, informujemy, że nie mamy informacji, czy, kiedy i gdzie Zenit TTL będzie dostępny w Polsce.
Zarówno historia tego aparatu, jak i lista wyprodukowanych modeli, jest imponująca. Ja jednak nie będę opowiadał ani o jednym, ani o drugim, bo to jest nam właściwie do niczego nie potrzebne. Jeśli chcecie mieć ten aparat, wystarczy, że rzucicie okiem na kilka najważniejszych modeli i zarazem najpopularniejszych w naszym kraju. Wszystkie pozostałe, to raczej ciekawostka i jeśli naprawdę lubicie się umartwiać, to na rynku jest całkiem sporo dostępnej literatury na ten temat. Jak choćby to:
Ja chcę Wam opowiedzieć tylko o tym, co jest dla Was istotne, jeśli chcecie się „zmierzyć” z Zenitem. A mówię „zmierzyć”, ponieważ podobnie jak Smiena, jest to aparat dla twardzieli. Dla Chucka Norrisa. W ostateczności dla konesera, który znajduje przyjemność w zmaganiu się z materią i dla którego znacznie lepszym samochodem terenowym, od Nissana Patrola, będzie radziecki UAZ. Nie dlatego lepszym, że on jest lepszy. Tu chodzi o pewien dreszczyk emocji, wyrażany myślami – Zapali, czy nie zapali? Wytrzyma, czy się popsuje? Przejedzie, czy się utopi…?
Pierwszym aparatem z tej wielkiej rodziny, z jakim miałem do czynienia, był Zenit E. Pojechałem po niego specjalnie (autobusem) do innego miasta, a ogłoszenie sprzedaży znalazłem w lokalnej gazecie. Na miejscu okazało się, że właściciel, pan w średnim wieku, kupił sobie właśnie kompakt i stwierdził, że od tej pory nie zamierza się użerać z nastawianiem czegokolwiek…
Gdy tylko wyjął go z pawlacza, po całym mieszkaniu rozszedł się zapach świeżo wyprawionej skóry. Bo futerały wtedy robiono ze skóry i to grubej, na 3 milimetry. Że zacofanie? No tak. W innych krajach używano już od dawna plastiku i tworzyw skóropodobnych. Ale one tak nie pachniały.
Co by nie powiedzieć, to była moja pierwsza lustrzanka z prawdziwego zdarzenia. Miałem wprawdzie Prakticę MTL5, ale tego Zenita znalazłem sam i kupiłem go za zapracowane przez siebie pieniądze. Nie znaczy to, że Prakticę komuś ukradłem, ale należała ona do mojej żony, a to nie to samo.
Pierwsze wrażenie – Matówka. Bo ta, w Zenicie E, oraz B, którego też gdzieś później zdobyłem, wyglądała trochę jak ekran starego telewizora. Zaokrąglone rogi i lekko beczkowaty kształt…
Od góry widać ramkę, w której matówka została obsadzona i krawędź pryzmatu, co czyni widok trochę podobnym, do wnętrza kabiny myśliwca z drugiej wojny światowej. Jakieś udogodnienia? Klin? Raster? Histogram? Zapomnijcie. To obraz w najczystszej swojej postaci. I nie wiem jak Wam, ale mnie się on bardzo podoba. Dlatego od razu zakochałem się w tym aparacie. Ponieważ akurat miałem małe dzieci, więc większość zdjęć które robiłem, to były zdjęcia pamiątkowe. Na przykład takie…
Pamiętam też, że gdy następnym razem znalazłem się na dworcu kolejowym, w małym sennym miasteczku, z którego wyruszyłem po mojego pierwszego Zenita, miałem ten aparat ze sobą, z załadowanym filmem Foto 65…
Co powinniście wiedzieć o Zenicie? Zacznijmy od tego, że jest to aparat z płócienną migawką szczelinową, o przebiegu poziomym, odziedziczoną po Leici. Na jej podstawie zbudowano aparat Zorkij, do niego dodano zaś pryzmat pentagonalny i tak powstał Zenit. Co wynika z tego faktu? Otóż migawka tego typu ma pewne zalety, oraz (co szczególnie objawiało się w radzieckich wyrobach) parę wad. Podstawową zaletą jest jej „miękka” i cicha praca, oraz to, że jej przebieg jest poziomy. Gdy wciśniemy spust, zwalniamy obydwie roletki, które w pewnym odstępie czasu, w zależności od ustawienia, przebiegają z dość sporą prędkością z prawa, do lewa. Ponieważ jest to jakaś (niewielka, ale jednak) masa, więc towarzyszy temu delikatny wstrząs, zorientowany również w kierunku poziomym. Natomiast lustro, razem z całym mechanizmem jego podnoszenia, „kłapie” pionowo. Obydwa te ruchy nieco się „znoszą” i w sumie, wstrząs, który mógłby spowodować poruszenie aparatu i nieostrość zdjęcia, najczęściej przy dłuższych czasach, nie jest aż tak bardzo zauważalny. Zwróćcie uwagę, że wszystkie aparaty z płócienną poziomą migawką (Pentax K1000, czy stare Canony z bagnetem FD), działają wyczuwalnie ciszej i jakoś tak… „miękko”, w porównaniu z ich braćmi wyposażonymi w metalowe migawki o przebiegu pionowym. W tych drugich, wstrząs spowodowany przez migawkę i lustro, sumują się i zwłaszcza w starszych konstrukcjach, jak Praktica, czy Chinon CS, jest tak potężny, że książki potrafią pospadać z półek (jeśli robimy zdjęcie we wnętrzu).
Wadą migawki poziomej, jest dłuższy czas synchronizacji z lampą błyskową. Ponieważ roletki mają do przebycia dłuższą drogę, więc czas, przy którym druga roletka zacznie się zamykać dopiero wtedy, gdy pierwsza jest całkowicie otwarta, by cała powierzchnia klatki była odsłonięta, jest większy i z reguły wynosi 1/30 do 1/60 sekundy. Przy krótszych czasach, druga roletka zaczyna się zamykać zaraz po tym, jak wystartuje pierwsza. Gdybyśmy w tym czasie zrobili zdjęcie, to lampa naświetli tylko ten wąski pasek, przesuwający się przed powierzchnią filmu. Nie mają tego problemu migawki centralne, ponieważ tam zawsze otwiera się cała migawka jednocześnie. Dokładniej wytłumaczyłem to 3 części poradnika „Jak fotografować?„
Inne wady? No cóż… Roletki migawki są poprzyklejane do metalowych wałków ze sprężynami, z jednej strony i podobnego, tylko że trochę większego wałka, z drugiej strony. W Zenitach używano do tego kleju, który z biegiem lat robi się twardy jak kamień i traci swoje właściwości. W efekcie naciągamy migawkę, słyszymy dziwny świst i… Po migawce.
Zerwanych migawek w Zenitach, naprawiałem mnóstwo. Doszedłem do takiej wprawy, że cała operacja zajmowała mi pół godziny. Z reguły dawało się użyć te same roletki, wystarczyło je tylko oczyścić i przykleić porządnym klejem do wałków. Gdy jednak ktoś, pomimo odklejenia migawki, próbował ją naciągać…
Czy można dziś tego uniknąć? Powiem tak: Jeśli jakiś Zenit dotrwał do tej pory i działa, to być może będzie działał dalej. Duże znaczenie ma też to, w jakich warunkach był przechowywany (czy nie miał za sucho). No i jak to u nich, wszystko zależy od serii. Albo od trzeźwości pracownika, który nakładał klej na roletki. Kupując jednak jeden z tych aparatów, należy się z tym problemem liczyć…
Co jeszcze? Transport filmu. Sprawa wydaje się prosta. Otwieramy tylną ściankę, wkładamy film, jego końcówkę zaczepiamy o szpulkę, pilnujemy żeby ząbki wałka pociągowego trafiły w otwory perforacji, zamykamy klapkę i gotowe. Teraz tylko wystarczy ustawić licznik (3) na pozycji zero, naciągnąć (dźwignią 1) i wcisnąć spust (2). Ale zanim to zrobicie, musicie pamiętać o paru rzeczach. Pierwszą z nich jest licznik. Ponieważ łatwo go przestawić (w niektórych egzemplarzach obraca się z oporem, w innych bez), więc jego przydatność jest w praktyce równa zeru. Lepiej przyklejcie sobie na tylnej ściance kawałek papieru i stawiajcie „ptaszki” po każdym zdjęciu. Druga sprawa, to samo naciąganie. Zenit ma przekładnię, która z powodzeniem sprawdziłaby się, jako mała wyciągarka do jazdy terenowej, więc jeśli będziecie starali się wycisnąć z waszego filmu „jeszcze jedną klatkę” to go zerwiecie. Albo poprujecie perforację. To, w połączeniu z niedziałającym licznikiem powoduje, że musicie być bardzo ostrożni z naciąganiem.
Gdy migawka jest naciągnięta, ustawiacie czas jej otwarcia, pokrętłem (4) W zasadzie można to robić wcześniej ale w Zenitach zaleca się po naciągnięciu. W najwcześniejszych modelach, tych które były właściwie Zorką z doczepionym pryzmatem, czy w celownikowych Fedach, zmiana czasu przed naciągnięciem nie była w ogóle możliwa. A jak ktoś się uparł, to popsuł migawkę. Różnice pomiędzy poszczególnymi reinkarnacjami Zenitów były nieznaczne i zwykle robiło się to przez uniesienie pokrętła i obrócenie go tak, aby wybrany czas znalazł się naprzeciwko kreski (lub kropki) na jego osi. Późniejsze Zenity (TTL, 12XP, 122) miały już normalną gałkę, którą wystarczyło obrócić, choć zakres dostępnych czasów się nie zmienił. Była to przecież wciąż ta sama migawka.
Pod pokrętłem czasów, znajduje się jeszcze pierścień i dwa tajemnicze oznaczenia „X”, oraz „MF”. Lepiej to widać na zdjęciu poniżej.
Gdy robimy zdjęcia z lampą błyskową, ustawiamy czas 1/30, który jest na wszelki wypadek wyróżniony na pokrętle literą X. Ta dźwignia pod spodem, również powinna znaleźć się w pozycji X. Gdybyśmy jednak chcieli użyć żarówek spaleniowych, musimy ją przestawić w pozycję MF. Taka żarówka wymaga czasu, by rozjarzyć się z pełną mocą, więc musi być wyzwolona ułamek sekundy przed otwarciem migawki.
Mamy zatem ustawiony czas, teraz pora na przysłonę. Żeby wiedzieć, jaką, dobrze by było posłużyć się doświadczeniem, a jeśli go nie mamy, to spróbować światłomierza. Zenit E dysponował tym urządzeniem, choć równie dobrze można było użyć tabeli naświetleń (taki był precyzyjny), a Zenit B, jeszcze nie. Zewnętrzny światłomierz selenowy miały jeszcze Zenity ET i 11, a TTL i 12XP dostały pomiar światła przez obiektyw, przy czym w tym drugim modelu, wskaźnikiem były diody LED, a nie jakaś tam mizerna wskazówka, toteż Zenit 12XP był uznawany za model najwyższej klasy i był sztytem marzeń wielu fotoamatorów.
Najpierw należało ustawić wewnętrznym pierścieniem (13) czułość, którą podglądało się w dwóch okienkach (10 i drugie po przeciwnej stronie). Dlaczego w dwóch? Ano dlatego, że w jednym „siedziały” stopnie DIN, a w drugim GOST. Co było może wygodne w Związku Radzieckim, gdzie dominowała skala GOST, ale nie u nas, gdzie mieliśmy filmy 21, 24 i 27 DIN. Na skali DIN, znajdziemy bowiem wartości 19, 22 i 25, więc musimy wybrać którąś kropkę „pomiędzy”. Co i tak nie ma większego znaczenia, przy dokładności zewnętrznego światłomierza.
Gdy ustawimy czułość, odnajdujemy wskazówkę, w okienku (11) i kręcimy pokrętłem (12) tak, aby blaszane kółko w okienku pokryło się ze wskazówką. Wtedy odczytujemy z pierścienia (13), jaka przysłona odpowiada naszemu czasowi otwarcia migawki. Czasy te wygrawerowane są na pokrętle (12). Załóżmy, że wyszło nam f 5,6. Ustawiamy to na obiektywie pierścieniem (7), a następnie „otwieramy” pierścień (8). Dlaczego tak? Ponieważ jest to przysłona „preselekcyjna”. To znaczy, że możemy ustawić ją, taką jaką chcemy, a później już operować tylko pierścieniem (8), co możemy robić bez odrywania oka od wizjera. Otwieramy, przekręcając w prawo, bo na otwartym obiektywie łatwiej się ustawia ostrość, a później przekręcamy „do oporu” w lewo i wiemy, że zamknęliśmy nie na amen, ale do ustawionej wartości. To duże ułatwienie, jeśli się ustawia wszystko ręcznie. Późniejsze Zenity miały już „automat”, który działał w ten sposób, że po wciśnięciu spustu, specjalny popychacz wciskał bolec z tyłu obiektywu i przysłonę przymykał. Przy okazji, kręciliśmy nią, żeby ustawić poprawną ekspozycję. To miały rzecz jasna modele z pomiarem TTL.
W tym momencie chciałbym powiedzieć Wam, czemu piszę tylko o Zenicie E (właściwie o jego wersji eksportowej EM), a o pozostałych modelach nie. Otóż nie ma takiej potrzeby, bo one wszystkie są takie same. Różnica dotyczy tylko światłomierza. „Rewolucja” przyszła dopiero w modelu 122, gdzie pojawił się wreszcie normalny licznik i trochę inna dźwignia naciągu, ale to wciąż był ten sam aparat. Pod plastikową „nowoczesną” obudową (jeszcze bardziej nowoczesną miał 212) kryje się wciąż stary dobry Zenit E.
Mamy więc wszystko ustawione, robimy zdjęcie. Możemy po prostu wcisnąć spust (2), albo użyć samowyzwalacza, którego naciągamy dźwignią (5), a zwalniamy przyciskiem (6). Nie ma tu, jak w wiekszości tego typu aparatów „wstępnego podniesienia lustra”, a przy ustawionym czasie B, uzyskamy jakieś 3 sek. Gdy wciśniemy spust, możemy go obrócić o pewien kąt i zablokować go na dowolnie długo. To odpowiednik czasu T, jak Time.
I to by było wszystko. Po skończeniu filmu, użyjemy pokrętła (15), by zwinąć film. Gdy go lekko wciśniemy i obrócimy, wysunie się, przez co będzie łatwiej go uchwycić. We wcześniejszych Zenitach było ono większe i też wysuwane, a w późniejszych, normalna korbka.
Przed zwijaniem należy odblokować film i w różnych Zenitach robi się to nieco inaczej. W Zenicie B, oraz E, służył do tego przycisk znajdujący się pomiędzy dźwignią naciągu, a pokrętłem czasów. W pokazanym na zdjęciu (tym z numeracją) Zenicie EM, było to pokrętło naokoło spustu, które przekręcało się w pozycję R, jak Rewind (aparat był przeznaczony na rynek brytyjski), a w pozostałych modelach, spust tkwił w tulei, którą należało wcisnąć. We wszystkich przypadkach chodziło o to samo. O „wysprzęglenie” wałka zębatego, ciągnącego film.
Pomimo, że wszystkie Zenity były właściwie takie same, istniały jednak pomiędzy nimi drobne różnice. Parę słów o tych najpopularniejszych w Polsce…
Zenit B – pierwszy Zenit w ogóle. Miał jeszcze jakichś poprzedników, ale nie zawracałbym sobie nimi głowy, chyba że w celach kolekcjonerskich. Zwykle występował w parze z obiektywem Industar 50-2, który był prostym trypletem typu Tessar. Wbrew temu, co gminna wieść niesie, nie jest on obiektywem „legendarnym”. Przy otwartej przysłonie jest nadzwyczaj kiepski i bardzo źle radzi sobie z odblaskami. Dobre rezultaty za to daje przy fotografii z bliska, no i ma ciekawe, miękkie rozmycie tła.
Zenit E – różni się od B tym, że ma wbudowany zewnętrzny selenowy światłomierz.
Zenit ES – to też Zenit E, tylko przystosowany do pracy w zestawie „Foto Snajper”. Stąd S w nazwie. Zestaw ten składał się z uchwytu „karabinowego” i obiektywu Tair 300, skądinąd bardzo dobrego optycznie.
Zenit ET – to Zenit E, w którym dodano automatykę przysłony (popychacz zamykający przysłonę po wciśnięciu spustu) i zmieniono pokrętło czasów na takie, którego nie trzeba było unosić w celu obrócenia.
Zenit 11 – miał trochę zmieniony odlew obudowy (głównie od spodu) i występował głównie w wersji czarnej, choć spotykało się też egzemplarze srebrne, a nawet szare.
Zenit TTL – o którym już wspominałem, miał wreszcie wewnętrzny światłomierz i występował zarówno w wersji czarnej, jak i srebrnej. Jak nie przymierzając Nikon FM-2, który jak wiemy, nie był wiele lepszy od Zenita.
Zenit 12XP – miał już diody świecące, zamiast wskazówki. Choć wszyscy o nim marzyli, to jednak diody te, z powodu kiepskiego uszczelnienia komory filmu, często zaświetlały negatyw. Ja więc wolałem wskazówkę, która pod tym względem była całkowicie nieszkodliwa.
Zenit 122 – którego nie lubiłem, choć można powiedzieć, że pod pewnym względem wyprzedził swoją epokę. Dziś jest całkiem normalne, że opakowuje się stare konstrukcje w nową obudowę, ale Zenit 122 był jednym z prekursorów tego trendu. Zwróćcie uwagę na samowyzwalacz. Na pierwszy rzut oka, jest to jakaś czerwona dioda LED. Jednak nie. Do starej dźwigni dokręcono tarczę z plastiku, z naklejonym kawałkiem czerwonej folii. Gdy zbliża się zdjęcie, w okienku pojawia się czerwony kolor i… Prawda, że powiało nowoczesnością?
Podsumowanie
Jeśli chcecie kupić Zenita, musicie zdawać sobie sprawę, że przyjdzie Wam się zmierzyć z czymś, co nazwałbym „radziecką myślą techniczną w najczystszym socjalistycznym wydaniu”. Jeśli tak, to idźcie na całość i wybierzcie model najprostszy, czyli Zenita E, albo B. I tak będziecie musieli zmierzyć światło czymś innym, więc to nie ma znaczenia.
Jeśli jednak szukacie prostego, niezawodnego, łatwego w obsłudze i przyjemnego w użytkowaniu, aparatu na początek przygody z fotografią na filmie…
To lepiej kupcie coś innego.
Ujmujesz UAZowi. Tego wozu nie da się do końca zepsuć ani nigdy nie będzie w 100% sprawny. Taki „kot Schrodingera” trochę. Ale jego główna zaleta to „pierwotna mechaniczność”. Tak jak w Zenicie.
Ależ jakbym mógł! Toć pokazałem UAZa jako przykład POZYTYWNY. 😀 I właśnie o tą „pierwotną mechaniczność” mi chodziło. O nic innego.